- Oh, Nie rób z siebie ofiary, powiedz mi co do niej czujesz, do cholery!
- Diano... To jest... TYLKO PRZYJACIÓŁKA, nikt inny! Czego nie rozumiecie ty, Cole i Bash? - wykrzyczał gilbert żywo gestykulująć rękoma, jak to miał w zwyczaju, gdy się denerwował.
- I Tillie, Janka, Billy, Moi rodzice, Minnie May... - z krzywym uśmiechem wymieniała Barry.
- Mamy teraz chyba większy problem niż wasze urojenia, prawda?!
- urojenia... Sam masz urojenia, ślepcu! - wyszeptała do siebie. Zauważyła że chłopak spiął się i głęboko nad czymś myślał, ale zignorowała to i dodała głośniej - tak, masz rację. Po pierwsze, to gdzie, do jasnej pogody jest Ania?!
- Słuchaj... Pójdę po nią, wiem, gdzie może być. A ty może pomyśl o powodzie, poszukaj śladów, cokolwiek. - bez słowa pożegnania wyszedł ze stodoły.
~~~
Ania siedziała na skraju klifu. Doprawdy, czy to nie dziwne, że tak piękne i spokojne miejsce nie jest przez nikogo odwiedzane? Przecież tu było tak cudownie. Ania, mimo że wiedziała że musi już iść, nie miała ochoty z tąd odchodzić, nawet za 10 lat. Tu nie było problemów, kłopotów... Tu był tylko spokój. No, do czasu...
- Aniu? Aniu, tu jesteś, nawet nie wiesz jak Diana się zdenerwowała!
Na te słowa Ania tylko westchnęła i, nawet się nie odwracając, odpowiedziała:
- Idź Blythe, dogonię cię za chwilę. - westchnęła cicho, gdy jej uszy nie odnotowały żadnego dźwięku wskazującoego na oddalenie się chłopca. - Mówiłam idź sobie, Blythe!
Jednak on nie oddalił się nawet na krok. Patrzył chwilę tępo w wodę, po czym usiadł koło rudowłosej.
- Nie pójdziesz, prawda? - zapytała go Shirley i spojrzała na niego pytająco.
- Z tobą bardzo chętnie. - znów rzucił jej ten swój szarmancki, słodki uśmiech. Ania podświadomie skupiła się na jego ustach, nie zwracając uwagi na to, że gapi się na niego od 2 minut.
- Aniu... Aniu, ziemia do Ani! - gro hę przemiewczo wykrzyczał Blythe. Ona tylko odwróciła przestraszony wzrok i wstała.
- No więc idziesz, Blythe? - nawet na niego nie czekając poszła w stronę zielonego wzgórza. Gilbert pokręcił głową ze śmiechem i ruszył za nią.
- A wiesz co mnie dziwi najbardziej, Aniu? Że ze wszystkich chłopców w Avonlea zwróciłyście się z tym akurat do mnie! - doskonale wiedział że gra jej na nerwach, ale teraz właśnie to było jego celem.
- Oh, Gilbercie, doprawdy nie sądziłam że jesteś głuchy! Mówiłam ci przecież że to że względu na Mateu...
- Coś ci nie wierzę, Aniu. - dalej igrał z jej temperamentem.
- Chcesz nam pomóc, czy nie? No właśnie, chodź!
~~~
... - Billy, po co go tu ściągnąłeś? Na co nam francuski prarobek, cholera jasna?!
- Daj spokój, wiem co robię. Tak się składa że ten chłopaczek odgrywa w miasteczku bardzo ważną rolę, a nie mogłem od razu wziąć najbogatszych...Cholera, czyli jakoś nie uśpili... Zaraz... Gdzie ja jestem?
Billy, Billy Andrews, gdzie mógł mnie zabrać Billy Andrews... O nie, zauważył że się obudziłem!- O, obudziłeś się już, wróbelku? No, mamy jeszcze trochę czasu, pogadamy sobie, co?
- I-ile byłem nieprzytomny?
- Wystarczająco długo, żeby być już daleko od avonlea, Jerry.
- Ty... Skąd w ogóle znasz moje imię, Billy?!
- A ty skąd znasz moje, co?
Yyyhhhh, jeszcze ten jego drwiący uśmieszek!
- Chyba wiesz że chodzę z Barry i wiewiórą do szkoły, co? Och, ty wiesz w ogóle co to szkoła? Cóż, teraz jednak mamy ważniejsze rzeczy na głowie... Powiedz, co wiesz o rodzinie Barrych, a zwłaszcza o Dianie?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, wiem że dość krótki, ale mam plan na kolejne i cały weekend na pisanie, więc kolejny rozdział może być nawet jutro. Chcielibyście żebym dodawał na początku rozdziału piosenki polecane do posłuchania? Bo wiem że dużo osób tak robi. Proszę, zostawcie jakiś komentarz, super się je czyta! Piszcie jak zobaczycie jakieś błędy, papa!
CZYTASZ
Herbata różana l shirbert l
Fanfiction"Mądrzy ludzie wiedzą, że miłość i nienawiść to nie skrajne uczucia. Jednak ci naprawdę bystry widzą, że w niektórych przypadkach miłość nienawiść idą w parze, i bez drugiego to pierwsze byłoby bez sensu[...]" Akcja zaczyna się w okolicach 2 sezon...