Rozdział Ósmy: Koktajl I Zaproszenie.

1.2K 84 103
                                    

Jughead POV

"Kłamstwo. To zabawne, ale ma ono dwie natury. Może nam uratować życie, ale może też nas go pozbawić. Niektórzy z kłamstwa tworzą mur, zaporę, która zapewnia nam ład i bezpieczeństwo. Kimś takim była właśnie Betty Cooper. Jej życie było jak pisanka w koszyku wielkanocnym. Piękna, kolorowa, bogato zdobiona, ale kompletnie pusta w środku. Dla Betty, kłamstwo było całym życiem.

Z drugiej strony kłamstwo może życia pozbawić i to bardzo, bardzo szybko. Może to właśnie kłamstwo zabiło Jasona Blossoma? Może, to ono było przyczyną tego, że ktoś pociągnął za spust? Historia zna już takie przypadki.

Stara prawda o tym, że najpiękniej wyglądające jabłko ma w sobie najwięcej robaków, znów dała o sobie znać i po raz kolejny okazała się prawdą.

I moje życie nie było wolne od kłamstw, ale nigdy, przenigdy nie przypuszczałem, że zajdą one  tak daleko..."

W kawiarni u Popa, miejscu, które wystrojem zatrzymało się w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, rzadko bywało tu sporo ludzi. Zazwyczaj pojawiali się tam tylko ludzie mojego pokroju, samotnicy, którzy nie mogli pogodzić się z tym jak wygląda obecny świat.

Ja przychodziłem tutaj tak często jak tylko mogłem, zamawiałem waniliowego shake'a i dużego burgera, a potem pracowałem przy laptopie nad książką. Nikt mi nie przeszkadzał, nikt się nie interesował, odpowiadało mi to.

Dziś miało być inaczej, miałem się tutaj spotkać z przedstawicielami South Side Serpents, gangu, który pojawił się w moim życiu tak nagle i niespodziewanie, że sam zastanawiałem się jak to możliwe. Wiedzieli o mnie rzeczy, których nie wiedział nikt inny, znali mnie i, z niewiadomych mi powodów, szanowali.

Dlaczego?

To właśnie mieli powiedzieć mi ludzie, którzy wchodzili do baru. Sweet Pea, Fangs i ta dziewczyna, która była z nimi pod kinem. Po tym jak zadzwonił dzwonek w drzwiach, temperatura momentalnie spadła. Pop rzucił im niespokojne spojrzenie, a oni najnormalniej w świecie  podeszli do miejsca, w którym siedziałem.

- Dobrze wyglądasz w naszej kurtce, FP - uśmiechnęła się dziewczyna - Nazywam się Toni. Toni Topaz.

Była ładna. Miała ciemną karnację skóry, różowe włosy i żywe, brązowe oczy, które rozglądały się wesoło dookoła. Jak wszyscy Serpents, ubrana była na czarno, z tą różnicą, że pod skórzaną kurtką nosiła obcisły top. W dolnej wardze miała kolczyk.

- Napijecie się czegoś? - zapytałem.

- Zamówimy coś, spokojnie - odparł Sweet Pea, który mocno uścisnął mi dłoń - Topaz ma rację, nasza skóra Ci pasuje.

- Nie mogło być inaczej - dodał Fangs.

Cała trójka zaśmiała się, a ja poczułem się w ich towarzystwie bardzo swobodnie. To było tak irracjonalne, a jednocześnie tak prawdziwe i szczere, jak żadna inna relacja w moim życiu.

Fangs usiadł po drugiej stronie stołu, zapewne zostawiając obok siebie miejsce dla Sweet Pea, który poszedł złożyć zamówienie, a Toni usadowiła się obok mnie. Pachniała cynamonem.

- Zdaje się, że chciałeś z nami pogadać, tak? - zagadnął Fangs - Jesteśmy do dyspozycji.

Naciągnąłem mocniej kurtkę i poczekałem, aż Sweet Pea położy na stoliku krążki cebulowe i postawi przed każdym sporych rozmiarów burgera. Uśmiechnąłem się, gdy pachnący fast food znalazł się również przede mną.

To było miłe, ktoś kogo nie znałem, bez żadnych zbędnych pytań kupił mi ulubione jedzenie. Ludzie traktowali ich jak kryminalistów, zabójców i dilerów, a oni wydawali się naprawdę sympatyczni. Nie mogłem za bardzo się otworzyć, musiałem trzymać język za zębami na tyle, na ile tylko było to możliwe, żeby jednocześnie wyciągnąć z nich potrzebne mi informacje. Nic nie mogłem jednak poradzić na to, że znaleźli drogę do mojego serca. Przez żołądek.

Buntownik z Wyboru - Bughead.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz