Wylądowaliśmy w niedziele o 5 rano na lotnisku w LA, znajdowało się ono na obrzeżach miasta. Miałem stąd jeszcze spory kawał drogi do domu, do którego raczej musiałem dojechać taksówką, bo komu chciało by się wstawać tylko po to aby jechać po mnie na lotnisko tak rano. Byłem zmęczony długą podróżą i marzyłem tylko o tym, żeby się porządnie wyspać. Z resztą wszyscy byliśmy cholernie zmęczeni. Lot z Europy do Stanów naprawdę był wyczerpujący. Te ciągłe zmiany stref czasowych, fotele w których nie idzie usnąć i huk silników, w między czasie na dodatek turbulencje. Ale cóż czasem tak bywa. Taki tryb życia wybrałem i mam co chciałem.
W pięcioro z całym ekwipunkiem staliśmy przed lotniskiem i już miałem zamówić taksówkę, gdy nagle podjechał pod nas srebrny van. Od razu poznałem ten samochód. To był Gerard... kogo jak kogo, ale jego to akurat najmniej się spodziewałem.
Przednia szyba auta od strony pasażera zjechała w dół i zobaczyłem jego promienny uśmiech.
- Stary... co ty tu robisz? - zwróciłem się do niego podchodząc bliżej.
- Przyjechałem po was... - odpowiedział.
- Chodźcie... - powiedziałem odwracając się do reszty. - Wystarczy miejsca dla wszystkich.
Z całym osprzętem załadowaliśmy się do pojazdu i po chwili szatyn ruszył z miejsca.
- Gerard...? - zacząłem rozmowę. - Stało się coś? Cały czas się szczerzysz jak głupi do sera, wyglądasz jakbyś nie spał wcale, i w ogóle. O co chodzi? - rzadko widziałem go takiego, a szczególnie ostatnio.
- Hmmm.... to trudne... nie wiem jak Ci to powiedzieć... - odparł.
- Najprościej jak się da? - odpowiedziałem. Mimo, że wszyscy słuchali naszej konwersacji, to mało mnie to obchodziło.
- Wejdź na moją pocztę i przeczytaj ostatniego maila - podał mi swój telefon uprzednio odblokowując go odciskiem palca. Przez cały czas nie odwracając wzroku od drogi. - Tam jest wszystko wyjaśnione.
Spojrzałem za siebie na tylne siedzenia chcąc upewnić się co robią moi przyjaciele, ale oni patrzyli na mnie w niezrozumieniu. Czyli naprawdę słuchali nas i też chcieli wiedzieć co było w mailu.
Zrobiłem to o co prosił Gee, wszedłem na jego pocztę i znalazłem odpowiednią wiadomość, a następnie przeczytałem ją. Musiałem być w tym momencie bardzo blady, gdyż Gerry widząc mnie zatrzymał się w najbliższej zatoczce autobusowej. Wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwi od pasażera, rozpiął mnie z pasów i pomógł wysiąść. W między czasie upuścilem jego komórkę na ziemię, ale nie byłem w stanie schylić się, żeby ją podnieść. Zrobił to jej właściciel, spoglądając się na roztrzaskany ekran.
Dlaczego tak zareagowałem? Nie wiem...
- Prze.. Prze.. Przepraszam - wyjąkałem. Nie wiedząc skąd w moich oczach pojawiły się łzy.
- Ej... spokojnie, nie przejmuj się tym.... to tylko rzecz... - odpowiedział posyłając mi uśmiech. Z resztą nie schodził mu on z twarzy od czasu, gdy go pierwszy raz dziś zobaczyłem.
Ledwo stałem na nogach, które były miękkie jak z waty. Do tego nie udolnie próbowałem wytrzeć mokrą od łez twarz trzęsącymi się dłońmi. W sumie to cały drżałem, co musiało wyglądać dość nie codziennie.
Gee schował rozbity telefon do kieszeni i nie zwracając większej uwagi, że ktokolwiek może patrzeć złapał moją dłoń i pociągnął za nią. Nie oczekiwanie zachwiałem się i wpadłem prosto w jego ramiona. Gdy tak obejmował mnie poczułem się jak mały, bezbronny chłopiec, któremu ktoś przed chwilą zniszczył zamek z piasku, nad którym długo pracował, a teraz płakał w rękaw swojej matki.