Wiecie jak to jest, jak nagle wasze marzenia legną w gruzach? Ja wiem.
Właśnie trzy godziny temu rozleciało się coś, na co bardzo ciężko pracowałem. Rozpadł się mój zespół.
A to był dopiero początek.
Gdy wróciłem do mieszkania na drzwiach frontowych taśmą była przyklejona kartka, na której zamieszczony był nakaz opuszczenia lokum. I żeby tego było mało, w trybie natychmiastowym. Zerwałem ją i wszedłem do środka. Nie miałem innej opcji, musiałem się wynieść. Nie stać mnie na utrzymanie, od jakichś trzech miesięcy zalegam z czynszem i rachunkami. Bo z czego miałem je płacić (?). Granie z kapelą po marnych klubach czy na ulicy nie przynosiło ogromnych zysków, a jeszcze musieliśmy to dzielić na pięć, żeby każdy dostał swoją dole. Na szczęście nie miałem tu dużo swoich rzeczy i udało mi się to spakować w dwie walizki plus gitara i nie wielki wzmacniacz. Następnie z całym moim dobytkiem wybrałem się pod mieszkanie dozorcy.
Zapukałem w stare, ciężkie, dębowe drzwi. Usłyszałem zgrzytnięcie zamka i po chwili w wejściu stanął wysoki, starszy mężczyzna.
- Miło pana widzieć panie Iero - zlustrował mnie i rzeczy, które przy sobie miałem. - Rozumiem, że wiadomość dotarła.
- Dobry wieczór - przywitałem się - tak, właśnie przyszedłem oddać klucze. - Wreczyłem mu pęk metalowych wytrychów.
- A co z zaległymi należnościami? - zapytał sprawdzając komplet kluczy, który mu przekazałem.
- Obecnie nie posiadam takiej sumy, ale obiecuję, że oddam jak będę miał.
- Dobrze. W innym wypadku rozumie pan, że sprawy przejdą do komornika, a następnie do sądu? - spojrzał na mnie z wyższością. Nienawidzę ludzi, którzy się wywyższają.
- Rozumiem - odwróciłem się i zacząłem zmierzać ku wyjściu z budynku z całym dorobkiem. - Do widzenia - rzuciłem jeszcze za siebie.
- Do widzenia - odkrzyknął.
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Jedyne czego teraz potrzebowałem to się napić. Dlatego też skierowałem się do pobliskiego klubu. Nie należał on może do prestiżowych miejsc, ale był bardzo znany w tej części miasta. Być może dlatego, że co wieczór grały tu różne wschodzące zespoły, a ich rozbieżność gatunkowa była spora. Od popowych boysbandów, poprzez punk, rock, aż po sam heavy metal czy grindcore. Dla każdego coś dobrego, w skrócie. Ogólnie bardzo przyjemne miejsce dla takich jak ja. Można się napić przy dobrej muzyce i poznać nowe brzmienia.
Wszedłem głównymi drzwiami, od razu uderzył we mnie zaduch i woń przeróżnych trunków. Blat baru ciągnął się praktycznie pod samą scenę i było przy nim niewiele wolnych miejsc. Ruszyłem w kierunku jednego z nich i usiadłem na wysokim krześle barowym ustawiając swoje rzeczy obok.
- Dobry wieczór - zwrócił się do mnie barman, nagle zjawiając się przy mojej osobie. - Co podać?
- Poproszę whisky i do tego shota czystej - odpowiedziałem.
- Ktoś tu się chyba chce upić - powiedział.
- Nic mi nie pozostaje. Zresztą... - przetarłem twarz dłońmi - szkoda gadać.
Po chwili dostałem zamówiony alkohol. Na pierwszy ogień poszła wódka. Lekko skrzywiłem się czując gorzki smak cieczy, ale potem rozkoszowałam się błogim ciepłem, które powoli rozprzestrzeniało się w moim ciele. Następnie zabrałem się za whisky. Sączyłem ją powoli. Gdy odkryłem z niezadowoleniem, że się skończyła zamówiłem jeszcze raz to samo.
Na scenie od dobrych trzydziestu minut znajdowało się czterech chłopaków, mniej więcej w moim wieku ewentualnie ciut starszych. Wysoki basista w okularach o włosach w kolorze ciemnego blondu, gitarzysta z dziecięcą twarzą i brązowym afro, perkusista Rasowy Blondyn z piercingiem w wardze po prawej stronie oraz wokalista o bladej skórze i czarnych włosach z niebieskimi odrostami. Ubrani na czarno. Grali coś w stylu emo. W sumie muszę przyznać, że mi się spodobali. Mieli w sobie to coś. Coś czego im zazdrościłem. Coś czego sam nie posiadałem (przynajmniej moim zdaniem). Biła od nich taka charyzma i optymizm, natomiast ich piosenki były spowite głębią, mrokiem i tajemniczością, wręcz mistycznością.