Prolog

960 42 12
                                    

- Matko, wychodzę na spacer. Spotkam się z Josephine. - powiedziałam do kobiety dziergającej na drutach. Siedziała przy drewnianym stole, ubrana w beżową suknie i kapelusz.
Wiedziała, że wychodzę spotkać się z Jackiem, ale nie chciałyśmy się o to sprzeczać, nie teraz, nie dwa tygodnie po tragedii Titanica. Ona dalej chciała, abym wyszła za mąż za Caledon'a, ale nie dawałam za wygraną - nie będzie mówiła mi, kogo mam kochać.
Caledon próbował się ze mną kontaktować, ale go zbywałam. Przychodził też do naszego domu, ale nie chciałam z nim rozmawiać. W końcu odpuścił.
- Długo cię nie będzie, Rose? - zapytała.
- Nie wiem. Przyjdę, kiedy będę miała ochotę. - odwarknęłam. Za mocno.
Nie chciałam jej w żaden sposób urazić, ale pragnęłam już być obok Jacka.
Udałam się więc w stronę drzwi wejściowych. Ubrałam długi, czarny płaszcz, otworzyłam manualny zamek i przekręciłam gałkę do drzwi, wychodząc z domu.
Na przedmieściach nowojorskich było widać wysokie budynki i ciemne chmury. Od mojego domu do motelu Jacka było około pięć minut drogi. Nie stać go było na lepszy, jako że zarabia tylko z rysunków, ale właścicielem hotelu jest jego bliski przyjaciel. Wiedząc, że znajdował się na tonącym Titanicu pozwolił mu przenocować dwa miesiące bez płacenia za czynsz. Chciałam pożyczyć mu pieniądze, aby wynajął sobie coś przytulniejszego, ale odmawiał.
Zanim się obejrzałam, wychodziłam już z parku. Weszłam do starego budynku, wyglądającego jakby był zbudowany co najmniej sto lat temu. Przywitałam się z recepcjonistą i powoli ruszyłam w stronę korytarza prowadzącego do mieszkania numer sto osiemnaście B.
Zapukałam w drzwi i długo nie musiałam czekać, aż w drzwiach ukazał się mój ukochany.
- Witam Panią Dawson. - powiedział.
Zabrał mi kurtkę i zamknął za nami drzwi, w czasie gdy ja zdjęłam moje baleriny. Złapałam go pod rękę i razem z nim, ruszyłam w głąb pokoju. Nie był urzekający - składał się z łazienki, oraz dosyć dużego pokoju. Znajdowało się w nim tylko łóżko, stolik, krzesło i szafka. Całe pomieszczenie było pokryte najróżniejszymi obrazami przedstawiającymi matki z dziećmi, mężczyzn wracających z pracy, kobiety karmiące gołębie w pobliskim parku oraz mnie.
Na stoliku leżały porozrzucane ołówki, których jak mniemam używał przed chwilą do kolejnego szkicu. Zauważyłam książkę na jego łóżku i od razu spojrzałam na jej tytuł. Duma i uprzedzenie.
Jack objął mnie od tyłu i pocałował w policzek.
- Poczytasz mi? - zapytałam.
- Jeżeli sobie tego życzysz, Rose, to oczywiście.
Położył się na łóżku, oparł o wezgłowie i wziął książkę do ręki, w czasie gdy ja kładłam głowę na jego kolanach.
- I Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony. Jakkolwiek za pojawieniem się takiego pana w sąsiedztwie niewiele wiadomo o jego poglądach czy uczuciach, owa prawda jest tak oczywista dla okolicznych rodzin, że przybysz zostaje od razu uznany za prawowitą własność tej czy innej ich córki.
Czytał powoli i wyraźnie, niskim tonem głosu, w jakim się zakochałam. Co ja bym zrobiła, gdyby wtedy na statku nie udało mu się przeżyć, bądź oboje byśmy zginęli? Za każdym razem, gdy patrzyłam na niego, moje serce cieszyło się z bliskości jaką doznajemy.
Moje powieki stawały się coraz cięższe, a moje ciało czuło bezpieczeństwo, jaką każda kobieta chciałaby poczuć przy swoim mężczyźnie. W końcu straciłam panowanie i dookoła mnie była już ciemność.
- Rose, przepraszam, że cię budzę, ale idę wziąć prysznic. Zaraz odprowadzę cię do domu. - usłyszałam.
Przebudziłam się, uniosłam ciężar ciała na łokcie i spojrzałam w niebieskie oczy Jacka.
- Ile spałam? - zapytałam, przecierając oczy.
- Dwie godziny. Jak chcesz, możesz zostać na noc. - odparł ze spokojem.
- Wiesz, że bym chciała, ale matka na mnie czeka. - powiedziałam.
Pocałował mnie krótko w usta i odszedł. Dopiero teraz zobaczyłam, że nie miał na sobie koszulki. Zatrzasnął drzwi w łazience i usłyszałam lanie wody.
Wstałam i podeszłam do drzwi, lekko w nie pukając.
- Jack, wrócę sama, dopóki nie jest jeszcze ciemno. Nie zawracaj sobie głowy. Przeziębisz się, gdy ze mną wyjdziesz.
- Dobrze, ale uważaj na siebie i zadzwoń, gdy wrócisz. - odpowiedział.
Podeszłam więc do drzwi, ubrałam baleriny oraz płaszcz i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę wyjścia z motelu.
- Do widzenia, Panie Wellington. - powiedziałam, na co dostałam odpowiedź.
Okryłam się szczelniej płaszczem i pospiesznym krokiem weszłam do parku, przez co zwolniłam, bo drzewa ochraniały mnie przed mroźnym, kwietniowym wiatrem. Usłyszałam za sobą natarczywe kroki, więc przyspieszyłam. Ba, szłam najszybciej, jak potrafiłam. Gdy kroki stawały się coraz bardziej intensywne, zaczęłam biec. Nie chciałam, aby jakiś złodziej mnie dopa-
W tym momencie poczułam mocne uderzenie w głowę i straciłam przytomność.

Titanic: destinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz