~~ Rozdział 4 ~~

342 29 7
                                    

- Jeśli terasz wrzaśniesz, to nas wydasz. – warknął Haddock.

Rudy nie odpowiedział. Jedynie zmierzył Czkawkę wzrokiem.

Chłopak odwrócił się i na wszelki wypadek upewnił, czy w okolicy nie ma Łupieżców. Wygwizdał krótki sygnał, na który zareagować mogła tylko Nocna Furia. Z tej odległości smok raczej powinien go usłyszeć.

Po chwili gad przybiegł, a szatyn odetchnął z ulgą. Przynajmniej u Szczerbatka nie było żadnych komplikacji.

Wskoczył na smoka i włożył protezę w strzemię. Obrócił się w stronę rudego i ruchem głowy nakazał mu wsiąść. Nie chciał, żeby tamten leciał na Szczerbatku. Ale nie było wyboru.

Poklepał lekko smoka po szyi i wbił wzrok w chmury przed sobą. W tym momencie nawet go nie interesował fakt, że jego plan wypalił. Po prostu chciał się już dostać na miejsce. No właśnie... Nie wiedział tylko, gdzie ono jest. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, co będzie „potem".

_-_-_

Dowódca westchnął.

- Świetnie... - warknął. – Macie coś?

Jeden ze strażników podbiegł do niego, zdyszany.

- Niestety nic. Całą grotę przeszukaliśmy i nic. Jakby zapadli się pod ziemię.

- A ślady? Są jakieś ślady?

- No właśnie nie ma. Patrzyliśmy, szukaliśmy, ale nie ma żadnych! – próbował wybronić się strażnik.

Przełożony znów westchnął. W końcu wymknął mu się więzień, którego powinien najbardziej pilnować. Dostał jedno zadanie: nie pozwolić mu uciec. Nie chciał zawieść wodza. I nie chciał stracić roboty.

- W takim razie szukajcie dalej! – krzyknął. – Coś musiało zostać! Cokolwiek! Szukać, szukać!

Strażnik wrócił do roboty. Ale coś przykuło jego uwagę.

- Szefie? – odwrócił się w stronę dowódcy. – A ta szczelina? – dodał, wskazując na szparę, częściowo ukrytą za skałą.

Przełożony podszedł bliżej.

- Z tego co mi oficjalnie wiadomo, ten tunel jest zasypany. – mężczyzna zaczął się zastanawiać. – Chyba, że... Chodźcie, idziemy! – zawołał pozostałych, a do ręki wziął pochodnię.

Weszli do środka. I zaraz okazało się, że korytarz wcale nie był zawalony.

Po chwili wydostali się na zewnątrz.

- Pięknie... - westchnął dowódca. Odwrócił się do swoich ludzi. – Dobra, słuchajcie. To tędy musiał uciec. Rozdzielamy się i szukamy. Macie mi przetrząsnąć cały brzeg! Musimy znaleźć drania. – zacisnął pięści.

- Szefie... - odezwał się strażnik. Ten sam, co poprzednio. – Nie wiem, czy to wypali. Oni mają przewagę, dużą przewagę. Już nie zdążymy obstawić portu ani innych punktów. Ich tu już pewnie dawno nie ma. Szukanie... Raczej też nie ma sensu. Nie złapiemy ich. Wcześniej może, ale teraz... Teraz już raczej nie ma szans. Musimy... Musimy powiedzieć Albrechtowi.

Przełożony spuścił wzrok. Wiedział, że tamten ma rację. Ale nie chciał stracić swojej pracy. Uznania w oczach wodza też nie chciał stracić.

- W porządku. – spojrzał na swoich ludzi. – Słuchajcie, zrobimy tak. Będziemy szukać aż do rana. Na całej wyspie. Jeśli go dopadniemy, to w porządku. Ten incydent nigdy się nie wydarzył. A jeśli nie... To rano powiemy Albrechtowi.

Lekkomyślność nie popłaca || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz