Pogodzie tego dnia daleko było do idealnej. Wiał mocny wiatr, szarpiący uporczywie za kosmyki blond włosów i doprowadzający ślizgona do szału. Nie zważał nawet na gniewne słowa chłopaka, mamrotane co chwilę pod nosem od kilku dobrych minut. Nie mógł się przed nim schronić nawet wśród nielicznych tu drzew, odkąd wszystkie liście od dawna już zamiast powiewać na gałęziach, zaściełały ziemię przykrytą coraz grubszą warstwą śniegu. Lecz nie tylko dotkliwe zimno podsycało irytację jasnookiego. Przybył starannie odliczone dziesięć minut po czasie, pamiętając przy tym o odpowiednio dystyngowanym i powolnym chodzie, a mimo to nie był tym, który się spóźniał. Trudno było przyznać przed samym sobą, iż musi teraz marnować swoje popołudnie w oczekiwaniu na kogoś tak tego nie wartego jak gryfon.
Chłód skutecznie zatrzymywał uczniów wśród ciepła i przytulności pokoi wspólnych, ale zdarzały się wyjątki, zwykle w postaci par ze starszych klas poszukujących pewnej dozy prywatności lub pierwszoroczniaków rzucających w siebie na wpół roztopionymi, pełnymi błota śnieżkami. Draco w każdej z tych osób szukał znajomej twarzy, ale wkrótce okazało się, że było to bezcelowe i właśnie wtedy łagodne drapanie rosnącej irytacji przeobraziło się w gorejącą złość. Na siebie, Zabiniego, Pottera i wszystko wokół.
Ruszył z powrotem w stronę zamku, niemalże wzdychając z ulgą, gdy ciepło grubych murów przyjęło go w swoje objęcia. Powziął już postanowienie o wróceniu do lochów, gdzie najpierw wyładuje kotłujące się w nim negatywne wibracje na najbliższej osobie mającej nieszczęście stanąć mu na drodze, by potem kilkoma użytecznymi zaklęciami przemienić swoje łóżko w swoisty azyl i nie opuszczać go aż do kolacji.
Plany szybko zostały zrujnowane. Potter miał czelność siedzieć na jednym z parapetów, otoczony księgami i zwojami, a skrobanie taniego pióra roznosiło się echem wśród pustych korytarzy. Choć brwi miał zmarszczone, zdradzając umysł pracujący na najwyższych obrotach, a wargi kurczowo zaciśnięte wobec jakiegoś trudnego zadania, jego sylwetka była względnie rozluźniona, a z całą pewnością było mu na tyle ciepło, by podwinąć rękawy szarego swetra. Podczas gdy on jeszcze chwilę wcześniej zamarzał na zewnątrz, a koniuszki palców wciąż były zdrętwiałe. Malfoy dostrzegł mignięcie ciemnej szaty za zakrętem, wysnuwając podejrzenie, iż Hermiona udała się po jakieś brakujące podręczniki do biblioteki.
Idealna okazja, by odwrócić się i odejść, zapominawszy o wszystkich tych nieprzyjemnościach. Ale też równie dobra na wyładowanie swojej złości na osobie, która do tego akurat celu była jego ulubioną. Utarcie nosa Złotemu Chłopcu Gryffindoru było trochę jak drażnienie się z całym tym żałosnym domem, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu tak go uwielbiał. Decyzji daleko było do racjonalności, była za to szybka i łatwa.
W kilku szybkich, gniewnych krokach znalazł się obok Pottera. Kiedy ten podniósł nieco zdezorientowany wzrok, oprawki okularów zsunęły się na koniuszek nosa, a oczy zalśniły jakimś dziwnym, przekornym blaskiem.
— Kto by się spodziewał, że twój mały móżdżek zapomni o umówionym spotkaniu. — Uniósł dłoń, wykrzywiając wargi. — Och, czekaj. Znam odpowiedź. Każdy, kto ma choć odrobinę rozsądku.
Brunet wywrócił oczami, wracając do pracy domowej. Przez chwilę ciszę między nimi przerywało jedynie skrobanie pióra, dźwięk, który powinien go uspokajać, a jednak doprowadzał do szewskiej pasji. Wbrew swojej woli śledził ruch dłoni chłopaka, koślawe litery powoli zapełniające pergamin równie często, jak ciemne kleksy atramentu, skutek pisania na kolanie. Draco miał dodać coś jeszcze, nie znosząc bycia ignorowanym, ale gdy otwierał już usta by dodać jakąś kąśliwą uwagę, zielone oczy na powrót wlepione były w jego twarz.
CZYTASZ
bodies that collide ; drarry
FanfictionBezinteresowność nie jest mocną stroną ślizgonów, o czym Draco ma okazję dobitnie się przekonać. Oprócz zbliżającego się i napawającego go niechęcią Balu Zimowego, musi mierzyć się z pewnym zadaniem związanym z Złotym Chłopcem, które ma szansę całko...