Rozdział trzeci

62 4 7
                                    

Noce wydawały się na Grimmauld Place niezwykle paskudne. Ciężko było się przyzwyczaić do narzekań Stworka, skrzypiących okien i podłóg, a łącząc to ze zmartwieniami domowników, nie trudno było domyślić się, że przez długi czas towarzyszyła im bezsenność. Często każde z nich, przynajmniej raz na jakiś czas, turlało się z boku na bok, następnego dnia patrząc na wszystko zmęczonymi oczyma. Nic się nie zmieniło po powrocie Potterów. Drugi dzień ich obecności nie wpływał w żadnym stopniu pozytywnie na bezsenność ich córki.

Alice przez dwie godziny przekręcała się z prawa na lewo cicho wypuszczając powietrze z płuc. Plątanina myśli skutecznie uniemożliwiała jej sen. Zaciskając dłonie w piąstki przecierała zmęczone oczy. Potter z irytacją przymknęła powieki i podnosząc się zrezygnowała ze swoich bezsensownych prób. Przetarła bladą twarz zimnymi dłońmi. Cicho westchnęła czując jak wiatr, wpadający przez otwarte okno, delikatnie owiewa jej kręgosłup i łaskocze wystające kości. Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy Draco ułożył rękę na jej ramieniu.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz? – Zapytał sennie zachrypniętym głosem

– Myślę – Szepnęła lubieżnie kładąc głowę na jego dłoni

– Więc przestać myśleć i kładź się spać – Sapnął – Będziesz jutro niewyspana, a potrzebujesz dużo energii

– Tak, wiem – Powiedziała posłusznie poddając się ręce chłopaka, który ułożył dziewczynę do snu

Złożył pocałunek na jej ramieniu i przytulił kobietę, gdy obracała się na lewy bok. Potter cicho westchnęła skupiając się jedynie na uspokajającym dotyku chłopaka, który kciukiem kreślił na jej udach kółka. Przymykała oczy cały czas starając się odgonić myśli od jutrzejszych wydarzeń. Przez krótką chwilę udało się jej przynajmniej udawać, że nie przejmuje się reakcją rodziców, że nie ma ochoty jakoś uniknąć zebrania i że nie rozprasza jej obecność jej brata. Powoli jej świadomość przestawała odbierać bodźce i Potter nie była nawet w stanie wskazać, kiedy zasnęła. Jak zawsze jej sen był płytki, niespokojny. Różdżka kobiety już leżała w pogotowiu, pod poduszką, a jej ręka instynktownie układała się podczas zasypiania jak najbliżej magicznego przedmiotu. Mimo to brunetka nie budziła się już tamtej nocy, zajęta jedynie swoimi snami, w których wyjątkowo często przelotnie pojawiały się postacie jej rodziców.

~~~

Ranek nastał wyjątkowo wcześnie na Grimmauld Place dwanaście. Remus nie mógł tamtego dnia spać. Mogło to być zasługą pełni, zbliżającej się już coraz większymi krokami lub stresu związanego z nową sytuacją . Pierwsze dni były dla niego zazwyczaj przepełnione nerwową bieganiną i resztkami energii, a z każdym kolejnym dniem marniał, przestawał jeść i zostawał cieniem samego siebie. Za każdym razem dzielnie znosił współczujące spojrzenia Syriusza warującego przy jego nogach. Black zadręczał go rzez tydzień, zupełnie niezależne od jego faktycznego stanu. Dlatego Remus odetchnął z ulgą, podczas jednej z nielicznych chwil, które miał dla siebie. Zaparzył sobie herbatę i usiadł przy stole przymykając oczy. Jego dłonie delikatnie się trzęsły. Lupin niecierpliwie wystukiwał palcami o blat stołu. Tylko on zdążył się obudzić, więc zdany był tylko na swoje towarzystwo. Zegarek wskazywał dopiero godzinę piątą co dawało mu przynajmniej dwie godziny samotności. Z rezygnacją wstał od stołu, by rozprostować kości. Wlekąc nogi jedna za drugą zaczął swoje przechadzki po domu. Omiatał nieobecnym wzrokiem obskurne ściany, draperie i ciemne, bogato rzeźbione meble. Lupin cicho wzdychał pod nosem starając się odciągnąć swoje myśli od nieubłagalnie nadchodzącej pełni. Kluczył po wszystkich pokojach nie mając lepszego pomysłu na spożytkowanie wolnego czasu i energii. Podnosił z szafek różne rzeźby i zdjęcia oglądając je z przykrzywioną głową. Przez chwilę wydawał się jedynie małym dzieckiem, które ciekawe świata próbowało dowiedzieć się wszystkiego o domu. Mimo, że mieszkał na Grimmauld Place już jakiś czas cały czas dom nie przestawał go zaskakiwać. Często znajdował nowe zdjęcia, a jeszcze częściej magiczne stworzenia wyskakujące na niego z szafek. Jednak tym razem nie natrafił na nic wartego jego uwagi. Więc snuł się po korytarzu, zahaczając okazjonalnie o kolejne pomieszczenia. Mimo jego wszelkich starań myśli cały czas uporczywie mknęły w stronę dziesiątego sierpnia, kiedy miała mieć miejsce kolejna pełnia. Remus przyjmował eliksir tojadowy, jednak nadal nie mógł się pogodzić ze swoimi comiesięcznymi przemianami. Za każdym razem bał się o Syriusza, który uparcie z nim siedział. Wiedział, że eliksir jest ważony przez doświadczonego już Snape'a ale nigdy nie mógł się całkowicie pozbyć obaw. W jego głowie cały czas cichy, irytujący głosik pytał „co jeśli go skrzywdzisz? "a Remus zawsze poddawał się tej panice, zatracając się między tym, co było prawdopodobne, a tym co podpowiadała mu wycieńczona psychika. Po raz kolejny zaczął zamęczać się czarnymi scenariuszami, w samotności zanurzając się w rozważaniach.

The Scheme at price of a lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz