– Dobra, następny! – żachnął mężczyzna przy stoliku w portowej knajpie. Podpisywał właśnie umowę na rejs z kolejnym osiemnastolatkiem mającym nadzieję na kosmiczną przygodę – Spakuj swoje rzeczy i pozdrów rodzinę. Wylatujemy za miesiąc – dodał, odkładając podpisane dokumenty na kupkę.
Admirał Stephen Mayer był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o bujnej czarnej brodzie. Nosił świetnie skrojony, lecz paskudnie poplamiony i zmięty mundur.
Bystrym spojrzeniem świdrował każdego podrostka chcącego zaciągnąć się na jego okręt. Martwił go fakt, że wśród rekrutów byli głównie młodzieńcy.
Żadnych wilków gwiezdnych i weteranów podróży.
– Będziemy musieli zmienić port, bosmanie – wtrącił cicho do grubego mężczyzny stojącego tuż za nim – w Gawen już za dobrze nas znają...
– Co poradzisz, admirale – wtrącił bosman – ciesz się, że jeszcze nie nazywają cię, „rzeźnikiem".
– Słyszałem już Stephen „Szalony" Mayer – zaśmiał się dowódca.
– „Szalony" nadal brzmi lepiej niż „Rzeźnik" – ocenił zastępca, opierając się o ścianę – dobra, kto następny?! – zakrzyknął, zerkając na zakłopotaną kolejkę rekrutów – podchodzić, nie czaić się! Nie mamy całego dnia!
Młodzi wpatrywali się jednak w podłogę przed biurkiem. Bosman usłyszał uderzenia i postukiwania. Niewielki stworek wyglądający jak bóbr w marynarce wdrapał się na stołek sapiąc okrutnie.
– Mogliby zrobić jakieś schodki – wydyszał – co to jest, żebym wspinał się jak wiewióra!
Admirał całkiem oniemiał na widok cudacznego gościa.
– Jesteś Mik-Makiem – wtrącił.
– No jestem, zgadza się. Vermoni Verganza zgłasza się na służbę – zameldował z uśmiechem.
– Na służbę? – zdziwił się Mayer zerkając to na bosmana, to na Verganzę – do mnie? Na Odyseję?
– Dokładnie tak! – Mik-Mak pokiwał głową – chciałbym się zaciągnąć!
Mayer wybuchł śmiechem, odchylając się na krześle. Bosman z kolei świdrował Vermoniego lodowatym spojrzeniem.
Mieli jeszcze ośmiu rekrutów do przepytania i ten przeklęty bobrowaty jedynie marnował czas.
– Żegluga gwiezdna jest o wiele trudniejsza od morskiej – zaczął ponuro – Odyseja z kolei jest najbardziej wymagającą pośród gwiezdnych barek. Niejeden żółtodziób stracił życie na jej pokładzie.
– Niech nie zabierają tylu żółtodziobów w takim razie – żachnął bobrowaty.
Bosman w jednej chwili dobył pistolet.
– Lepiej zabić cię teraz niż potem marnować zapasy na statku.
Vermoni czuł jak pot spływa mu po plecach.
Mayer kiwnął jednak by jego towarzysz schował broń.
– Mój bosman, choć gburowaty, ma wiele racji. Ufam jego ocenie w niemal wszystkich kwestiach – wyjaśnił – dlaczego miałbym zabrać cię na statek? Nie udźwigniesz liny. Nie wkręcisz śruby.
– Wkręcę! – zaprotestował Mik-Mak, ale natychmiast zrejterował widząc dłoń bosmana wędrującą z powrotem na kaburę.
– Nie wypuszczę cię na zewnętrzny pokład. Nie chwycisz muszkietu w obronie statku. Nawet ziemniaków nie obierzesz w takim tempie jak zwykły majtek. Znasz się chociaż na nawigacji?
CZYTASZ
Gwiezdne Przygody Vermoniego Verganzy
FantasyVermoni Verganza zawsze marzył o podboju kosmosu. Problem w tym, że jest Mik-Makiem, niewielkim bobrowatym stworkiem, który nie nadaje się do ciężkiej pracy na gwiezdnej barce. Niespodziewanie jednak otrzymuje szansę zaciągnięcia się na "Odyseję"...