Chłopiec znużony spojrzał za okno. Nic nowego się za nim nie działo. Jak każdego ranka. Słońce powoli wschodziło i tworzyło bardzo kolorowy pejzaż na niebie. To była taka malutka rzecz, która była niezmienna, każdego dnia wschodziło, każdego dnia świeciło w jego okno. To było miłe. Nie przepadał za zmianami. Spojrzał na zegar, który wisiał na suficie. Zmusił Stycznia, żeby go tam powiesił. Policzył duże kreski do małej wskazówki. Sześć. Potem to tej większej wskazówki. Trzy duże. Cztery małe. Zaraz przyjdzie styczeń. Nie pomylił się po za chwile w progu pojawił się starszy brat. Uśmiechnął się widząc, jak mały liczy na palcach czas.
- Weźmiemy leki? – Zapytał.
Młodszy kiwnął głową i wstał z łóżka. Nasunął na stopy kapcie i podszedł do brata. Ten wyciągnął dłoń w jego stronę. Przyjął ją bez jakichkolwiek słów. Zeszli powoli na dół.
- Czym chcesz popić? – Zapytał z uśmiechem białowłosy.
Chłopak wskazał na karton z sokiem. Starszy tylko kiwnął głową i nalał napoju do dwóch szklanek. Wyciągnął leki i podał je bratu. Sobie wyciągnął witaminy.
- Popijamy na trzy, tak? – Odpowiedziało mu kolejne kiwnięcie głową. – Raz, dwa, trzy
Popili razem swoje tabletki. Dopili do końca sok i schowali szklanki do zmywarki.
- Zjesz teraz czy czekasz na Marca? – Zapytał Styczeń, zamykając zmywarkę. Odpowiedziała mu cisza i niezbyt zadowolona mina. – Oj przepraszam – uśmiechnął się słabo. – Czekasz na Marca ze śniadaniem?
Mały uśmiechnął się słabo i kiwnął energicznie głową na „tak".
- Okej, daj rękę. Wrócimy do góry – białowłosy wyciągnął znów rękę, która znów została przyjęta bez słów.
Listopad poszedł do pokoju i przebrał się z piżamy. Poszedł potem do pokoju Stycznia i usiadł na parapecie. Słońce już zdążyło wzejść. Patrzył na nie, jakby zastanawiając się, po co to robi. Spojrzał na małego motyla, który usiadł na kwiatach zasadzonych w doniczce pod oknem. Był naprawdę ładny, ale chłopak nie rozumiał jego piękna. Zastanowił się na chwilę czy chciałby być motylem. Pokręcił po chwili głową na „nie". Motyle tylko latają do kwiatów. Rzadko mogą w spokoju siedzieć na parapecie. Do pokoju wszedł Marzec.
- Słyszałem, że na mnie czekasz – uśmiechnął się promiennie. – Chodź pójdziemy coś zjeść. Na co masz ochotę?
- Hm – zastanowił się siedmiolatek, a potem chwycił brata za szyję i szepnął mu do ucha – Wiesz, miałbym ochotę na kanapkę z czekoladą i bananem
Styczeń patrzył na te scenę z takim przejęciem, jakby właśnie widział jego pierwsze kroki. Marzec był chyba jedyną osobą, do której mały się odzywał pełnymi zdaniami. W ogóle odzywał, bo bywały dni, kiedy nikt inny nie dostał od niego nawet zwykłego „yhm". Dlatego tak się cieszył, kiedy Marzec miał chwilę i poświęcał ją właśnie młodszemu bratu. Z jego rozmyślań wyrwał go właśnie Listopad. Patrzył na Marca bardzo zadowolony. Rudy uśmiechnął się i powiedział.
- Styczeń, bo Listopad wpadł na pewien pomysł, prawda?
- Tak – odpowiedział zupełnie normalnym tonem. – Styczeń, zjesz z nami kanapki? – Chłopiec był z siebie bardzo dumny, bo to było pełne zdanie.
Styczeń wciągnął głośno powietrze, a jego oczy się delikatnie zaszkliły.
- Z wielką chęcią zjem z wami kanapki – odpowiedział w końcu. – Dowiem się może, z czym?
Marzec otworzył już usta, ale młodszy go wyprzedził.
- Yhm, z czekoladą i bananem, ale Marzec powiedział, że mamy jeszcze gdzieś masło orzechowe, więc jeśli masz na nie ochotę to oddam ci pół swojej kanapki – stwierdził brunet.
To było najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek, którykolwiek z nich słyszał z ust brata.
Dzisiaj króciutki rozdział, w którym możecie trochę poznać Listopada. Nie wiem czy tylko mnie wzruszają moje własne postacie, ale jeśli nie to powiedzcie mi kogo jeszcze :) Postaram się może napisać coś dłuższego później :) CU!
~misia_margerita
CZYTASZ
CZAS
Teen FictionCzas. Rok. Miesiąc. Tydzień. Dzień. Rodzina? Może nie? Przyjaciele? Na pewno