нow do yoυ lιve wιтн yoυrѕelғ?

59 3 0
                                    


Sheri

  Sheri jechała samochodem. Wracała z zakupów do domu. Mijała kolejne uliczki wsłuchując się w kasetę numer 10. Miała takie szczęście, że wracała sama, a radio miało opcję słuchania kaset magnetofonowych.

  Gdy nagranie się skończyło dziewczyna jedną ręką wyjęła następną kasetę i włożyła do odtwarzacza.


   Uwaga wszyscy, wracamy na przyjęcie. Ale nie rozsiadajcie się, za minutkę będziemy się zwijać.
   Kiedy Justin i ja wreszcie przerwaliśmy tę straszliwą, bolesną wymianę spojrzeń, ruszyłam korytarzem z powrotem na imprezę. Czy też raczej wtoczyłam, słaniając się, tak naprawdę. Ale nie na skutek alkoholu. Na skutek całej reszty. Chwyciłam się taboretu do pianina i usiadłam.
Chciałam uciec stamtąd, ale dokąd? Nie mogłam wrócić do domu. Jeszcze nie. A zresztą jak miałabym pójść? Byłam zbyt słaba, by iść. Przynajmniej myślałam, że jestem zbyt słaba. Ale prawdę mówiąc, byłam zbyt słaba, żeby spróbować. Wiedziałam tylko, że chcę stamtąd wyjść i nie musieć już nigdy myśleć o niczym ani o nikim.
   Wtedy czyjaś ręka dotknęła mojego ramienia. Delikatny uścisk. Sheri Holland.

   Wzdrygnęła się. Czyli to o niej będzie ta kaseta. O tym, czego żałuje do tej pory. O tym, co stara się odkupić.

   Cześć kochana.
   Spytała, czy nie chcę, żeby mnie odwieźć do domu, i niemal się roześmiałam. To było aż tak oczywiste? Wyglądałam aż tak potwornie?
   Więc chwyciłam ją pod ramię i pomogła mi wstać. Dobrze było pozwolić sobie pomóc.    
Przeszłyśmy przez frontowe drzwi. Powłóczyłam po płytach odrętwiałymi i ciężkimi nogami. Wsłuchiwałam się w odgłos każdego kamyczka czy liścia, na który następowałam. Chciałam słyszeć je wszystkie, by zagłuszyć muzykę i głosy, które zostawiłam za sobą. Poprowadziłaś mnie do swojego samochodu. Pomogłaś mi usiąść na fotelu pasażera. Zapięłaś mi pasy, usiadłaś za kierownicą i ruszyłyśmy.   Nie jestem całkowicie pewna, co stało się potem. Nie uważałam, bo w twoim samochodzie czułam się bezpieczna. Powietrze w środku było ciepłe i uspokajające. Wolno pracujące wycieraczki odciągały mnie od moich myśli.
   Deszcz nie był ulewny, ale zamazywał przednią szybę wystarczająco mocno, by wszystko pozostawało odrealnione, jakby ze snu. Potrzebowałam tego. To powstrzymywało mnie przed zbyt szybkim powrotem do rzeczywistości.
   I wtedy... poczułam uderzenie. Nic tak skutecznie nie wrzuca człowieka z hukiem do realności jak wypadek. Przednie koło po mojej stronie uderzyło w chodnik i podskoczyło. Jakiś drewniany słupek walnął w przedni zderzak i złamał się jak wykałaczka. W świetle reflektorów zobaczyłam, jak znak stopu leci do tyłu. Dostał się pod twój samochód, a ty krzyknęłaś i dałaś po hamulcach. W bocznym lusterku widziałam iskry lecące na ziemię, kiedy koła hamowały, trąc o jezdnię.
   Dobra, już oprzytomniałam.

   Mija kolejne ulice. Zaraz dotrze do wspomnianej przecznicy. Skręcić? Nie. Chciała po raz kolejny upewnić się, że znak stoi.

   Siedziałyśmy przez chwilę, gapiąc się przez okno. W milczeniu, nie patrząc na siebie. Wycieraczki rozmazywały krople deszczu na szybie. A ja ciągle trzymałam swój pas, czułam ulgę, ze uderzyłyśmy tylko w znak. Otworzyłaś drzwi i patrzyłam, jak idziesz na przód samochodu i kucasz przy światłach, by przyjrzeć się dokładniej. Przesunęłaś dłonią po wgnieceniu i spuściłaś głowę. Nie widziałam, czy byłaś wkurzona. A może płakałaś? Albo śmiałaś się z tego, w jaki koszmar zmienia się ta noc.

   Wgniecenie nie wyglądało źle. Co nie znaczy, że wyglądało dobrze, ale trzeba szukać jakichś pozytywów. Mogło być gorzej. Mogło być znacznie, znacznie gorzej. Na przykład... mogłaś uderzyć w coś innego. W coś żywego.

TH1RTEEN R3ASONS WHYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz