PODOŁAĆ

48 9 4
                                    

1.06.1944

Minęło wiele dni i nocy, które spędziłam myśląc o tym, co dzieje się na świecie. Trwający konflikt stał się stylem życia nie tylko moim czy innych Anglików, ale milionów innych obywateli tego śiwata. Każdego dnia stawałam się naocznym świadkiem zbrodnii i bestialstwa, jakich dopuszcza się człowiek opętany wojną. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie społeczeństwa zatraciły w sobie poczucie humanizmu i empatię, zamieniając się w nierozumne, prymitywne masy. Wrażliwość na krzywdę i zdolność do współczucia stały się cechami niemal wymarłymi. Osobiście starałam się pielęgnować je w swoim sercu i chronić nawet za cenę życia. Wolałam zginąć, aniżeli któregoś dnia stwierdzić, że widok dziecka ze spaloną twarzą po bombradowaniu nie robi już na mnie żadnego wrażenia. Nie mogłabym być pielęgniarką, która w pacjencie widzi jedynie jego dolegliwości zdrowotne, choć nieustanie próbowano zrobić ze mnie maszynkę do analizy medycznej. Zawsze wychodziłam z założenia, iż każdy uraz, nawet ten najmniejszy, uderza w dwie strefy- ciało i duszę.

Chciałam znaleźć miejsce, w którym pozostała choć jedna osoba, wyznająca te same wartości i stosująca identyczne podejście jak ja, jednak nie udało mi się to w Birmnham. Moje rozczarowanie  znieczulicą tutejszych medyków sięgało zenitu i z dnia na dzień pozbawiało  chęci do współpracy z nimi. Tracąc siły do walki, zdecydowałam się zrobić poważny krok, na który wcześniej nie miałam wystarczająco dużo odawgi. Zgłosiłam się do jednostki poboru wojskowegi i zadeklarowałam chęć niesienia pomocy sanitarnej żołnierzom walczącym na froncie.

Zrobiłam to dokładnie 4 dni temu, 26 maja, wykorzystując nagły przypływ motywacji. Wracając z nocnego dyżuru, zamiast biec prosto do domu by odpocząć, udałam się do koszar, w którym stacjonowali oficerowie RAF. Z trzepoczącym ze szczęścia i podekscytowania sercem, przekroczyłam drzwi budynku, w którym rejestrowano potencjalnych kandydatów na żołnierzy. W jednej chwili oczy kilkudziesięciu młodych mężczyzn oczekujących w długiej kolejce skupiły się na mojej osobie. Usłyszałam gwizdy i poczułam się nieco zawstydzona, jednak dzielnie wytrwałam i po jakiejś godzinie dostałam się do osoby rejestrującej chętnych. Wypełniłam formularz moimi danymi osobowymi, opisałam dokładnie swoją ścieżkę kariery i wyraziłam gotowość do opuszczenia granic państwa w trybie natychmiastowym.

Kolejnym krokiem były badania lekarskie, którym obligatoryjnie musiałam się poddać. Pobrano mi krew, sprawdzono wzrok i jakość słuchu. Skontorlowano stan mojego uzębienia oraz upewniono się, że w moich gęstych włosach nie kryją się wszy. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, wszystkie testy i próby wypadły dobrze. Spełniałam wszystkie warunki i oczekiwania, jakie miała wobec mnie armia. Poinformowano mnie, że już niebawem otrzymam list z przydziałem do konkretnego obozu medycznego i poznam miejsce, które stanie się  moim drugim domem.

Dziś właśnie nastał ten dzień. Znajomy listonosz zapukał do moich drzwi o 8:00 rano i wręczył mi dużą, szarą kopertę, skrywającą spory plik dokumentów. Trzymając paczkę w ręku, czułam, że ściskam w dłoni swoją przyszłość. To od zawartych w środku informacji zależał mój los. Emocje sięgały zenitu i gdy tylko pożegnałam dostawcę i zamknęłam za nim drzwi, rozdarłam papier i zaczęłam czytać. Pochłaniałam uważnie każde słowo, nie chcąc przeoczyć żadnego szczegółu.

,,... zostaje Pani wcielona do odziału ratowniczego, będącego cześcią korpusu taktycznego Royal Air Force, skierowanego na służbę we Francji i obozującego w mieście Bruneval."- ten fragment ciągle na nowo rozbrzmiewa w mojej głowie. Nie dociera do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę, a perspektywa wyjazdu przestała być jedynie niedoścignionym pragnieniem. Jestem podekscytowana lecz mojej euforii towarzyszy strach. Przebywanie na froncie to nie przygoda życia, ale wyzwanie, któremu ciężko będzie sprostać. Nie pisałam się na to, by zdobyć chwałę i po wszystkim odbierać medale za zasługi z rąk przywódców. Kierowało mną jedynie pragnienie szerzenia dobra oraz niesienia wsparcia i pocieszenia ludziom, którzy tego najbardziej potrzebują. Byłam i jestem gotowa na życie w trudnych warunkach, na wdychanie zapachu krwi, na całodobową walkę ze śmiercią, która na pewno będzie próbowała zajrzeć do oczu mych pacjentów.

Nie potrafię jednak oznajmić mojej rodzinie, że wyjeżdżam. Nie wiem, jakiej reakcji oczekiwać. Z pewnością moja decyzja nie zyska ich aprobaty lecz co odpowiedzą?  Zaczną krzyczeć? Spróbują mnie zatrzymać? Czy mama zaleje się łzami? Czy ojciec wyprze się córki?

O dziwo nie przejmuję się opinią Zacka. Ostatnie miesiące nauczyły mnie wiele o naszej relacji. Zrozumiałam, iż nasz związek opiera się jedynie na przyzwyczjeniu oraz, że  staliśmy się dla siebie zupełnie obcymi osobami. Chciałabym zakończyć tę farsę przed  szóstym czerwca, żeby móc odejść  ze spokojną głową, jednak spodziewam się silnego oporu z jego strony. Będzie próbował podtrzymywać nasze partnerstwo w agonii, bo nie potrafi  pogodzić się z porażką. Zbyt wiele czasu straciłam, starając się zrozumieć jego postepowanie i zmiany w zachowniu, dlatego rozprawię się z nim listownie. W wiadomości opisze wszystko, co ciąży mi na sercu już od dawna i co spędza mi sen z powiek. Nie jest to eleganckie zachowanie i za pewne poczuje się bardzo urażony, jednak nie widzę innego wyjścia z sytuacji. Nie chcę dodatkowo przytłaczać się wyrzutami sumienia, które wywołałby widok jego lamentu i dźwięk rozrzalonego głosu. Może mieć do mnie pretensje o rozpad narzeczeństwa ale nie zmienię zdania i już nigdy do niego nie wrócę.

Po cichu marzę, że we Francji zobaczę się z Johnem. Tęsknota za bratem coraz bardziej daje mi się we znaki. To naiwne, lecz wyobrażam sobie jak biegniemy ku sobie, stojąc na szczycie kredowego klifu. On w pięknym, marynarskim mundurze obejmuje mnie silnymi ramionami i wita czułymi słowami, a ja w pielęgniarskim fartuchu szepcze mu do ucha ,, jak dobrze, że jesteś". Brakuje mi naszych długich, nocnych rozmów. Czuję pustkę, spowodowaną rozłąką z najlepszym przyjacielem, któremu mogłam zwierzyć się ze wszystkiego. Staram się być dobrej myśli, jednak gdzieś z tyłu głowy tkwi myśl, że John naraża swoje życie i może już nie wrócić. 

Jutro zaczynam przygotowania. Muszę kupić wszystkie potrzebne rzeczy- fartuchy, rekawiczki, czepki, bo nigdy nie wiadomo jak wygląda kwestia zaopatrzenia na miejscu. Wrzuce do torby parę konserw i kilka tabliczek czekolady, tak na wszelki wypadek. Nie mogę też zapomnieć o papierosach. Choć sama nie palę, nasłuchałam się już od żołnierzy próśb o tytoń. Na froncie to towar luksusowy, za którego zapachem tęsknią tysiące młodych mężczyzn. Mój bagaż musi zmieścić się w jednej, skórzanej walizie o wymiarach 100/40, dlatego będę się ograniczać, mimo, iż chciałbym zabrać ze sobą wszystkie rzeczy z pokoju. Powinnam też zawiadomić swoją przełożoną. Lepiej, żeby dowiedziała się o misji ode mnie, a niżeli z pisma od komisji wojskowej. Jestem jej wdzięczna za dotychczasową pomoc w pracy w szpitalu, wiele mnie nauczyła, dlatego złożę wymówienie osobiście. Zastąpienie mnie nie sprawi wiele kłopotów, gdyż młodziutkie, świeżoupieczone ,, siostrzyczki" tylko czekają, aż zwolni się lepsza posada. Któraś ochczo wskoczy na stanowisko oddziałowej. Mnie za to na nowo czeka wspinanie się po drabinie, na której końcu znajdę nagrodę, jaką jest zaufanie i szacunek zespołu. Jeszcze raz przejdę przez proces, którego doświadczyłam po studiach. Będę musiała zebrać w sobie wszystkie siły, aby udowodnić, że znam się na swoim fachu i nadaję się do czegoś więcej niż cięcia bandaży czy sterylizowania narzędzi chirurgicznych.

Francja obnaży przede mną prawdę, a bliskość frontu  pokaże, kim naprawdę jestem.

24 dni w NormandiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz