Malfoy w ostatnich dwóch dniach przekonał się, jak bardzo czas może się dłużyć, gdy na coś czeka. Z pozoru jego życie nie uległo żadnej drastycznej zmianie, a przynajmniej nie była odczuwalna, odkąd on i Potter mijali się na korytarzu, kiwając sobie głową, ale nic poza tym. Jednej nocy był zadowolony, że nie powiedział nic więcej, innymi razy katował się przekonany, iż wystarczyłoby nieco ponalegać, by oddać przysługę Zabiniemu i powstrzymać gryfona od pójścia na bal. Czasami ich spojrzenia odnajdywały się przez całą długość sal lekcyjnych czy stołówki, ale nigdy nie wyniknęło z tego nic więcej. Tyle wysiłku włożonego po to tylko, by stali się dla siebie czymś jeszcze mniej znaczącym niż wrogami, znajomymi zobowiązanymi do powitania, gdy na siebie wpadną?
Draco miał ochotę napić się czegoś mocnego. Był zirytowany natłokiem myśli, analizowaniem rzeczy, na które nie miał wpływu, co nie zdarzało mu się nigdy wcześniej, a przynajmniej nie aż tak natarczywie i na wielką skalę. Chciał podejść do Pottera, powiedzieć cokolwiek, podtrzymać rozmowę, ale nie pozwalała mu na to duma. Zrobił już wystarczająco, a gryfon wciąż nie przejął inicjatywy. Nie pomagało ponaglanie Blaise'a, niezbyt usatysfakcjonowanego relacją, jaką Malfoy zdał mu zaraz po zdarzeniu z garniturem.
W końcu blondyna znudziło bierne oczekiwanie. Biorąc najnowszy model miotły ze schowka, uporczywie myślał o tym, jak doprowadzić do ich konfrontacji. Nie zważał na zacinający śnieg, gdy wzbijał się w powietrze, a mroźny wiatr szarpnięciami i ukłuciami drażnił wrażliwą skórę. Nie obchodziło go nawet, że jakiś nauczyciel mógł widzieć, jak wlatuje między drzewa Zakazanego Lasu, za co czekała go niechybna kara. Ignorował to okropne uczucie zawieszenia, czekania na jakiś ruch ze strony tego drugiego, ignorował pogardę, jaką to w nim wywoływało w stosunku do samego siebie. Odkąd pamiętał był niezależny, nie zależało mu na tym, by kogoś przy sobie utrzymać. W jego sercu tkwiła jesień, a ludzie byli w niej liśćmi - mogli wirować obok, albo odlecieć. W najśmielszych oczekiwaniach nie pomyślałby, że tym, który owy stan rzeczy odmieni, będzie gryfon. W dodatku ten szczególny, którego powinien przecież nie znosić. I nie znosił! Jeszcze kilka dni temu to uczucie było przecież szczere i pewne. Bez niego grunt usuwał mu się spod nóg.
Zaczął zawracać w momencie, w którym pojawiły się pierwsze gwiazdy, a granatowy całun troskliwie objął stalowe, zimowe niebo. Już kilkanaście metrów od wychynięcia z lasu usłyszał głośne, podekscytowane głosy. Kurczowo zaciśnięte na miotle, zmarznięte dłonie drgnęły, gdy odkrył ich pochodzenie. Trening gryfonów trwał w najlepsze, a ten jeden, spędzający mu sen z powiek, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nie mącił jego myśli i samopoczucia, wirował wysoko usiłując złapać niesforny znicz. Wood pokrzykiwał do zawodników, raz ich karcąc, raz dopingując, a mimo ciemnoczerwonych plam wykwitłych na policzkach od mrozu w oczach lśniły mu radosne ogniki.
— Czego tu szukasz, Malfoy?! Nie myślisz chyba, że pozwolimy ci podpatrzeć naszą technikę! — chwilę zajęło mu zrozumienie, że gniewny okrzyk był skierowany w jego stronę, podobnie jak spojrzenia większości drużyny. Skrzywił się, karcąc za własną nieostrożność i podglądanie ich z tak bliskiej odległości, będąc całkowicie odsłoniętym. Choć wiele ciętych ripost cisnęło mu się na usta, nie miał niczego na swoje wytłumaczenie.
— Spokojnie, Olivier, nawet znając naszą technikę nie zdołałby mnie doścignąć — figlarny głos Pottera przedarł się przez ostry szum wiatru. Szeroki uśmiech i ogniki błyszczące w oczach za zaparowanymi okularami dawały dyskretny znak, iż pomimo jego słów nie stawał po żadnej ze stron. Bardziej niż kpinę stanowiło to wyzwanie, a tych Malfoy nie miał w zwyczaju odrzucać.
— Nie potrzebuję podpatrywania tego śmiesznego chaosu, który nazywacie strategią, by bez najmniejszego trudu zwyciężyć. — Uśmiechnąwszy się pogardliwie, zawrócił szybkim ruchem wlatując między drzewa i klucząc między nimi krętymi drogami, byleby zmylić goniącego. Wiedział, że ma ogon — słyszał sapanie wynikające ze zmęczenia, zirytowane przekleństwa, gdy nieomal zderzał się z drzewami i śmiech, gdy udało mu się go prawie dogonić. Oboje ignorowali nawoływania Wooda, najwyraźniej wściekłego, że jeden z ważniejszych zawodników dał się sprowokować i odciągnąć od treningu na parę dni przed meczem. Cóż, Potter to ignorował. Draco czerpał z tego niemal chorą satysfakcję.
CZYTASZ
bodies that collide ; drarry
FanfictionBezinteresowność nie jest mocną stroną ślizgonów, o czym Draco ma okazję dobitnie się przekonać. Oprócz zbliżającego się i napawającego go niechęcią Balu Zimowego, musi mierzyć się z pewnym zadaniem związanym z Złotym Chłopcem, które ma szansę całko...