Słowa Nie Decydują O Tym, Kiedy Będą Wypowiedziane

171 13 2
                                    

- Witaj Diano - życzliwie uśmiechnął się do czarnoełosej po otworzeniu drzwi - Aniu. - Kiwnął głową lustrując wzrokiem drugą dziewczynę. - co was do mnie sprowadza? - Ku jego rozczarowani Ania nawet na niego nie spojrzała, a odpowiedzi na jego pytanie udzieliła mu Diana.

- Gilbercie, mam... Właściwie to MAMY - tu spojrzała wymowie na Anię, która przewróciła oczami i założyła dłonie na ramiona. - Wielką prośbę. Bo... widzisz... Oh, Aniu, ty mu lepiej wytłumaczysz, jestem zbyt roztrzęsiona!

- Ugh. Słuchaj Blythe, zaginął Jerry, wiesz kto to, prawda? - powiedziała chłodno, lecz głos miała roztrzęsiony.
Blythe pokiwał głową na "nie". - Francuz, cały czas śpiewa, syn rzeźnika, pomaga przy pożarach, chłopak D... - tutaj dziewczyna przerwała, gdy poczuła szarpnięcie za ramię od przyjaciółki. - Nie ważne, nie znasz jej. - powiedziała aby wybrnąć z sytuacji. Gilbert chwilę intensywnie myślał, po czym pacnął się otwartą dłonią w czoło i zawołał:

- Oh, no tak, syn Baynarda! Jak mogłem zapomnieć... O jeju, strasznie mi przykro, wiem że był dla ciebie jak brat... - Plątał się Blythe, lecz wiedział, że jego słowa były na marne.

- Szczerze, Blythe? Mam w poważaniu twoje współczucie, a jestem tu tylko i wyłącznie z prośby Mateusza, inaczej w życiu bym dociebie nie przyszła! - Ania zdenerwowana wykrzyczała swoje myśli, a Diana dostrzegła że sama musi podjąć się tematu.

- Ugh, doprawdy, świetny pomysł - krzyczeć bez powodu na osobę, którą za chwilę chcę się prosić o pomoc, Aniu! - powiedziała skierowana do przyjaciółki, po czym jak gdyby nigdy nic obróciła się do bruneta - chodzi o to, pan Cuthbert prosił nas żebyśmy poszły do ciebie po pomoc, sam w tym czasie pojechał do rodziców Jerry'ego i, jeżeli będzie taka potrzeba, po paru mężczyzn do poszukiwań. - wypowiedziała głośno, z wysoko podniesioną głową, jak to miała w zwyczaju. Chłopak w za myśleniu pokiwał głową, po czym poprosił dziewczyny o dokładniejsze opisanie tej sytuacji. Gdy już, co prawda dość chaotycznie wyjaśniła mu o co chodzi, powiedział im żeby wróciły na zielone wzgórze, sam miał się przygotować i za chwilę do nich dołączyć.

~~~

Diana była już w stodole szukając jakiś znaków. Nic nie mogła na to poradzić, płakała przy tym niemiłosiernie. Zaginął Jerry, jej ukochany Jerry. Co mu się stało? Wyraźnie słyszała krzyki... Tak, nie trzeba być Sherlock'iem Holmes, żeby domyśleć się że to porwanie. Tylko po co ktoś miałby porywać
Jerry'ego? Nie był ani bogaty, ani... No... W każdym razie, to zdecydowanie nie miało sensu. Diana usłyszała pukanie do drzwi stodoły, po czym wszedł do niej Blythe.

- Gilbert? Nie ma z tobą Ani? - zapytała zapłakana Barry, nawet nie udając że nie płakała.

- Um, nie... Myślałem, że jest z tobą!

- Ahhh, to teraz urządza sobie schadzki? Kiedy mamy tak ważną sprawę, a pewnie nikt inny nam nie pomoże, bo kogo interesuje biedny, francuski parobek?! - Dziewczyna była na skraju załamania nerwowego. Jej przyjaciółka prawdopodobnie łaziła bez celu po lesie, zamiast im pomóc! To było niedorzeczne.

- Diano... Diano, będzie dobrze, znajdziemy go... Wszyscy wiedzą że to dobry chłopak, chętnie pomogą... - syn Johna Blythe'a bezskutecznie próbował uspokoić przyjaciółkę.

- Blythe... Ty tego nie rozumiesz, okej? Nie wiesz kim dla mnie był Jerry, nie wiesz kim był dla Ani... - Pierwszy raz na niego spojrzała. Gdy usłyszał końcówkę zdania, skrzywił się i zmrurzył oczy. Barry serdecznie roześmiał się na ten gest. - Nie, Gilbert! To nie tak! Oni są jak rodzeństwo, nic więcej! Dosłownie, dla nich obojga Cuthbertowie to drudzy rodzice. - Niby Gilbert dalej udawał że go to nie przekonuje, ale dziewczyna zauważyła że rozluźnił mięśnie i stał w nieco wygodniejszej pozycji. Diana usiadła pod ścianą stodoły i machnęła na niego ręką. On niepewnie podszedł i usiadł obok niej.
- Słuchaj, skoro już o tym... Zawsze udaję grzrczną i idealną, i zawsze rozmawiam na te tematy, na które powinnam, prawda? No to teraz, skoro już i tak zaczęłam ci się wyżalać... Jak Ci idzie z Anią? - Zmieniła ton na bardziej podekscytowany, a Gilbert podrapał się pa karku i pochylił głowę. - Ugh, chodzi mi o pogodzenie się, NIC WIĘCEJ! No, gadaj szybko, za chwilę może przyjść Ania i nici z rozmowy!

- Ugh... Ja, No... Na razie n-nic nie udało mi się z-zrobić... - jąkał wyraźnie onieśmielony bezpośrednością brunetki.

-  Oh, nie rób z siebie ofiary! Powiedz mi szczerze, co do niej czujesz, do cholery!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam witam, to znowu ja! Mam dla was kolejny rozdział, 680 słów! Podejrzewam że akcja rozkręca się za szybko, ale cóż, nie lubię długich wprowadzeń. Mam nadzieję że podobał wam się rozdział, do zobaczenia!

Herbata różana l shirbert lOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz