Marcus
►
Ilu z was pamięta Oh, My Dollar Valentine?
Ubaw po pachy, prawda? Rozwiązujesz psychotest, komputer analizuje twoje odpowiedzi, potem porównuje je z odpowiedziami innych osób. Za marnego dolca dostajesz nazwisko i numer telefonu prawdziwej bratniej duszy. Za pięć dolców, liczba kandydatów wzrasta do pięciu. I ejże! Cały zysk idzie na szczytny cel.
Obóz cheerleaderek.
Każdego ranka z głośnika dochodziły radosne obwieszczenia. „Pamiętajcie, zostały jeszcze tylko cztery dni do oddania testów. Jeszcze tylko cztery samotne dni dzielą was od znalezienia prawdziwej miłości". I każdego ranka nowa pełna animuszu cheerleaderka kontynuowała odliczanie. „Jeszcze tylko trzy dni... tylko dwa dni... jeszcze tylko jeden dzień... dziś jest ten wielki dzień".Momentami wkurzało- pomyślał nastolatek jadąc autobusem.- Dawaj szybciej te nazwisko.
Nietypowe? Tak. Każdy z słuchaczy chciał się dowiedzieć wszystkich sytuacji z historii Hannah. Marcus był inny- chciał usłyszeć tylko kto. Nie obchodziło go, jak skrzywdził dziewczynę, interesowały go tylko imiona i nazwiska.
Potem cały zespół cheerleaderek darł się „Oh my dollar, oh my dolar, oh my dolar Valentine". Po czym, rzecz jasna, następowały okrzyki, wiwaty i pienia. Zawsze miałam wrażenie, że wymachują nogami, robią szpagat i wywijają pomponami w całym pokoju samorządu szkolnego.
Owszem, wypełniłam ten psychotest. Od zawsze przepadałam za wszelkimi quizami i testami. Jeśli kiedykolwiek widzieliście mnie czytającą jedno z tych czasopism dla nastolatek, przysięgam, nie szukałam tam porad na temat makijażu. Tylko właśnie psychotestów.
Pamiętacie testy zawodowe, które musieliśmy wypełniać w pierwszej klasie, te, które miały nam pomóc w wyborze fakultetów? Według wyników mojego, byłabym doskonałym drwalem. A jeśliby mi się nie udało, pozostawała opcja awaryjna: kariera astronauty.
Drwal albo astronauta. Serio? Dzięki za pomoc. Walentynkowy psychotest był dwuczęściowy. Najpierw opisywało się siebie. Kolor włosów. Oczu. Wzrost. Typ budowy. Preferowany rodzaj muzyki i filmów. Potem stawiało się krzyżyk przy trzech ulubionych formach spędzania czasu w weekendy. Dość zabawna sprawa, bo ktokolwiek sprokurował tę listę, zapomniał na niej uwzględnić picie i seks, co byłoby trafną odpowiedzią w wypadku większości uczniów.- Szybciej no- mruknął pod nosem mijając kolejną przecznicę.
Całość liczyła około dwudziestu pytań. I wiem, na podstawie tego, kto pojawił się na mojej liście kandydatów, że nie wszyscy odpowiedzieli na nie szczerze. W drugiej części testu trzeba było opisać, czego się szuka w potencjalnym partnerze. Wzrost. Figurę. Czy powinien być wysportowany. Nieśmiały czy towarzyski. Kiedy wypełniałam swoją ankietę, przyłapałam się na tym, że opisuję pewną osobę z naszej szkoły. Można by pomyśleć, że jeśli moje wszystkie odpowiedzi opisywały jednego konkretnego chłopca, to powinien się on pojawić na liście pięciu
kandydatów, którą dostałam. Najwyraźniej okazał się zupełnie niepodatny na
urok cheerleaderek i ich zachęty, bo się nie pojawił...
Nie, nie zdradzę wam jego nazwiska... jeszcze nie. Gdy tylko rozdano ankiety, na trzeciej lekcji, wpisałam swoje odpowiedzi. Po lekcji poszłam prosto do pokoju samorządu uczniowskiego. Na końcu blatu stała urna na ankiety: duże pudełko po butach z otworem wyciętym w wieczku, przyozdobione wyciętymi z papieru czerwonymi i różowymi sercami. Na tych pierwszych znajdował się napis „Oh My Dollar Valentine!", a na drugich zielony symbol dolara.
Złożyłam swoją ankietą na połowę, wsunęłam do pudełka i odwróciłam się, by odejść.
Ten walentynkowy quiz. Czy to tylko kolejna okazja, żeby dać się zepchnąć z drogi? Pretekst dla chłopców, którym na liście preferencji wyskoczyło moje nazwisko, by się ze mną umówić? I czy będą dodatkowo podnieceni tą perspektywą z powodu plotek, jakie o mnie słyszeli?
Spojrzałam na otwór w pudełku, zbyt wąski, bym dała radę wcisnąć tam palce. Ale mogłam po prostu unieść wierzch i wyjąć swoją ankietę. To byłoby takie łatwe. Ktoś spytałby, dlaczego to robię, a ja mogłabym udać, że zawstydziłam się odpowiedzi. Zrozumiałby.
Albo... mogłam poczekać i się przekonać. Czy większość ludzi, zgodnie z moimi oczekiwaniami, dostanie swoją listę preferencji i po prostu dobrze się uśmieje, nic sobie z tego i w tej sprawie nie robiąc? Czy też skwapliwie z niej skorzysta? Mówiłam sobie, że nic złego nie może się wydarzyć. Psychotest jest tylko zabawą. Nikt nie skorzysta z jego wyników. Uspokój się, Hannah, w nic złego się nie pakujesz.
Ale jeśli mam rację, jeśli ochoczo podsunęłam komuś pretekst, żeby sprawdził prawdziwość pogłosek na mój temat... nie wiem. Może spłynęłoby to po mnie jak po gęsi. Może bym się wkurzyła. A może dałabym za wygraną i się poddała.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam plusy takiego rozwiązania. Nawet znalazłam w nim nadzieję. Więc jakie miałam możliwości? Mogłam wyjść z sali jako pesymistka, zabierając ze sobą swój test. Albo opuścić ją jako optymistka, mając nadzieję na wszystko, co najlepsze. Wyszłam bez testu i bez pewności, kim jestem. Optymistką? Pesymistką? Okazało się, że ani jedno, ani drugie.Marcus uznał, że przewinie trochę taśm. Hannah lubiła sobie pogadać i dobrze o tym wiedział.
►►►
...bohaterem tej taśmy. Na szczęście to doskonały moment, by go przedstawić, bo właśnie w tamtym momencie pojawił się po raz pierwszy. Coś zaczęło buczeć. Telefon? Popatrzyłam na cheerleaderkę, ale pokręciła głową. Więc postawiłam na blacie swój plecak, wyłowiłam komórkę i odebrałam.
– Hannah Baker – odezwał się dzwoniący. – Fajnie cię słyszeć.
Popatrzyłam na cheerleaderkę i wzruszyłam ramionami.
– Kto mówi? – spytałam.
– Zgadnij, skąd mam twój numer – rzucił w odpowiedzi.
Powiedziałam, że nie znoszę zgadywanek, więc mi wyjawił:
– Zapłaciłem za niego.
– Zapłaciłeś za numer mojego telefonu?
Cheerleaderka zasłoniła usta dłonią i wskazała na wydruk Oh My Dollar Valentines.
Niemożliwe, pomyślałam. Ktoś naprawdę dzwoni, bo znalazł moje nazwisko na liście swoich preferencji? Owszem, ekscytujące uczucie. Ale też i trochę dziwne.
Cheerleaderka dotknęła nazwisk, które obie uznałyśmy za dobre kandydatury, ale pokręciłam głową na nie. Znałam głosy tych chłopców wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to żaden z nich. Ani ten, przed którym mnie ostrzegała.
Odczytałam na głos dwa pozostałe nazwiska.
– Wygląda na to, że ty znalazłaś się na liście moich preferencji – powiedział dzwoniący – ale ja nie trafiłem na twoją.Spytałam, na którym miejscu się uplasowałam.
Ponownie kazał mi zgadnąć, ale zaraz szybko dodał, że żartuje.
– Trzymasz się? – spytał. – Jesteś moim numerem jeden, Hannah.
Powtórzyłam bezgłośnie jego odpowiedź – numer jeden! – i cheerleaderka podskoczyła z zachwytu.
– Ale odlot – wyszeptała.
Wtedy dzwoniący zapytał, co robię w walentynki, czyli dziś.
– To zależy – powiedziałam. – Jak się nazywasz?
Nie odpowiedział. Nie musiał. Bo właśnie w tym momencie go zobaczyłam... Stał tuż za oknem sali. Marcus Coley.
Cześć, Marcus.▌▌
Chłopak wyjął z walkmana kasetę i schował do plecaka. Miał już ich dość. Chciał się tego cholerstwa jak najszybciej pozbyć.
Gdy wszedł do swojego pokoju spakował wszystkie kasety do pudełka po butach i zawinął w szary papier. Wyjął z szafki czarny marker i już chciał napisać adresata, ale ręka zawisła mu w powietrzu. No właśnie, komu miał to wysłać?
Jednym ruchem zerwał papier z pudełka, otworzył je i wyjął kasetę z małą 7.
CZYTASZ
TH1RTEEN R3ASONS WHY
Teen Fiction13 kaset. 13 osób. 13 powodów. 13 historii. Osłuchaj swoją. Zobacz jak to wyglądało z mojej strony. Opowiedz innym swoją wersję zdarzeń. Dalej, śmiało. Jednak poza tobą 13 osób będzie znało prawdę. " 𝑨 𝒔𝒛𝒄𝒛𝒆̨𝒔́𝒍𝒊𝒘𝒂 𝒕𝒓𝒛𝒚𝒏𝒂𝒔𝒕𝒌𝒂 �...