Rozdział 3

308 16 47
                                    

- Yhmm.. - odpowiedział siadając koło mnie, a ja wskazałam na klapę. Jason zdziwiony chwycił rączkę i pociągnął.
Powoli na dół spadła drabinka zrobiona z drewna i sznurka. Jako pierwsza weszłam na górę, zaczynających kaszleć, bo było dużo kurzu, jakby nikt od dawna tu nie wchodził. Po chwili dołączył do mnie blondyn, odgarniając pajęczyny, a ja pisnęłam gdy przede mną przebiegł wielki jak moja pięść pająk. Mój braciszek potknął się o coś i chwycił za zasłony zrywając je, przez co poleciał na ziemię.

Zaśmiałam się cicho podchodząc do dużego okna, którego nie było widać na pierwszy rzut oka z dołu. Cały obóz skąpany w świetle zachodzącego słońca jest zdecydowanie jednym z piękniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek widziałam. Odruchowo podniosłam rękę chcąc chwycić aparat, ale przypomniałam sobie, że niestety zgubiłam go przy uciekaniu przed cyklopem. Szkoda, bo na tej karcie miałam mnóstwo zdjęć z przyjaciółmi. I pomyśleć, że teraz przez długi czas nie spotkam Toma, Nicole i Harry'ego.... Jason chyba zauważył, że zrobiłam się trochę smutna, bo poszedł i położył mi rękę na ramieniu.

- Będzie dobrze - powiedział tak jakby sam nie za bardzo w to wierzył, posyłając mi delikatny uśmiech.

- Mogę zająć to pomieszczenie? - zapytałam, oczami wyobraźni widząc, jak fajnie będzie tutaj przychodzić, żeby oderwać się od rzeczywistości, pomarzyć, poczytać i porysować. Chłopak kiwnął głową i wyszedł przez klapę, a ja zaraz po nim. Blondyn poszedł do swojej dziewczyny, którą okazała się być Piper o czym powiadomił mnie gdy leżałam gapiąc się w sufit. Po jakimś czasie zasnęłam, ale oczywiście pojawiły się koszmary. Cóż mam tak od małego.

***

Szłam ciemnym korytarzem, który prowadził do jeszcze ciemniejszej komnaty. W środku stał jakiś chłopak na oko chyba o rok ode mnie starszy. Patrzył nieobecnym wzrokiem na ścianę przed sobą po czym jego oczy zmieniły kolor z czarnych na złote, a z ust zaczęła wypływać zielona mgła.

- Osiem Herosów - usłyszałam przez co przeszły mnie dreszcze, a ciemnowłosy zemdlał. Obraz rozmył mi się przed oczami i chwilę później znajdowałam się już w zupełnie innym miejscu. Byłam na polanie w lesie, a na kocu obok siedział Leo. Uśmiechnęłam się do niego, ale on chyba mnie nie widział. Później przyszła jakaś dziewczyna o długich czarnych włosach i go przytuliła. Nie wiem po co on mi się śni ale okej. Nagle z lasu wyszedł jakiś czarny pies z wielkimi kłami i ruszył w stronę pary. Krzyknęłam gdy zwierzak zaatakował i poczułam, że coś szarpie mnie za ramię.

***

- Ehh - westchnęłam widząc, że to tylko Jason.

- Mówiłaś coś przez sen - stwierdził i poprawił okulary. Pokiwałam głową i cicho mu podziękowałam. Wstałam z łóżka i poszłam przebrać się w ubrania z obozu. Gdy rozbrzmiał dźwięk konchy zwołującej na śniadanie, byłam już gotowa. Nie czekając na brata poszłam zjeść posiłek. Siedziałam przy stoliku, ponieważ chłopak najwidoczniej potrzebował więcej czasu żeby doprowadzić się do porządku ode mnie.

- Hej Madison - przywitał się okularnik, wreszcie do mnie dołączając.

- Co mogę teraz robić? - zapytałam patrząc na inne stoły. Przy każdym z nich coś się działo, tylko u nas i u Percy'ego była cisza.

- Jak chcesz to idź poświadczyć walkę mieczem na arenie - wymamrotał pokazując coś wielkości boiska. Wstałam i skierowałam się w tamtym kierunku. Na miejscu wyjęłam swój miecz i wycelowałam jego końcówkę w środek słomianego manekina. Wykonałam kilka ruchów i cięć, a mój "przeciwnik" leżał na ziemi pokrojony na kawałeczki.

- Nieźle chica - powiedział znajomy głos za moimi plecami. Odwróciłam się szybko przykładając chłopakowi ostrze do gardła.

- Mówiłam coś, masz się tak do mnie nie zwracać - odparłam zjeżdżając mieczem na miejsce serca.

- Nic mi nie zrobisz, kochana - mówił Leo pewnym siebie głosem, nie zwracając uwagi na ostrze dotykające jego klatki piersiowej. Lekko się zawahałam co latynos wykorzystał wyjmując swoją broń.

(Na potrzebę opowiadania, nasz kochany Leo potrafi posługiwać się mieczem, oki? ~ autorka)

- Starcie? - zadałam pytanie rozbawiona, a on skinął głową więc odsunęłam się trochę. Po chwili kiwnęłam na znak, że możemy zaczynać. Podczas walki starałam się wyprzedzać ruchy Valdeza, co chyba mi wychodziło, jednak na początku tylko odpierałam i unikałam jego ataki. Gdy tylko na arenie zebrała się mała widownia, również zaatakowałam.

- Wszystko idzie zgodnie z twoim planem? - zapytałam, na co on się do mnie wyszczerzył. Zaczęło mnie to już męczyć, więc szybko podcięłam mu nogi i wytrąciłam z ręki miecz. Swój przyłożyłam mu ostrzem do gardła.

- Dobra wygrałaś - przyznał Leo leżąc z rozłożonymi rękoma. Przypięłam broń do pasa i pomogłam Valdezowi wstać. Widownia zaczęła mi klaskać, na co ukłoniłam się z uśmiechem i ruszyłam z powrotem do domku. W trakcie drogi podbiegł do mnie Jason.





















Jest i jeszcze jeden rozdział dzisiaj, dedykowany samowystarczalnosc hah ❤
Jednak ten fajny moment będzie już w kolejnym rozdziale, ale nw czy ktoś się skapnie o jaką scenkę chodzi ¯\_(ツ)_/¯
Więc miłego dnia/wieczoru zależy kiedy czytasz...
~ autorka

A co gdyby jednak...? || Leo Valdez //ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz