Rozdział 25

120 11 9
                                    


- Urocze. - skomentowałem rozczulony, kiedy ciotka Ciela, Angelina, pokazywała mi kolejne fotografie z jego dzieciństwa.

Na jednej był uśmiechnięty, na innej smutny, na kolejnej obrażony. Odkryłem, że był niezwykle podobny do ojca, choć posturę odziedziczył raczej po matce. Mimo posiadania rodziców, których można było uznać za niezwykle urodziwych, chłopak był jedyny w swoim rodzaju i urokiem przewyższał ich obojga. Być może zacząłem go zbytnio idealizować, lecz nie umiałem się powstrzymać. Od samego początku urzekł mnie swoją charakterystyczną, wybijającą się z tłumu urodą. Cudowne, błękitne oczy i granatowe włosy tworzące ciekawy kontrast z bardzo jasną skórą... Cóż, ewidentnie go idealizuję, lecz póki sam przed sobą tego nie przyznam, będę udawał, że tak nie jest.

- No nie? Mam kilka albumów. Mów, jeśli będziesz chciał przyjść pooglądać. - podniosła się z krzesła i odłożyła album z powrotem na kwiecistą półkę w miejscu, gdzie stał wcześniej, wciśnięty między inne albumy i książki.

Po pierwszym spotkaniu odwiedziłem ją jeszcze kilka razy. Przy każdym, tak jak też zresztą teraz, witała mnie z uśmiechem i dawką świeżo parzonej herbaty w filiżance równie kwiecistej, co reszta zastawy oraz część mebli. Uwielbiała kwiaty i uważała je za jedną z wartych poszanowania rzeczy na świecie. Dowiedziałem się o tym z jednej ze swobodnych rozmów, jakie udało mi się z nią przeprowadzić. Po bliższym poznaniu wysunąłem nawet wniosek, że zamiłowanie Ciela do róż i herbaty wywodzi się po części od jego ciotki.
Miniony czas i kilka wizyt uświadomiły mi również, że nie mogłem sobie wymarzyć cieplejszej i bardziej gościnnej kobiety, która pomogłaby mi uporać się z tym wszystkim, co nieoczekiwanie spadło na mnie wraz z próbą samobójczą Ciela.

- Oczywiście. Na pewno jeszcze przyjdę. - obiecałem, podnosząc się, tak samo jak ona chwilę wcześniej. - Dziękuję za dziś, będę się zbierał.

- Uważaj na siebie, już późno. - jej usta w krwistoczerwonym odcieniu ułożyły się w delikatny, opiekuńczy uśmiech.

Już chwilę później wylądowałem na dworze spowitym nocną płachtą usłaną gwiazdami i mgłą. Zimno otuliło moje ciało, a do nozdrzy wdarł się zapach powietrza nasyconego wilgocią. Nie zraziło mnie to jednak, wręcz przeciwnie. Jedynie zachęciło do spaceru, który i tak musiałem odbyć w celu dojścia na przystanek autobusowy, skąd miałem wrócić do domu.
Podczas drogi zacząłem się zastanawiać nad słowami bibliotekarki mówiącej o tym, że powinienem udać się w miejsce kojarzące mi się ze spokojem. Nawet nie wiem czemu, ale postanowiłem posłuchać tej myśli i zamiast wsiąść do autobusu jadącego w stronę centrum, zająłem miejsce w pojeździe, którego kierunek był zgoła inny. Szczęście, że trafił mi się o takiej godzinie. Czasem miałem wrażenie, że opatrzność czuwa nade mną. Nawet jeśli los zazwyczaj nie ułatwiał mi życia.
Podczas przejażdżki dużo myślałem i zastanawiałem się nad tym, czy aby na pewno słusznie robię, udając się w tamto zapomniane przez świat miejsce. Jednak właśnie tam tkwił mój spokój i część duszy, jaką pozostawiłem wraz z masą wspomnień. Jeśli wierzyć słowom zazwyczaj nieomylnej bibliotekarki, może mi to w jakiś sposób pomóc, a każda pomoc w sferze psychicznej była dla mnie obecnie na wagę złota.

- No to jesteśmy. - westchnąłem sam do siebie, gdy znalazłem się pośrodku niczego.

Po godzinnej jeździe autobusem, i późniejszym równie długim przedzieraniu się przez las, moim oczom ukazała się słabo widoczna przez ciemność pustka. Pustka, która w moich wspomnieniach była tętniącą życiem wioską. Domami, w których toczyło się życie, podwórkami obfitującymi w kwiaty i poziomki. W mojej pamięci był tu Luka, który zawsze zrywał te owoce i pytał mnie, czy skoro istnieją poziomki, to czy są też pionówki. Robił to z niewinnym i ufnym uśmiechem, dziecięcą naiwnością, którą w nim uwielbiałem. Dla niego byłem mądrym starszym bratem, który wiedział wszystko i znał rozwiązanie każdego problemu. Przynajmniej taki starałem się przy nim być, nawet wtedy, gdy wewnętrznie trząsłem się z obaw i bezradności. Chyba właśnie na tym polega miłość do drugiej osoby, mimo słabszych chwil zawsze stanowimy dla niej oparcie i pewnik. Kogoś, przy kim może czuć się bezpiecznie, nawet jeśli jej albo nawet nasze życia walą się nam na głowę.

- Trochę tu strasznie. - znów odezwałem się sam do siebie, gdy doszło do mnie, że w środku nocy wybrałem się na totalne pustkowie.

Ponownie westchnąłem i włączyłem latarkę telefonie, która trochę rozjaśniła drogę, ukazując obraz tego, co w rzeczywistości pozostało z małej wioski. Przerażające, zwęglone, drewniane szkielety, które kiedyś były domami. Ledwie już trzymające się z uwagi na upływ lat budowle, które niegdyś niemal zupełnie strawił ogień, dziś nie nadawały się do mieszkania. Nie dałoby się ich odbudować, a postawienie domu od nowa było dla wielu mieszkańców zbyt kosztowne.
Wcześniej to miejsce było jak mała utopia, zakątek świata bez zgiełku miasta. Miejsce, w którym zawsze było widać gwiazdy hojnie rozsiane po nieskończonym nieboskłonie. Je również bacznie śledziłem z Luką, gdy tylko zapadała noc. Szczególnie zimą były cudowne. Wydawały się grzać podczas piekielnie zimnych nocy, jakby na niebie ukazały się setki malutkich słońc.
Zaskakujące, jak jedno wydarzenie zdołało całkowicie zmienić bieg zdarzeń i doprowadzić do tragedii na tak ogromną skalę. Ogień stłamsił życie tej wioski i pozostawił po sobie zamęt.
Mimo że już nic nie pozostało, to było właśnie spokojne miejsce, o jakim mówiła bibliotekarka. Tutaj spędziłem czas z Luką, który, mimo że nie miał ze mną więzów krwi, był moją jedyną rodziną. Mówił na mnie ''braciszku'' i ja nazywałem go tak samo. Wystarczaliśmy sobie nawzajem, nawet jeśli musieliśmy wieść życie tułaczy i przybłęd. Odnajdywaliśmy w naszej okropnej sytuacji szczęście i jakoś żyliśmy z dnia na dzień, nie chcąc niczego więcej. Na pewno obecnie było mi lepiej, miałem dach nad głową i pełną lodówkę, świadomość upragnionej stabilności i bezpieczeństwa. A jednak czegoś mi brakowało.

ANGEL || CIELOISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz