Rozdział 6

211 30 12
                                    


Otworzyłem leniwie oczy, słysząc dzwonek do drzwi. Podniosłem się przy tym biurka na którym zasnąłem i przetarłem oczy, czując się otumaniony i słaby. Zupełnie zapominając o policzkach, które nosiły na sobie ślady łez, poszedłem otworzyć.

- Czego? - zapytałem, nim zobaczyłem, kto postanowił mnie odwiedzić.

- Wszystkich tak witasz? - odparł Ciel, składając parasolkę.

Od kilku dni okropnie lało. Niebo pokryło się szarymi chmurami, a ulicami płynęły małe strumyki. Mnie jednak nie obchodziła pogoda, jako że w ostatnim czasie nie opuszczałem mieszkania. Czasami słyszałem jedynie krople deszczu spadające na parapet, wydające się tworzyć tym samym spokojną melodię wilgotnych dni.

- Przepraszam. - wpuściłem go do środka.

Widziałem, że mina mu zrzedła, kiedy zobaczył w jakim jestem stanie. Definitywnie nie była to moja najlepsza forma. Podkrążone oczy, roztrzepane włosy, rozciągnięte dresowe spodnie i biała koszulka ubrudzona najprawdopodobniej herbatą, którą ostatnio spożywałem w masowych ilościach.

- Myłeś się ostatnio? Śmierdzisz. - powiedział pokrzepiająco, zdejmując buty i odkładając torbę.

- Myłem się... Ze cztery dni temu? Coś w tym stylu. - poszedłem do mojej pracowni i zasiadłem przy biurku, na którego blacie stało pełno kubków po napojach.

Chwilę później i Ciel zjawił się w pokoju. Usiadł na łóżku obok i patrzył na mnie oczami, w których ujrzałem zarówno zamyślenie, jak i obawę.

- Co ci jest, Alois? - przysunął nogą obrotowe krzesło, na którym siedziałem, bliżej siebie.

- Skończył się. - rzekłem niemrawo.

- Co się skończyło?

- Termin. Upłynął termin na przesłanie pierwszych rozdziałów. - zakryłem twarz dłońmi. - Zawaliłem termin.

Ponownie poczułem zbierające się w oczach łzy. Wczoraj dostałem niemiłe przypomnienie od mojej menadżerki, jak i wściekłego szefa wydawnictwa. Czułem się bardzo marnie. Znów brutalnie przypomniano mi, że nie potrafię napisać ani słowa. Nie umiałem już odnaleźć ukojenia w tym, co od zawsze pozwalało przywrócić mi spokój.

- Spokojnie, Alois. - powiedział łagodnym tonem, którego jeszcze u niego nie słyszałem. Jednocześnie chłopak odsunął moje ręce od twarzy. - Nie płacz.

- Będę. - zaszlochałem, bardziej się kuląc.

Byłem w totalnej rozsypce. Wszyscy wydawali się być na mnie źli, a ja nawet nie miałem odwagi powiedzieć im, że po prostu nie potrafię. Słowa przestały układać się w zdania, a fabuła tworzyć sama z siebie pod wpływem zwykłej, wydawać by się mogło, szarej i nudnej codzienności. Czułem się pusty i niekompletny bez tej umiejętności, której wcześniej nie dostrzegałem. Nie doceniałem wrodzonego drygu do tworzenia powieści.

- Nie płacz, bo mi też robi się przykro. - spróbował znowu, z podobnym skutkiem.

Ujął więc moją twarz w dłonie, głaszcząc zimnymi palcami policzki i przy okazji ścierając łzy. Potem poczułem, że przyciąga mnie do siebie i oplata drobnymi rękami, przytulając. Ja również do niego przyległem, chłonąc zapach jego bluzy. Dziś chyba nie użył żadnych perfum, pachniała domem. Wnętrzem szafy, w której rzeczy są ułożone nieco niechlujnie, mają własny porządek, który zna tylko ich właściciel. Pachniała materiałem wsuniętym między koszulkę nasiąkniętą słońcem, założoną na festiwal, przez co żal było ją uprać, a koszulą, która pamiętała wesele sprzed tygodnia, smak sernika i zapach wujka, który upił się nieco zbyt szybko. Stopniowo się uspokajałem, myśląc o moich ubraniach i tym, ile jest w nich wspomnień. Kiedyś pewnie umiałbym jakoś ładnie je opisać.

- Przepraszam. - szepnąłem, ocierając policzki.

- Za co? - zapytał, wplatając palce w moje włosy.

- Za to, że tak się zachowuję. Sam jestem sobie winien, że nie dopilnowałem terminu.

Ciel delikatnie wzruszył ramionami. Najwyraźniej odgadł, że muszę to sam przetrawić, dojść do ładu z tą sytuacją, a potem pogodzić się z porażką. Był to proces przypominający żałobę, nie dało się go przejść na skróty. 

- Nie popełnia błędów tylko ten, który nic nie robi. I tylko ten, co nic nie robi, nie spóźnia się. - wyplątał dłoń z moich włosów, a następnie mnie od siebie odsunął. - Idź się umyć, posprzątam tu trochę.

- Nie powinieneś sprzątać, jesteś gościem. - odparłem, do końca ocierając policzki. Czułem, że oczy pieką mnie już od płaczu i godzin spędzonych przy komputerze, sam nie wiem czemu. W jedną noc i tak wystarczająco bym nie napisał.

- Idź. - polecił, lekko spychając mnie z krzesła. Kiedy spojrzałem na niego, ciężko powiedzieć czy urażony, czy niechętny, wzruszył jedynie lekko ramionami, jakby to była jego odpowiedź na każdą niesprawiedliwość istniejącą na tym świecie. - No już. Wypad.

***

- Nie masz czym się przejmować. - zapewnił po raz kolejny Ciel, kiedy przechadzaliśmy się nieopodal mojego mieszkania.

Było już całkiem ciemno, okolica pogrążyła się w mroku rozproszonym przez ''ozdobione'' wlepami latarnie. Na niebie na próżno było szukać gwiazd, przysłoniętych przez burzowe chmury. Zresztą i tak nie mielibyśmy jak podziwiać nieba. Wciąż lało. Krople deszczu dudniły w parasol, pod którym jakimś cudem zmieściliśmy się we dwójkę.

- Mam. - westchnąłem, patrząc na swoje buty, które zmokły od wdeptywania w liczne kałuże pojawiające się na mojej drodze. - Muszę trzymać się terminów.

- To, że nie dałeś rady, to nie koniec świata. - przyciągnął mnie bliżej siebie, kiedy deszcz zaczął moczyć moją prawą stronę.

Stykaliśmy się ramionami, starając ukryć przed deszczem. Fakt, że po ogarnięciu się oraz jego mobilizujących słowach czułem się lepiej, jednak wciąż byłem otępiały. Deszcz, mokre buty i zimny wiatr muskający co jakiś czas moje ciało przestały mieć znaczenie. Po prostu szedłem przez siebie, pilnowany przez Ciela, żebym za bardzo nie zmókł. Namówił mnie na spacer, abym trochę się przewietrzył po długim siedzeniu w domu.

- I tak to bardzo źle.

- Dobrze, zawaliłeś termin, mleko się rozlało. Nie cofniesz czasu, ale teraz możesz działać. Zadzwoń do wydawnictwa i powiedz, że na termin, kiedy miałeś przesłać następne części, prześlesz zarówno nowe, jak i zaległe.

- Nie wyrobię się. Nie potrafię nic napisać, co dopiero w tak krótkim czasie stworzyć dwa razy tyle, ile powinienem.

- Obiecuję, że ze mną się wyrobisz. - powiedział, po czym pomiędzy nami zapanowała chwila, na szczęście nie niezręcznej, ciszy.

- Ciel? - zagadnąłem, a kiedy otrzymałem ciche mruknięcie, zapytałem: - Zostaniesz na noc?

- Jasne. - odparł bez zastanowienia, łapiąc mnie pod rękę i przysuwając do siebie, kiedy znów nieświadomie zacząłem oddalać się od parasola.

To, co proponował, było niemal niemożliwe, a jednak podświadomie mu ufałem. Miał potencjał, aby być takim cudotwórcą.

ANGEL || CIELOISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz