Capitolo 1

501 21 94
                                    

Elena

Kamienny plac przed katedrą Duomo jest kwadratowy, zatłoczony i tak ogromny, że gdy stoi się na środku, ciężko dostrzec jego obrzeża gołym okiem między ludźmi. Tylko katedra góruje nad nim niczym najeżony strażnik z marmuru i jest jedynym punktem odniesienia dla wzroku. Zalana słońcem, wydaje się błyszczeć. Jest przepiękna. Monumentalna. Zresztą cały Mediolan jest piękny, ale na razie widziałam go tylko w internecie, choć jestem tu od trzech dni.

Przyleciałam do taty. Pracuje tu od roku nad projektem... cholera wie jakim. Bada jakieś bakterie, które zjadają drzewa. Jest bioinżynierem i wiecznie nie ma dla mnie czasu, dlatego siedzę w jego mieszkaniu, a Mediolan przelatuje mi koło nosa. Nawet, teraz gdy już wreszcie wysupłał dla mnie jedno popołudnie, to nici ze zwiedzania. Zapomniał kupić bilety.

— Kochanie nic na to nie poradzę — odzywa się, tłumacząc sam siebie. — Bilety sprzedają z dużym wyprzedzeniem, zanim się chce zwiedzić katedrę. — tłumaczy, trzymając w dwóch palcach swoją koszulę na piersi i pompuje pod nią powietrze, żeby ostudzić rozgrzane ciało. — Boże, jak jest gorąco, zaraz zwariuję. — narzeka.

Tata to taki szczur laboratoryjny. Biały, szczupły i ubrany jak ostatnia sierota w szorty w kratę, białą luźną koszulę i ... japonki! Z takim wyglądem na bank jest aseksualny dla wszelkiej maści kobiet na całym świecie. Nie dziwię się mamie, że się z nim rozwiodła. Poza tym on ciągle siedzi w pracy. Odczuwam to jako jego córka dość boleśnie, więc nawet się nie zastanawiam co czuła mama, jako jego żona.

— Och daj spokój, przecież wiedziałeś, że przylecę i nie zamówiłeś biletów? — pytam z pretensją i przestępuję z nogi na nogę.

Sandałki lepią mi się do stóp. Jest naprawdę straszny upał. Dobrze, że włożyłam sukienkę. Nie jest mi tak gorąco, jak gdybym miała szorty. Pewnie lepiłyby mi się do tyłka.

— Jakoś nie pomyślałem. — przyznaje i ociera błyszczące od potu czoło.

— No właśnie, cały ty! Oczywiście, że nie pomyślałeś, że teraz spędzę miesiąc zamknięta w twoim mieszkaniu — wyrzucam mu. — Chodźmy coś zjeść, skoro do katedry nie wejdziemy — wzdycham ciężko. — Jestem głodna.

— Dobrze chodźmy. — odpowiada ze skruchą.

***

— A co tam słychać u mamy — pyta, gdy idziemy jedną z uliczek, która wyprowadziła nas z placu przy katedrze.

Zawsze mówi o mamie, mama, nigdy Miranda.

— Polecieli z Tonym do Miami — odpowiadam rzeczowo, choć trochę mam ochotę mu dopiec za tę katedrę.

— Aaaa zapomniałem o pisarczyku — bąka złośliwie.

Zerkam na niego z ukosa. Niby jak mógł zapomnieć o Tonym? Przecież mama i Tony są ze sobą od siedmiu lat. Lubię Tony'ego, ale tata za nim nie przepada i staram się o nim przy tacie nie mówić, ale jestem na niego zła o katedrę, a on, gdy teraz o nim mówi, to go zwyczajnie obraża. Tony nic mu nie zrobił. Nie rozbił im małżeństwa, a tata się chyba nigdy nie pogodzi z tym, że wzięli z mamą rozwód. To mama go zażądała, ale jak tu się jej dziwić? Tony to złoty facet przy moim tacie. Owszem, tata jest odpowiedzialny, troskliwy i kochający, ale na odległość. Kocha i troszczy się, ale z odległości laboratorium, w którym pracuje, a często to drugi koniec świata. Mama była wiecznie w domu sama. Często mówiła, że jesteśmy mniej dla taty widoczne niż bakterie w jego mikroskopie. Tony z kolei pracuje w domu. Jest pisarzem, stąd przytyk taty, choć Tony ma na swoim koncie kilka dość poczytnych książek. Nie jest jakimś tam pisarczykiem i jest zawsze dla mamy oparciem. Ona widocznie tego potrzebuje, a tata nigdy nie potrafił jej tego dać.

Zastanawiam się, czy mu powiedzieć ostatnią rewelację, a ponieważ wciąż piecze mnie pod skórą złość na niego, to nie wytrzymuję.

— Zaręczyli się niedawno — mówię cicho, ale z wyczuwalną satysfakcją w głosie.

— Co? — wybucha z niedowierzaniem i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Zaręczyli się — powtarzam, a on szybko opanowuje emocje.

Wiedziałam, że tak zareaguje.

— Tooo chyba dobrze, prawda? — pyta jakby od niechcenia. — Przypomnij mi, ile oni ze sobą są? — pyta, choć dobrze wie.

— Siedem lat — odpowiadam.

— Tak długo? — dopytuje z niedowierzaniem. — To niemożliwe. Mama spotykała się z nim, gdy jeszcze byliśmy małżeństwem?

