ROZDZIAŁ 3

717 33 2
                                    

Minęło kilka dni od ostatniego spotkania z Kubą. Przez te kilka dni dużo pisaliśmy i można powiedzieć, że bardzo się zaprzyjaźniliśmy przez ten czas. Jest godzina ósma rano i właśnie szykuję się na uczelnie. Zabieram wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Dzisiaj na szczęście jest piątek. Dlatego mam nadzieję, że w końcu odpocznę. W pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości. Chwyciłam szybko telefon i ruszyłam do wyjścia, żeby nie spóźnić się na wykłady.

Marcysia: Jakieś piwko dzisiaj?

Ja: Czekałam na taką propozycje! Bardzo chętnie

Marcysia: Zdzwonimy się wieczorem

Droga dzieląca mnie od mieszkania do uczelni na szczęście nie była długa i zaraz znalazłam się pod budynkiem. Przemierzając przez korytarze spotkałam moich przyjaciół, z którymi trzymam się od samego początku rozpoczęcia studiów.

- Lecimy dzisiaj na melanż? - i tak co tydzień. To samo pytanie wyszło z ust Marcela, mojego przyjaciela, który tydzień w tydzień imprezował. Ale cóż jesteśmy młodzi musimy się wyszaleć.

- Ja dzisiaj chyba odpadam. - mimo, że uwielbiam z nimi wychodzić i są dla mnie najlepszymi przyjaciółmi musiałam odmówić. Mariolka zapytała mnie jako pierwsza, a ja czułabym się okropnie wystawiając ją. Pewnie zrozumiałaby moje plany, jednak ja sama ze sobą źle bym się czuła.

- Coraz częściej mnie zlewasz słonko. - zrobił smutną minę Marcel.

- Sobota? - zapytała Oliwia.

- Ale dzisiaj też? - Marcel nie mógłby odpuścić sobie imprezy. Typowy on.

- Ja proponuje dzisiaj przybalować, a jutro kulturka. - odezwał się Kacper.

- Dobra to zgadamy się jeszcze. - Marcel przytaknął na słowa Miłosza.

Wykłady minęły mi o dziwo bardzo szybko. Na dworze ku zdziwieniu wszystkich nie było tak zimno jak to mogło się wydawać. Była końcówka grudnia, co oznacza wolne na uczelni przez najbliższe trzy tygodnie.

- Myślałem, że umrę na wykładach u Mniszek. - zaczął narzekać Marcel. - Idziemy do Maka?

- Jestem za, umieram z głodu.

Tym sposobem cała nasza paczka wyładowała w Mcdonaldzie. Można powiedzieć, że jest to już nasza rutyna. I w tym momencie dziękuje Bogu, że mój metabolizm jest na tyle szybki, że nie muszę się martwić o to co jem.

- Jakie plany na ferie? - odezwała się Oliwia.

- Proponuję jakiś wypad razem. - wypalił Marcel. Cała nasza czwórka zgodziła się z chłopakiem.

Po zjedzonym posiłku zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Dochodziła już godzina 18 dlatego ruszyłam szybkim krokiem do mieszkania odłożyć wszystkie rzeczy i ogarnąć się na wieczór z Marcysią. W mieszkaniu jak zwykle panowała cisza, której nienawidziłam. Puściłam więc pierwszą lepszą playlistę i zaczęłam szukać idealnego stroju na dzisiejszy wieczór. Postanowiłam na jasne jeansy i zwykłą czarną koszulkę. Usłyszałam dobrze mi znaną melodyjkę co oznaczało, że ktoś do mnie dzwoni. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Marcysi, więc szybko odebrałam.

- No siemka, ja będę za chwilę wyjeżdżać. - Usłyszałam pogodny głos dziewczyny.

- W takim razie ja już będę zbierać się do wyjścia.




Już od godziny siedzę z Marcysią w klubie i wlewamy w siebie alkohol, który prawdopodobnie nie jest najlepszym rozwiązaniem, szczególnie w takich ilościach.

-Jak układa ci się z Matim? - zapytałam.

- Bardzo dobrze. Czasami męczące jest to wszystko wokół, jednak powoli się przyzwyczajam. A ty kogo masz na oku? -
Dziewczyna puściła mi oczko i się zaśmiała.

- Hmm.. Powiedzmy, że na razie nikogo takiego nie ma, choć mógłby być. - zaśmiałam się lekko.

- A Kuba?

- Patecki? - kiwnęła potwierdzająco głową. Chłopak owszem miał świetny charakter i był również przystojny. Jednak znamy się zbyt krótko, żeby coś o tym więcej powiedzieć. -
Chyba nie. Nie znamy się za dobrze.

- Chyba... - Dziewczyna zrobiła zalotne oczy i po chwili się zaśmiała. - Moim zdaniem pasujecie do siebie. Byłaby z was idealna para.- zaśmiałam się lekko na słowa dziewczyny.

- No nie wiem. Pożyjemy, zobaczymy.




Rano obudziłam się na czymś twardym, moim łóżkiem okazała się podłoga. Obok mnie znajdowała się Marcucha, której makijaż był lekko rozmazany, a ona sama wyglądała jak taka słodka owieczka. Zauważyłam, że telefon Marcysi ciągle wibruje, więc postanowiłam ją obudzić. Potrząsnęłam lekko jej ramieniem, jednak dziewczyna nadal spała jak zabita. Zaczęłam ruszać ręką co raz mocniej, dopóki dziewczyna nie obudzi ze snu.

- Matko, co jest? - dziewczyna wstała szybko, a na jej twarzy widniało przerażenie, na co ja wybuchnęłam gromkim śmiechem. Dziewczyna popatrzyła na mnie zdezorientowana po czym wybuchnęła śmiechem.

- Telefon. -rzuciłam w jej stronę urządzenie, które bez problemu złapała. Zresztą odległość była taka mała, że nawet kaleka by ją złapał. Dziewczyna odebrała telefon, który wydzwaniał jak wywnioskowałam z rozmowy był to Tromba. Postanowiłam pójść do kuchni i przyrządzić nam śniadanie, bo szczerze umierałam z głodu. Jak zwykle w lodówce świeciły pustki, jednak znalazło się kilka jajek, dlatego zaczęłam robić nam jajecznicę. Po chwili do kuchni przyszła uśmiechnięta Marcysia.

- Mati przyjedzie po mnie za jakąś godzinkę. - poinformowała. Przytaknęłam na słowa dziewczyny i po chwili postawiłam na stół zrobione danie. Rozmowa z dziewczyną sprawiała mi tyle przyjemności, że mogłabym gadać godzinami i nigdy się nie nudzić. Dziewczyna około godziny 14 zaczęła szykować się do wyjścia.




——————————
Siemaneczko kochani! Jak mija wam ten czas? Łapcie teraz kolejny rozdział... i piszcie w komentarzach jak wam się podoba!

może jednak? - Kuba PateckiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz