Rozdział 3: Anna Reiter

427 12 0
                                    

Podeszłam do bruneta.

- Co z nimi? – spytałam.

- Ten co się pani doktor nim zajmowała ma wstrząśnienie mózgu i połamane żebra, traumascan nie wykazał niczego więcej u niego. Prawdopodobnie wziął narkotyki. Tu mamy zdjęcia, niech pani doktor spojrzy.

– A co z drugim?

– Z Piotrkiem? Miał odmę, na szczęście zdążyli przyjechać i ma szanse, oprócz tego, złamanie otwarte lewej nogi, zatrzymanie akcji serca, wstrząs hipowolemiczny, być może stłuczone płuca, jest na trauma scanie.

– Piotrek, a więc tak mu na imię. Przeżyje? Zachował się jak bohater.

- Wiem. Ma szanse, czas pokaże. Westchnął.

Rozmawiałem z nią o poszkodowanych. W pewnym momencie uświadomiłem sobie że jeszcze się nie przedstawiłem:

– Doktor Wiktor Banach – podałem rękę kobiecie.

Spojrzała się na mnie – Doktor Anna Reiter – podała mi dłoń.

– Miło panią doktor poznać.

– Wzajemnie panie doktorze.

– Czy my przypadkiem nie byliśmy umówieni na rozmowę? – spytałem.

– Jaką rozmowę doktorze? – w tym momencie zrobiła okrągłe oczy. – Rozmowa o pracę? – spytała.

Uśmiechnąłem się. – Tak. Jestem szefem stacji pogotowia ratunkowego zaraz tu przy szpitalu.

– Czyli to pan doktorze jest tą słynną legendą ratownictwa?

– Ktoś tak mówi pani doktor? – spytałem z uśmiechem.

– Wszyscy, ale widząc Pana w akcji to tylko można to potwierdzić – zaczęła się śmiać.

– Gdzie pani pracowała wcześniej?

– Studiowałam w Stanach, tam też zrobiłam specjalizację z anestezjologii.

– To co panią doktor podkusiło do powrotu? – spytałem.

–Sama nie wiem. Sentyment?

– Cóż. Widziałem panią doktor w akcji, dostanie pani doktor pracę, ale mam panią pod moim czujnym okiem.

– Oczywiście panie doktorze, dziękuję za tę niewyobrażalną szansę.

- Daje sobie pani radę. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

- Postaram się tego nie zaprzepaścić.

– Przepraszam, muszę iść jeszcze do Piotrka. Niedługo zaczynam też dyżur i muszę się przebrać.

– Jeszcze raz dziękuję panie doktorze - spojrzała na mnie i poszła. Pobiegłem do Martyny. Musiałem ją wspierać.

- Martynka jak tam?

– Chyba lepiej doktorze...

Przytuliłem ją. Siedzieliśmy chwilę, ona w moich ramionach. Są dla mnie jak dzieci. Nie zostawię ich.

– Będzie dobrze, Martynka...

Wir życia - Na SygnaleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz