DZIEŃ X-TRUDNE WYBORY

12 4 2
                                    


Nie jest łatwo ukrywać prawdę. Może to nie tak trudne jak błądzenie po labiryncie kłamstw, jednak niewątpliwe wymaga nieustannej uwagi i umiejętności kontrolowania wypowiadanych słów. Posiadanie tajemnicy i ukrywanie jej przed bratem stanowi dla mnie całkowitą nowość. Niby wiem, że John zrozumiałby to wszystko i nie dopuściłby się niczego, co sprawiłoby mi przykrość lub miało na celu skrzywdzenie Niemca, lecz wolę zachować opowieść o wydarzeniach z dnia wczorajszego tylko dla siebie, a ewentualnymi odczuciami podzielić się z Maxime. Ciąglę myślę o tym człowieku. Najchętniej pobiegłabym zobaczyć jak się miewa i czy w ogóle jeszcze żyje, ale w pierwszej kolejności muszę wypełniać swoje obowiązki. Póki co niewiele się dla mnie zmieniło. Wciąż tkwię na okręcie ,, Loyalty" i zajmuję się doglądaniem umieszczonych tam pacjentów. Zmieniam bandaże, wynoszę nocniki z moczem, smaruję odleżyny i podaję leki-szara, żmudna codzienność. Choć nadal daje mi to satysfakcję, liczyłam na bardziej wymagające zdania. Chciałam dostać się do grupy ratowników, którzy jutro wyruszą nieść pomoc w samym środku wojennej zawieruchy i będą towarzyszyć atakującym wroga alianckim oddziałom, jednak mój brat w ostatniej chwili wtrącił się i powstrzymał mnie przed wstąpieniem do nowoutworzonej ekipy. John wmówił werbującemu ochotników pułkownikowi, że mój stan zdrowia pozostawia jeszcze wiele do życzenia i powinnam jakiś czas zająć się czymś spokojniejszym i mniej ryzykownym. Do tej pory mam do niego o to pretensje i czuję złość lecz w pewnym sensie go rozumiem. Próbuje trzymać mnie przy sobie, bo nie chce, abyśmy ponownie stracili kontakt i rozeszli się w dwie różne strony świata. W końcu nikt nie daje nam gwarancji, że wrócimy z misji cali i zdrowi, by móc ponownie zjednoczyć się z rodziną i wieść spokojne życie w ojczyźnie:

—Rose, czekaj! Rosaline!–słyszę jak Whitelaw wzywa mnie kolejny raz, gdy przechodzę w pobliżu łóżka, na którym wypoczywa.–Błagam cię, zatrzymaj się!

Nie chcę spełniać jego prośby ze względu na osobisty uraz jednak dla świętego spokoju innych pacjentów i aby zapobiec dziwnym spojrzeniom pielęgniarek, postanawiam zamienić z nim kilka słów:

— Czegoś ci potrzeba?–pytam przez zaciśnięte zęby pokazując, że rozmowa nie sprawia mi jakiejkolwiek przyjemności i konwersuję z nim z przymusu.

— Mam poważny problem. Muszę skontaktować się z rodzicami–odkrywa przede mną powody swojej determinacji.–Tylko ty możesz mi pomóc.

—Dobrze, zapytam kogoś ze sztabu, czy pozwolą ci zadzwonić, ale z tego co mi wiadomo twoi bliscy otrzymali informacje o wypadku i stanie zdrowia.

—Odebrała moja siostra, a ta żmija nie powie ojcu ani matce prawdy, bo chce abym tu zgnił! Potrzebuję z nimi porozmawiać osobiście!–wpada w szał i próbuje zwlec się z materaca, jednak ból uniemożliwia mu gwałtowne ruchy.

—Dobrze, spokojnie–staram się stłumić jego wzburzenie.–Dlaczego miałoby jej zależeć na twojej śmierci?

— To proste, odziedziczyłaby cały majątek i stała się panią swego życia. Żadnych zobowiązań, ograniczeń. Zawsze tego pragnęła –wyjaśnia mi trudną sytuację.– Jeśli rodzice wiedzielliby o moim stanie zrobiliby wszystko, aby ściągnąć mnie do domu i już byłbym w drodze do Angli. Tymczasem nie ma od nich żadnych wieści.

— Tak czy siak wrócisz do kraju pierwszym statkiem. Nikt nie każe ci w takim stanie kontynuować walki. Twoja służba już się skończyła–zapewniam go.

—Kiedy to będzie?! Za dwa tygodnie? Za miesiąc? Pół roku? Warunki są cieżkie. Każdy dzień spędzony we Francji zwiększa ryzyko mojej śmierci. Wystarczy, że wda się zakażenie albo Niemcy zaatakują ponownie i koniec ziemskiej bajki!

—Co mam zrobić?–chcę poznać jego oczekiwania. 

—Znajdź kogoś z działu łączności. Na pewno jakiś oficer kojarzy moje nazwisko i będzie chciał pomóc. Jeśli będą mieć opory powiedz, że sowicie wynagrodzę im tą drobną przysługę. Gdy już wszystko ustalisz, przyjdź do mnie. Zabierzesz mnie do najbliższego telefonu, skąd zadzwonię do ojca –objaśnia swój misterny plan.

—Nie wiem czy powinnam–waham się i głośno myślę, czy na pewno powinam angażować się w wymyśloną przez Edvina akcję.

—Nie ma w tym nic złego–zapewnia mnie.–Nie śmiałbym prosić cię o złamanie jakichkolwiek zasad.

—Już je nagięłam, przechodząc z tobą na ,,ty''–obwieszczam, po czym oddalam się od mężczyzny.

—Rozmuimem, że się zgadzasz?!–krzyczy i oczekuje potwierdzenia.

Nie odpowiadam. Potrzebuję czasu do namysłu. Niby nic mnie to nie kosztuje, jednak mam wrażenie, że to nie wróży nic dobrego. Nie chcę wplątać się w kolejne zdarzenie, które będę zmuszona ukrywać przed wszystkimi. Mam dość problemów związanych z rannym Niemcem, jednak skoro pomogłam wrogiemu żołnierzowi, wpadałoby też wesprzeć rodaka w potrzebie...

—Masz chwilę?–na korytarzu zaczepia mi Maxime, który zdaje się być dziwnie zdenerwowany.

—Mów!

—Byłem u niego. Nie jest dobrze–przekazuje mi informacje o złym stanie zdrowia naszego ukrytego pacjenta.

— Cholera!–przeklinam pod nosem.—Wiedziałam, że tak będzie. Po co się na to wszystko godziłam?!

— Ma wysoką gorączkę. Bandaże też trzebaby zmienić. Niestety nie miałem niczego przy sobie aby go opatrzeć.

—Muszę się do niego dostać!–postawnawiam natychmiast działać.–Zorganizujesz kogoś, kto mnie zastąpi?

—Nie znam żadnej sanitariuszki poza tobą.

—Wymyślisz coś. Nie każ mi szukać rozwiązania dla takich szczegółów,kiedy mam na głowie umierającego człowieka. Na domiar złego trzeba wykraść leki. Jeśli mnie nakryją albo znajdą niezgodności w spisie to będę mieć poważne kłopoty.

—Mam znajomego, który zajmuje się zaopatrzeniem. Sprzedam mu jakąś poruszającą historyjkę o cierpiącym cywilu i coś przeszmugluję. Biorę to na siebie–oferuje wykonanie za mnie najbardziej ryzykownego zadania.–Powiedz tylko co jest potrzebne.

— 2 zastrzyki z morfiny, co najmniej 3 rolki bandaży, woda-dużo wody, jodyna i kilka ampułek kwasu acetylosalicylowego–przekazuję mu całą listę niezbędnych rzeczy.

—Potrzebuję godziny na zorganizowanie wszystkiego. O 15:00 spotkamy się tutaj i wszystko ci dam. Do zobaczenia!

— Wracaj szybko!–Maxime znika mi z oczu.

Chciałam wyzwań- dostałam je i to w nadmiarze. Wszystko byłoby łatwiejsze gdybym posiadała zdolność bilokacji, jednak nie zostałam nią obdarzona i już raczej nie mam szans na ten cudowny przywilej. Zbawianie świata zdaje się mnie przerastać i powoli przygniatać swym ciężarem. Pomoc każdej osobie nie wchodzi w grę, dlatego muszę wybierać. Kogo odrzucić, a do kogo wyciągnąć dłoń? Ratować niemieckiego żołnierza? Znaleźć sposób, by wyciągnąć Edvina z piekła? Zostać z innymi oficerami, którzy potrzebują wsparcia i ciągłej opieki?

W takich momentach marzę o tym, by zapaść się pod ziemię. Podejmowanie decyzji mogących zaważyć na czyimś życiu doprowadza mnie do szału. Nie jestem Bogiem, nie posiadam mocy ani prawa do sterowania biegiem losu innych, a mimo to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za ich przyszłość lub jej ewentualny brak. Boję się, że z czysto egoistycznych pobudek skażę kogoś na śmierć. Choć na wojnie nie ma czasu na rozważanie własnych uczuć i analizowanie wewnętrzynch potrzeb, bo wszystko kręci się wokół nieznanych dotąd ludzi, nieustannie zmagam się z wrażeniem, że podświadomie obchodzą mnie  tylko własne sprawy. Próbuję nie zachowywać się jak rozkapryszona księżniczka, która widzi jedynie własny czubek nosa, lecz czy aby na pewno mi to wychodzi?!




24 dni w NormandiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz