Robert i ksiądz dojechali na plebanię. Szybko wychodzą z auta i biegną do pokoju. Ojciec Joy szuka numeru przyjaciółki w swoim notesie. Znajduje go i dzwoni...
- Halo...?
- Dobry wieczór Doroto. To ja. Heribertus Joy...
- A to Ty..., witaj...
- Przepraszam Cię, że tak późno dzwonię, ale...MAM PROBLEM. - powiedział ksiądz.
- Rozumiem Cię, podaj mi tylko adres, a przyjadę na 100%.
- Dziękuję ci..., adres to Katowice ul. 3 maja.
- Dobrze, przyjadę jutro. Postaram się być przed południem.
- Dobrze..., dziękuję ci jeszcze raz i uważaj na siebie. Szczęść Boże.
Ksiądz odstawia słuchawkę. Obraca się do Roberta, który stoi za nim.
- Pomoże nam.
- Na pewno ? - z lekkim niedowierzaniem zapytał Robert.
- Tak.
Robert z ulgą otarł twarz rękami.
- Proszę księdza, jeżeli ona nie będzie w stanie nam pomóc to ja dla swojej córki się poświęcę, nawet życie oddam... - powiedział to prosto w oczy księdzu.
- Synu, poświęcenie dla kogoś życia jest wyczynem niesamowitym. Nikt bardziej nie zasługuje na miejsce w niebie niż osoba, która broni słabszych. Jednak pamiętaj, że Bóg zawsze jest przy nas...
- A czy on był też jedenaście lat temu...?
Ksiądz nie wiedział, co miał powiedzieć. Lekko tylko głowę uchylił i spojrzał na Roberta.
- Bóg jest zawsze przy każdym z nas. Na każdego z nas ma inny plan i trzeba to uszanować, bo taka jest jego wola.
- Czyli mam poświęcić swoją córkę, bo Bóg tego chce, tak ? - zdenerwowanym głosem powiedział Robert.
- Wszystko, co Bóg robi ma jakiś cel i nie jest on bezpodstawny.
- Dobrze chodźmy już...
Robert odwrócił się od księdza i chciał już wychodzić, ale ten go chwycił za prawą rękę.
- Synu, jestem tu tylko po to, by wam pomóc. Nie chcę od nikogo śmierci. Nie chciałem jej jedenaście lat temu i nie chcę jej teraz. Zrobię wszystko, by wam pomóc. By pomóc tobie i twojej rodzinie. Wszyscy, którzy tutaj są z wami mają, jakiś cel.
Popatrzyli sobie w oczy.
- Może ksiądz ma rację. Przepraszam...
- Nie mnie przepraszaj, tylko Boga, w którego właśnie teraz przez chwilę zwątpiłeś synu...Chodźmy...
Robert i ksiądz wyszli z plebani. W drodze do samochodu spotyka siostrę Annę.
- Siostro postanowiłem, że w najbliższych dniach, czas mój spędzę z pewną rodziną. Muszę im pomóc. - mówi ojciec Joy.
- Dobrze, będę się za księdza modliła. Szczęść Boże.
- Szczęść Boże.
Ksiądz wraz z Robertem wsiadają do samochodu. Robert zapala samochód i spogląda w lusterko w tył samochodu...- GRRRRR...
Robertowi zaczęło bić serce coraz szybciej, wystraszył się bardzo.
- Co się stało ?! - pyta się ksiądz.
Robert nie odpowiedział, tylko ciągle się rozglądał po samochodzie. Jego serce biło szybko..., uspokoił się..., ciężko oddycha...
- Widziałem demona...ten, który był w naszym salonie...czarny, z taką pelryną przeźroczystą...
Ojciec Joy spojrzał tylko na Roberta.
- Wiem o którego ci chodzi. To bardzo groźny demon. Miałem już z nim do czynienia, ale teraz już jeźdzmy synu.
Robert wraz z księdzem jadą do domu. W chwili, gdyż przyjeżdżają do niego, to nie ma już karetki. Sammy wraz z Sigginami siedzą w salonie.
- I co ? - zapytał się Sammy.
- Powinna jutro do południa przyjechać ? - odpowiedział ksiądz.
Robert wchodząc do salonu podszedł do żony i powiedział głosem, który nieco uspokoił Abigail:
- Powiedziała, że nam pomoże, że postara się być jutro do południa.
- Dobrze...
Robert mocno przytulił żonę.
- A co teraz ? - spytała się Sindi, najstarsza z córek.
- Powinniśmy się teraz wszyscy trzymać razem. Nie możemy się oddalać. Złe moce są górą, jak narazie. - odpowiedział ojciec Joy.
- Będziemy spać wszyscy w salonie dzisiaj. Niech nikt nie opuszcza salonu... - powiedział Robert.
24 listopada 1985 r.
Jest 8:00 rano. Jako pierwsza budzi się Megan, a zaraz po niej Sindi. Megan patrzy się na zegar.
- Zegar znowu zatrzymał się na 00:30. - powiedziała Megan.
Sindi nic nie odpowiedziała tylko popatrzyła się na zegar. Megan wstała.
- A gdzie Ty idziesz ? - szepczącym głosem spytała Sindi.
- Do toalety.
- Nie możemy opuszczać salonu.
- Ale mnie sie chce siku, więc chyba muszę iść. - przemrużyła oczami Megan.
- To ja z Tobą pójdę.
- Po co ? Sama sobie dam radę.
- Nie możemy sami chodzić teraz po domu...
- Słuchaj wystarczy, że nie chodzę do szkoły i nie mogę wychodzić z domu to przynajmniej do toalety sobie pójdę...
Megan powolutku wstała tak, żeby nikogo innego nie obudzić.
- Czekaj nie idź, Megannn...
Megan wyszła z salonu. Rozgląda się po przedpokoju...nikogo nie ma...Idzie w prawo, w stronę schodów. Dotarła na górę. Rozgląda się w prawo, lewo, prawo...nikogo nie ma. Wchodzi do łazienki. Zamyka za sobą drzwi. W tym czasie Sindi siedzi lekko przestraszona na młodszą siostrę. Po 10 minutach Megan chce wyjść z toalety, ale...zacięły się drzwi. Porusza klamką jeszcze raz...nie chcą się otworzyć..., porusza drugi raz...nie chcą się otworzyć, próbuje trzeci raz...udaje się je trochę otworzyć i otwiera je na oscież...