— Tato, rozwiedliście się dziesięć lat temu. Nie snuj teorii, która nie miała miejsca, dobrze? — prostuję jego myśli, dość dosadnie, bo on zawsze próbuje zdyskredytować Tony'ego, a tata kiwa głową na zgodę.

Zatrzymujemy się przy dużej, okrągłej fontannie.

— Dobrze, już dobrze — wzdycha, przyznając mi rację. — Poczekaj, muszę wyciągnąć pieniądze z bankomatu. — mówi i rozgląda się wokoło.

— To czekam. Nogi mnie bolą, nie idę z tobą — mówię do niego i patrzę, jak odchodzi w tych swoich rozdeptanych japonkach na stopach w stronę wąskiej uliczki.

Rozglądam się wokoło. Na ulicy jest gwarno. Ludzie siedzący w ogródkach restauracji, rozmawiają żywo, a woda z fontanny potęguje zgiełk uliczny. Chwytam w dłonie moją białą, koronkową sukienkę, podwijam ją i siadam na brzegu fontanny, odsłaniając nogi do słońca. W sumie to nie wiem, czy wolno, bo w fontannie nie wolno nawet umoczyć palca, ale na brzegu chyba wolno usiąść, poza tym jest mi wszystko jedno. Bolą mnie nogi, a ławki są zajęte.

Nagle słyszę, jak ktoś gwiżdże. Odruchowo oglądam się w stronę dochodzącego dźwięku, ale to nie gwizdek policjanta, czy carabinieri, jak to się tutaj ich nazywa. Dochodzi ze stolika przed wejściem do restauracji po drugiej stronie fontanny, przy którym siedzi grupka chłopaków, mniej więcej w moim wieku. Ubrani elegancko w białe koszule, uczesani na gładko i w okularach słonecznych Ray Ban'a, wyglądają jak żywa reklama wycieczek do Mediolanu. Palą papierosy i piją piwo. Tacy uliczni, dobrze ubrani i pewni siebie podrywacze dziewczyn na jedną noc.

— Ehi bella! — woła do mnie jeden z chłopaków, ciemnowłosy i ciemnooki samiec alfa, zbudowany jak atleta, pokazując przy tym rząd białych zębów, jak na Włocha przystało, a cała reszta wybucha śmiechem. Odwracam wzrok speszona. — Ehi, ti sto chiamando!

— Sei belissima! — woła drugi, a jeszcze inny znów na mnie gwiżdże. — Belle gambe!

Wszyscy rechoczą, ale nie złośliwie. Zaczepnie.

Kompletnie nie wiem, co do mnie wołają, ale nie reaguję, jedynie uśmiecham się pod nosem. Chyba chodzi o moje odsłonięte nogi. Krępują mnie ich zaczepki, bo ludzie zaczynają się gapić, więc zasłaniam nogi z powrotem sukienką.

Nagle słychać jakieś zamieszanie przy stoliku. Oglądam się szybko w ich stronę.

— Duro no! No! No! DURO! NO! — argumentuje głośno jeden z chłopaków i szarpie się z drugim, który śmieje się głośno i mu wyrywa — Duro, NO!

Kiedy mu się udaje uwolnić, podbiega do fontanny. Przechyla się przez jej brzeg, sięga ręką do wody i zaczyna mnie chlapać. Nie wolno tego robić i to chyba przed tym próbował go powstrzymać kolega. Za to jest wysoki mandat, ale chłopak widocznie się mandatu nie boi. Zrywam się z piskiem i obiegam fontannę naokoło. Chłopak chwilę mnie goni w akompaniamencie śmiechów i głośnych komentarzy kolegów i wciąż co chwila chlapie mnie wodą, śmiejąc się ze mnie głośno. Dopada mnie po drugiej stronie fontanny, gdy szybko zawraca, a ja wpadam na niego z rozpędu, bo sądziłam, że biegnie za mną z drugiej strony.

— Ti ho preso — mówi i chwyta mnie za ramiona. Całuje szybko w policzek, czym kompletnie mnie onieśmiela. — Questo è ciò che intendevo — uśmiecha się jak łobuz, a zapach jego perfum dosłownie w momencie mnie zniewala.

Ubrany w białą koszulę bez kołnierzyka rozpiętą pod szyją i ciemne spodnie wyglądałby jak każdy inny chłopak na ulicy, gdyby nie złoty, drogi zegarek na jego ręce i niebieskie oczy.

Kompletnie nie wiem, co do mnie mówi, choć znam trochę włoski, ale te jego błękitne oczy uśmiechają się do mnie w taki sposób, że miękną mi kolana i nie mam czasu zastanawiać się nad tym, co do mnie mówią jego usta.

Jakim cudem Włoch ma ciemne włosy i błękitne oczy? Nad tym mam czas się zastanowić, bo to zagadkowe.

Słychać gwizdek policjanta i tuż obok nas wyrasta ich dwóch jak spod ziemi. Mierzą wzrokiem moją mokrą sukienkę, a potem patrzą krzywo na chłopaka. Jestem przerażona, ale on chwyta mnie za rękę i chowa za swoimi plecami, o które bezwiednie opieram się dłońmi.

— È colpa mia. Pagherò il mandato. — mówi do policjantów, że zapłaci mandat i od razu wyciąga portfel z tylnej kieszeni spodni.

DuroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz