V - Ucieka tylko ofiara, a ofiary należy wytropić i zabić - część 3.

190 28 7
                                    

Przed nami stał Pan Prezydent. Z za jego pleców zaczęli wytaczać się na polanę kolejno dziesiątki rannych żołnierzy prowadzących naszych przyjaciół. Wielu z nich było nieprzytomnych. Wielu z nich także brakowało. Nie chciałam wiedzieć ilu z nich dzisiaj oddało życie za Zoe. Za to co sobą reprezentowała. Staliśmy niczym posągi tylko obserwując rozwój sytuacji. Lodowata dłoń Addara wydawała z siebie syk po zetknięciu z moją skórą. Byłam na granicy wyczerpania i nie byłam pewna czy zdołam jeszcze walczyć. Mimo to stanęłam w pozycji bojowej.

- Nie ma potrzeby walczyć Miszo. - uśmiechnął się do mnie olśniewająco, strzepując pyłek z jego idealnie skrojonej, czarnej marynarki. - Już przegraliście. - kiwnął od niechcenia dłonią w stronę jednego z mężczyzn i już po chwili na trawnik u jego stóp rzucono ciała naszych przyjaciół. Na sam koniec powalono na kolana Zoe. Żyła, choć była ranna i zalana łzami. Spojrzała na mnie z rozpaczą. Każde z nich pilnowano było przez żołnierzy celujących w nich bronią. Kilku z mutantów podniosło się do klęczek i patrzyło na nas z napięciem. W ich oczach malował się strach, ból i wola walki. Po raz kolejny to ja miałam zadecydować nad losem innych. - Nie zabijemy was. Nie jest nam to na rękę. Jednak tej nocy, jedno z was musi zostać pozbawione życia. Z resztą, tak jak planowałem. - W jego rękę włożono naładowany, złoty rewolwer. Wycelował go prosto w głowę Zoe. Wszyscy ci, co mogli, zaczęli krzyczeć i próbować się wyrwać. Zaczęłam płonąć i iść w jego stronę. Uśmiech nie schodził mu z ust. - Jeśli ja zginę trzynastko, oni zginą razem ze mną. - powiedział wskazując na moich kompanów. Szłam dalej w jego stronę a wraz ze mną Addar. 

Jak z w zwolnionym tempie widziałam ruch palca naciskającego na spust i jego usta wymawiające „Ave Halo" oddające cześć naszemu krajowi. Szarpanie się moich przyjaciół i gasnące oczy Zoe obserwowałam niczym w transie. Strzał był celny. Przebił głowę Zoe na wylot. Jej bezwładne ciało padło na trawę. Twarz prezydenta była obryzgana krwią. Na naszych twarzach zastygł wyraz trwogi. Biegłam dalej już nie wiedząc co robię. Dobiegłam do jej ciała i wzięłam je w objęcia tuląc do siebie niczym małe dziecko. Znowu przeżywałam to samo. Znowu tuliłam do piersi zabitą z mojej winy osobę, którą kochałam. Podniosłam wzrok na prezydenta, który już ode mnie odchodził.

- Zabiję cię. Przysięgam, że to zrobię, choćby miałaby być to ostatnia rzecz jaką zrobię w swoim życiu. Zabiję cię. Zabiję twoją rodzinę, każdego kogo kiedykolwiek kochałeś. Zabiję ich bez cienia litości. - nienawiść zaczęła mnie zaślepiać. Wstałam a ciało Zoe upadło na trawę.

- Bardzo dobrze. Wyśmienicie. - powiedział pochylając przede mną głowę w geście pożegnania. - Widzę, że powoli stajesz się podobna do mnie. - cała drżałam.

- Zabiję cię. - na te słowa jego pomocnik, stojący od niego o krok, stanął w płomieniach niczym pochodnia. Odskoczył od niego i spojrzał na mnie z naganą w oczach.

- Zawsze jesteś taka gwałtowna. Nigdy nie masz strategii. Czy ty nie rozumiesz, że dla mnie ci wszyscy ludzie nie mają znaczenia? Właśnie to odróżnia wygranych od przegranych. Ja wygrywam, gdyż nie obchodzą mnie środki i cele a skutki, a ty przejmujesz się każdym utraconym istnieniem. W ten sposób nigdy nie wygrasz. - urwał. - Czym jest jedno życie wobec zwycięstwa? Niczym.

- Niczym jest zwycięstwo, gdy nie masz z kim go świętować.

- Jakoś nigdy się tym nie przejmowałem. - roześmiał się. - Do widzenia trzynastko. I wiedz, że śmierć twojej przyjaciółki i reszty mutantów oraz niewinnych ludzi jest twoją winą. Gdybyś bardziej dbała o jej trening i rozwój, do niczego by dzisiaj nie doszło. - na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Odchodził a ja dławiłam się z żalu.

- Spal ich! Spal ich wszystkich! - dotarł do mnie krzyk wydany przez Magnusa. Natychmiast brutalnie go uciszono. Zrobiłam jednak to co mi kazał. Podpaliłam ich wszystkich. Płonęli a my wraz z nimi. Padłam na kolana i pozwoliłam obezwładnić się smutkowi. Klęczałam i pozwoliłam by ogień sięgał moich łez. Prezydent pozostał nietknięty. Byłam zdezorientowana.

- Dość! - krzyk mnie sparaliżował. Cały ogień, który ogarnął nas wszystkich zgasł. Wszyscy żołnierze zostali spaleni żywcem. Z resztą nic się nie stało. Zadbałam o to. Moja moc, cała nasza moc, wydawała się być wciągana w przestrzeń niczym za pomocą zewnętrznej, potężnej siły. I wtedy go ujrzałam. Szedł w naszą stronę wyłaniając się wolnym krokiem z lasu. Jego czarny garnitur podkreślał idealnie jego atletyczną sylwetkę. Czarne włosy błyszczały w blasku rzucanym przez barierę. - Niczego się nie nauczyłaś? - spytał i spojrzał na mnie ze smutkiem. Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy patrzeli na niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Jego czarne oczy błyszczały niczym onyksy.

 - Fidelis? - uśmiechnął się do mnie niczym drapieżnik patrzący na ofiarę. Wtedy mnie ogłuszono. Jeden celny cios w moją potylicę odebrał mi świadomość. Padłam niczym marionetka na zimną i mokrą trawę. Pochłonęła mnie ciemność.

-------------

All the love! S.

Pozwolenie na śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz