DZIEŃ VIII-ROZWIANE WĄTPLIWOŚCI

11 4 0
                                    


Po raz pierwszy od dawna spałam spokojnie całą noc. Wypoczęta jak nigdy czuję się gotowa na konfrontację z nową rzeczywistością. Po cichu przemykam przez labirynt podpokładowych korytarzy, chcąc zaczerpnęć nieco świeżego powietrza. Staję przy prawej burcie i z niedowierzaniem oglądam zgliszcza, które pozostały po szpitalu polowym. Nie sądziłam, że ponieśliśmy aż takie straty. Widzę kilkuset marynarzy, którzy krążą po plaży, przetrząsając pozostałości po obozie. Szukają  zabitych oraz szczęśliwców, którym udało się przetrwać niemiecki ostrzał. 

Do tej pory nie mogę zrozumieć jak można zaatakować miejsce, w którym pomaga się bezbronnym ludziom, niestanowiącym najmniejszego zagrożenia. Tylko ktoś bez sumienia i pozbawiony jakiejkolwiek emaptii mógł wydać taki rozkaz. Co czuli piloci zrzucający bomby na namioty, w których leżały setki rannych? Czy choć przez chwilę pomyśleli o tym, co robią i zawahali się na moment? Myślałam, że mimo, iż znajdujemy się po dwóch różnych stronach barykady, to jednak wszyscy wyznajemy podobne wartości i pielęgnujemy identyczne ideały takie jak miłość, rodzina, honor. Teraz, gdy patrzę na ślady zbrodni jakiej  dopuścili się nasi wrogowie, tracę resztki wiary w ludzi. Odnoszę wrażenie, że świat jaki znałam i który kochałam upadł, przechodząc pod panowanie wyrodnych tyranów, niezdolnych do współczucia i okazywania litości:

— Siostra Rose?- słyszę, jak ktoś mnie woła. Odwracam się, a moim oczom ukazuje się leżący na noszach Edvin Whitelaw, niesiony przez dwóch młodych żołnierzy. Uśmiecham się subtelnie, ciesząc się, że udało mu się przeżyć.

— Zostawcie mnie tu na chwilę– rozkazuje oficer. Zostaję z nim sam na sam. Mężczyzna próbuje się podnieść, jednak  daję mu znak ręką, aby pozostał w spoczynku. 

— Dobrze znów Pana widzieć–odpowiadam dyplomatycznie.

— Proszę darować sobie te konwenanse i zwracać się do mnie po imieniu– prosi mnie.–Myślałem, że skoro nie przyszłaś, na pewno coś ci się stało.

— Odniosłam niewielkie obrażenia– przekazuje mu suchą informację, będąc nieco zbulwersowana jego arogancją. Czy on myśli, że będę traktować go w szczególny sposób? Wszak jest takim samym pacjentem jak inni!

— Skąd ten chłód w ślicznym głosie?–pyta, nie domyślając się co mogło mnie zdenerwować.

— Wyjaśnijmy sobie coś raz na zawsze. Jako pielęgniaraka zobowiązałam się do niesienia pomocy wszystkim potrzebującym, bez względu na ich status, majątek czy tutuły. Nie mogę cię wywyższać. Opiekuję się wieloma osobami, którym również muszę poświecać czas. Nie przybiegnę na każde twoje skinienie palcem. Nie jestem prywatną opiekunką– wyjawiam mu co sądzę w kulturalny sposób.

— Nie oczekuję od ciebie specjalnego traktowania, jednak doskonale wiesz w jak ciężkim położeniu się znalazłem. Bardzo cierpię i chyba zasługuję na nieco więcej uwagi. Jako bohater wojenny mam prawo do rekonwalescencji w godnych warunkach, lecz jeśli kraj nie potrafi mi tego zapewnić, to sam sobie za nią zapłacę. Powiedz, ile chcesz pieniędzy? Nie ma ceny, która mnie odstraszy, tylko mi pomóż!– Edvin robi wszystko, żeby mieć mnie na swoją wyłączność.

—Może nauczono cię, że wszystko da się kupić, ale ja mam gdzieś twój majątek! Zachowujesz się jak rozwydrzony arystokrata! Błękitna krew nie czyni cię lepszym od innych! Widziałam mnóstwo żołnierzy w podobnym albo i gorszym stanie i żaden nie zachowywał się tak jak ty!- wybucham złością i przestaję zważać na dobór słów.–Jesteś zwykłym dupkiem!

Odchodzę od niego. Wściekła znikam pod pokładem. Słyszę jak krzyczy i każe mi wracać, jednak nie reaguję na jakiekolwiek wezwania. Pomyliłam się co do Edvina. Sądziłam, że mimo całej tej szlacheckiej otoczki jest inny- bardziej ludzki. Chyba chciałam w to wierzyć i widzieć w nim coś więcej niż  snobistycznego milionera. Choć miałam z nim do czynienia przez zaledwie kilka dni i nawet nie zdążyłam go dobrze poznać, czuję ogromy zawód i wielkie rozczarownie. Dziwne uczucie, którego nie umiem nazwać nie pozwala mi pozostać obojętną i najzwyczajniej w świecie zapomnieć o przykrej i upokarzającej sytuacji:

— Tutaj jest moja mała siostrzyczka!–mówi wesoło John, blokując mi drogę.–Gdzie się szwędałaś?

—Musiałam pooddychać świeżym powietrzem–tłumaczę się bratu.

— Chodź ze mną, muszę cię komuś przedstwaić-oznajmia, po czym chwyta mnie za rękę i ciągnie gdzieś w dół schodów.

— Coś ty znowu wymyślił? To nie czas na zabawy...

— Nie marudź, idziemy!–pogania mnie.

Mkniemy w kierunku najniższego poziomu. Przeciskamy się obok skomplikowanych systemów rur i ogromnych maszyn, zapewnijącym okrętowi sprawne działanie. Po kilku minutach docieramy do drzwi opatrzonych ostrzeżeniem ,, Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Mój brat nie zważa na zakaz i z impetem otwiera solidne, metalowe drzwi:

—Maxime, poznaj Rosaline. Rose to mój najlepszy przyjaciel, Maxime de Foix.

Wysoki, czarnowłosy mężczyna odrywa się na chwilę od swoich obowiązków. Wstaje i na powitanie całuje moją prawą dłoń. Zaskoczona jego szarmancją zalewam się delikatnym rumieńcem:

— Wspaniale móc w końcu Panią zobaczyć, mademoiselle–odpowiada intrygującym głosem, w którym słychać wyraźny, francuski akcent.–John, mówiłeś, że twoja siostra jest piękna, ale takiego anioła się nie spodziewałem.

—Uroda idzie u niej w parze z uporem. Do wczoraj byłem przekonany, że narzeczony opiekuje się nią w Birmingham, a tu proszę! Moja niepokorna Rose w samym środku wojennej zawieruchy walczy jak prawdziwa bohaterka. Mogę być z niej dumny.

—Ależ oczywiście–Francuz potwierdza wszystkie jego słowa.–Przyszły mąż też chyba wykazuje się odwagą, skoro zgodził się wypuścić z objęć taki skarb.

Czuję się przytłoczona.Nie mogę winić nikogo za zaistniałą, niezręczną sytuację, jednak poruszony temat wzbudza we mnie silne emocje. Nie wiem jak wybrnąć z tej dyskusji. Waham się pomiędzy wyjawieniem prawdy o rozstaniu z Zackiem, a dalszym podtrzymywaniu Johna w stanie niewiedzy:

—Między mną i moim narzeczonym wszystko skończone!–oznajmiam w nagłym zrywie.

—Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?–docieka brat odciągając mnie na chwilę na stronę.–Przecież byliście wspaniałą parą. Co się stało?

Opowiadam Johnowi o wszystkich wątpliwościach jakie miałam w stosunku do Zacka. Mówię mu o tym, jak bardzo się zmienił. Dopuszczam się nawet stwierdzenia, iż w ostatnich dniach związku nie przypominał mężczyzny, w którym się zakochałam i dlatego nie byłam w stanie dłużej tego ciągnąć. Bez ogródek przyznaję się nawet do niezbyt eleganckiego sposobu zerwania, nie zważając na przysłuchującego się naszej rozmowie Maxima:

— Źle zrobiłaś uciekając bez wyjaśnienia mu tego twarzą w twarz. Znam cię dobrze i wiem, że musiałaś mieć poważne powody, ale pomyśl, jak on się teraz czuje. Jego życie wywróciło się do góry nogami. Z dnia na dzień stracił perspektywy na przyszłość.

—Poradzi sobie. Jest młody, przystojny i dobrze usytułowany. Nigdy nie narzekał na brak zainteresownia ze strony kobiet. Znajdzie kandydatkę, która spełni jego oczekiwania–odpowiadam.– A teraz proszę, zapomnijmy o tym i cieszmy się chwilą spokoju.

—Doskonały pomysł, mademoiselle–moja inicjatywa zostaje wsparta przez około trzydziestoletniego Francuza.– Na taką właśnie okazję mam tu coś specjalnego.

Mężczyzna schyla się i wyciąga spod blatu zieloną butelkę:

—Oryginalne Chardonnay, prosto z rodzinnej winnicy. Może nie mam tutaj odpowiednich kieliszków ale wierzcie mi, w emaliowanych garnuszkach też smakuje wyśmienicie–oznajmia z uśmiechem.

—Zajmujmowałeś się uprawą winorośli?–zaczynam drążyć temat.

— W Chablis, w Burgundii moja rodzina prowadzi najlepszą plantację, która przechodzi z pokolenia na pokolenie–rozpoczyna swój wywód, który przeradza się w niezwykle interesująca wymianę zdań. 

Na takie chwile warto było czekać. Wszystko wydaje się takie...normalne, jakby na zewnątrz nie trwała wojna. Znów czuję się beztroską Rose, pełną optymizmu i nadzieji na lepsze jutro.




24 dni w NormandiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz