Rozdział V

17 6 0
                                    

Jan poczuł jak jego ciało, znajdujące się w gęstej, bezkresnej ciemności, bezwładnie spada ku jaśniejącemu punktowi. Z przestrachu zmrużył oczy. Nie wiedzał, cóż tak właściwie się dzieje, a przez jego głowę przechodziły dziesiątki myśli wymieszanych ze sobą tak, jakoby u szaleńca.
W pewnej chwili jego oczy przestały cokolwiek widzieć, a mózg zupełnie zamarł.
Minęło trochę czasu, zanim Kochanowski się ocknął. Leżał twarzą wbitą w podłoże na jakiejś łące; cały obolały. Nabrawszy odrobinę siły, wstał i, jeszcze lekko zamglonymi oczyma, rozeźrzał się po okolicy. To, co zobaczył, nie śniło się nikomu. Latające wyspy, pomiędzy nimi dziwne, latające stwory, całkowicie obca roślinność - wszytko dawało osobliwe odczucie. Tak jakby to był tylko sen, z którego zaraz się obudzi.
,,Gdzież ja jestem. Dokąd trafiłem? Czyżby tak wyglądało niebo?''
O dziwo rozmyślania w stosunku do tajemniczego miejsca nie trwały nazbyt długo. Jego wszelaki umysł zajęła wyłącznie zaginiona córeczka.
,,Orszulko, jesteś tutaj? Obiecuję, tata Cię znajdzie.''
Z wolna zaczął iść.
Po kilkunastu, może kilkudziesięciu, bolących nadal krokach, doszedł do krańca łąki. Gdy się rozeźrzał, dotarło doń, że znajduje się na jednej z lewitujących wysp. W owej sytuacyi oraz położeniu wykonanie choć jednego kroku dodatkowo spowodowałoby upadek z wieludziesięciu metrów na stałe podłoże stanowiące zapewne właściwy obszar nowego świata. Jan nie chciał ryzykować skoku, poszedł więc w drugą stronę mając nadzieję, iż znajdzie jakiś sposób, ażeby zejść na dół.

Tajemnica Zaginionej OrszulkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz