Idąc przez miasto po dwudziestej natknełam sie na dziwne odgłosy, szepty, które przypomniały mi o groźnych mordercach. Zawsze interesowały mnie takie sytuacje itp., więc przysłuchiwałam sie chętnie temu, co dzieje sie w okolicy. Nigdy nie spiesze sie do domu, do czego rodzice sie już przyzwyczaili i nie będą źli, jak wróce chwile po północy. Weszłam w głąb lasu i usiadłam. Gdy weszłam dalej, było coraz to więcej drzew, co troche mnie zgubiło, usiadłam obok i sięgnełam po szkicownik, po czym wygrzebałam z worka ołówek. Rzuciłam włosami do tyłu i zaczekałam na wene, która niestety nie przybyła, więc niechętnie schowałam wszystko znów do worka i udałam sie głębiej do lasu, nie zważając na konsekwencje mojego błędu. W drodze słyszałam za sobą łamane patyki, zrywanie liści, coraz głośniejsze szepty, i jakby...głos telepatyczny, wskazujący, że mam udać sie po prawie, że niewidocznej ścieżce. Niechętnie wybrałam skierowanie sie głosem doradczym, i tak zgubiłam sie w lesie, więc nie miałabym innej opcji, poza tym, zmęczyłam sie całym dniem, a w środku lasu może stać jakiś dom. Zamysły przerwał mi krzyk jakiegoś chłopaka, automatycznie podniosłam głowe i szybko sie rozbudziłam, ponieważ na moją twarz spadł zimny, nietknięty gofr. Zrzuciłam go panicznie na ziemie i gniewnie rzuciłam wzrokiem w strone okna, niestety, nieznajomy nie pokazał sie drugi raz, i chyba dowiedział sie, z kim zadarł. Zdenerwowana spojrzałam na reszte willi i zauważyłam tych psychopatów z telewizji.
- heeej? - syknęłam -
Odpowiedzi nie dostałam, jednak przede mną znikąd pojawił sie wysoki, blady pan bez... twarzy? Nosił czarny garnitur z guzikami, pod którym wystawał skrawek białego materiału, a na szyi dumnie wisiał czerwony, źle założony krawat. Od dziecka mam dziwny fetysz - poprawianie wszystkiego, co leży na kimś krzywo. Podeszłam do mężczyzny i niepewnie odwróciłam krawat na dobrą strone. Facet okazał swoje poczucie zażenowania wobec mnie, więc powoli zaczęłam wycofywać sie od niego, a gdy przygotowałam sie już do biegu, mój nadgarstek szarpnął kolejny morderca.
-tego sie nie spodziewałam..- pomyślałam -
Spojrzałam na jego twarz, usiłując wyrwać sie z szorstkiego uścisku, niestety - na nic.
- nazywam sie Jack - rzekł chłopak nagle.
- dobrze, Jack, możesz mnie puścić, prosze? - rzuciłam gniewne spojrzenie -
- jesteś wybrana, nie pójdziesz stąd nigdzie. - zaśmiał sie psychopatycznie -Po wykazaniu, że jest debilem zaciągnął mnie do małego pomieszczenia, zamknął na klucz i odszedł. Nieświadoma usiadłam w rogu i zaczęłam wpatrywać sie w drzwi. Nie musiałam czekać długo na nowo poznanego mi przyjaciela, przyszedł z kolekcją broni, w tym dwie piły łańcuchowe. Spojrzałam mu w oczodoły i dopiero wtedy zorientowałam sie, że chłopak powinien być niewidomy, ponieważ oczy ma wydłubane. Nie przeraziłam sie na jego widok, co bardzo docenił i usiadł naprzeciwko mnie, szczelnie zamykając drzwi, po czym zaczął szukać tematu do rozmowy.
- ja jestem Kaja - rzuciłam prosto z mostu -
- miło mi cie poznać!Wywróciłam oczami i przemierzyłam wzrokiem Jacka. Może i sie uśmiechnął ale przez niebieską maske wiszącą na jego niesymetrycznej mordzie, nie mógł tego pokazać, także jakiekolwiek emocje trzeba wyczytać po jego zachowaniu.
-too... co tutaj robie? - spojrzałam na niego zdezorientowana -
- dowiesz sie w swoim czasie, a teraz powiem ci jedną, ważną rzecz, o której powinnaś wiedzieć, i to jak najszybciej - podkreślił ostatnie słowo stanowczo -
- uh, okej? - przełknełam śline -
- od teraz tu mieszkasz
- żartujesz? - spytałam niepewnie -
- tym razem nie - zaśmiał sie -Chłopak wstał, otrzepał sie, i szarpnął mnie za włosy na znak, że idziemy. Niechętnie wstałam, trzymając w rękach worek. Położyłam go lekko na ziemi, nie unikając wzroku Jacka na sobie. Spojrzałam prosto w jego oczodoły, i od razu zauważyłam, że jest zniecierpliwiony, ruszyłam pospiesznie w jego strone, przesyłając promienny uśmiech.
- teraz poznasz nowych kolegów, i koleżanki, co ty na to?
- chętnie!