Gdy nadszedł ten dzień, w którym miałem opuścić szpital, czułem się jeszcze gorzej. Wracanie do domu, w którym widziałem swoje maleństwo biegające radośnie po nim, przysparzało mnie o dziwne uczucie w klatce piersiowej.
Blaise patrzył się na mnie, idąc tuż obok. Wiedziałem, że to nie jest ani moja, ani jego wina, a jednak obwiniałem nas obydwu. Starał się jak mógł, ażebym lepiej się czuł, ale nie pomagało. Nic nie jest w stanie przywrócić mojego dzieciątka do życia.
-Jak się czujesz? - odezwał się w końcu, nie mogąc dłużej znieść tego napięcia między nami.
-Okropnie- odezwałem się cicho.
Po tym słowie objął mnie delikatnie, nie przyspieszając tempa. Do auta zostało nam już nie wiele. Czułem napływające łzy do oczu, na prawdę nie mam zamiaru tam wracać. Mówiłem mu o tym dziś rano, a on poprosił mnie, abym spróbował chociaż. W razie gdybym nie mógł wytrzymać, zabierze mnie do hotelu.
Droga minęła zdecydowanie za szybko. Rozpłakałem się zaraz po przekroczeniu progu. Mój ukochany jak najszybciej zamknął drzwi i rzucił gdzieś na bok torbę z moimi rzeczami, obejmując mnie następnie. Pocałował mnie czule w czoło, szepcząc, że z czasem będzie tylko lepiej i mam się nigdy nie poddawać. Chciałem w to wierzyć, ale nie byłem w stanie. On zauważając, że teraz mnie nie uspokoi, sam się rozpłakał.
Tylko Blaise powstrzymuje mnie od poddania się. Nie chciałbym go w tej chwili bardziej skrzywdzić, nam obu jest ciężko, dlatego musimy się wspierać.
Usiedliśmy razem na kanapie, on cały czas nie wypuszczał mnie z objęć, co było delikatną pociechą. Jednak nawet obecność ukochanego nie była w stanie nic zrobić z bólem po stracie dziecka. I nie chodzi mi tu o fizyczny ból, tylko o psychiczny. Go nie jest się tak łatwo pozbyć.
Najgorszy jednak był fakt, że doktor poinformował mnie, że w najbliższym czasie nie będę mógł mieć dzieci. Niby wszystko mam pozszywane jednak trzeba dać czas organizmowi by sam sobie poukładał swoje sprawy. Nie jest powiedziane że nie będę w stanie dać Blaisowi potomka, jednak także nikt nie zapewnia, że mi się to uda. Ta myśl mnie dodatkowo dobijała.
Dziecko to było nasze marzenie, co prawda nie było do końca zaplanowane, jednak mimo wszystko chciałem je mieć. Prędzej czy później ale w końcu. Teraz jednak moje marzenie odeszło wraz z moim maleństwem. Ledwo co się uspokoiłem znów moje oczy napełniły się łzami.
Wyrwał się ze mnie szloch i zanurzyłem twarz w koszulce Blase. Przypomniało mi się, że byłem w podobnym położeniu na samym początku, zanim postanowiliśmy mieć dziecko. To wspomnienie nie pocieszyło mnie jednak, tylko dalej zmuszało do myślenia o mojej małej nienarodzonej nigdy poczwarce.
Nie zdążyłem się nawet porządnie odwodnić, kiedy drzwi frontowe otworzyły się jakby z pomocą kopnięcia i w oślepiającym świetle dnia stanęła w nim moja matka.
-Jey! Skarbie! Jak się czujesz!?- krzyknęła w progu zamykając drzwi, które jak na mój gust powinny być traktowane delikatniej inaczej zawiasy będą zmuszone przejść na emeryturę.
-Jakby ktoś wyciął większą część mnie i na moich oczach wrzucił ją do mielarki, zrobił z niej kotlety i kazał mi zjeść - odparłem nie wynurzając się z ramienia Blase. Mogę tu zamieszkać. Dobrze mi tak. Wypłacze tu z siebie wszystko i dołączę do mojego skarba. Tak najlepiej.
-Rozumiem cię- westchnęła siadając obok, tym razem nie próbując zdemolować wszystkiego, czego dotknie - Kiedy byłam w ciąży z twoją siostrą ta przy porodzie zaplątała się w pępowinę i niestety nie przeżyła porodu.
Jakoś nie pocieszyło mnie to, że moja matka była żywą szubienicą dla siostry, której nigdy nie miałem nawet spotkać. Tyle zła na tym świecie, tyle dzieci umiera nie zaczerpując nawet jednego grama powietrza własnymi płucami... Może to nawet lepiej. Nie poznają okrucieństwa jakie oferuje to życie.
Powinienem się tym pocieszać i przestać w końcu płakać. Jednak ja bym chronił moje dziecko. Nie pozwoliłbym, by ktokolwiek je skrzywdził. Tylko... już do tego dopuściłem. A nawet go nie przytuliłem. Jestem najgorszą matką na świecie.
Wraz z tą myślą napłynęły mi kolejne łzy do oczu i znów musiałem znaleźć schronienie w potężnych barkach Blaise.
-Nie pomagasz- odezwał się do niej mój książę w mokrej koszulce -Jey potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku, więc proszę nie dobijaj go bardziej.
-Przepraszam- w jej głosie było słychać skruchę- ja tylko...
Umilkła na chwilę, zbierając myśli.
-Ja tylko chciałam powiedzieć, że rozumiem waszą sytuację i zrobię wszystko by wam pomóc. Nie jesteście w tym wszystkim sami.
-Dziękuję- wyszlochałem cicho, odsuwając się od mojego skarba na chwilę tylko po to by zmienić pozycję i wtulić się w niego mocniej.
Od płaczu bolały mnie oczy, mój nos zamienił się w wodospad Niagara a ja sam byłem tym wszystkim zmęczony i niezmiernie przytłoczony. Nie czułem się na siłach by iść dalej przez życie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak miałbym to zrobić. Czułem się wyrzuty i wypruty z sensu życia. Te myśli odprowadziły mnie na mój statek do krainy snów. A przez statek mam na myśli rozklekotaną łódkę, która w normalnych warunkach rozpadła by się przy pierwszym lepszym podmuchu wiatru.
Nie był to więc przyjemny rejs. Opisałbym go raczej jako walkę o życie na wzburzonym sztormem morzu, które tylko czeka by cię pochwycić i wciągnąć w głębiny zapomnienia i bólu. Dlatego też jak się obudziłem późnym wieczorem byłem bardziej zmęczony niż jak zasypiałem, a obrazy tego, jak wykrwawiałem się na ulicy na nowo ożyły w mojej świadomości.
Usiadłem na łóżku, przez chwile nie rozumiejąc co się dzieje i gdzie jestem. Czując poruszenie obok siebie spojrzałem się tam. Okazało się, że był to Blaise, który spał przytulając mnie do siebie. Zdążył zmienić tę przemoczoną koszulkę.
Gdy tylko to zauważyłem znów poczułem łzy w oczach. Aż dziw że jeszcze mam czym płakać. Ten dom mi zbyt przypomina o tym, co mogłem mieć a straciłem.
-Jey weź się w garść - mruknąłem do siebie bez przekonania. Miałem nadzieje, że może jak to powiem to się mi coś przestawi w mózgu i szybciej się pogodzę z zaistniałą sytuacją. Jednak tak to nie działa, a serce dalej mnie bolało po stracie.
Skuliłem się, podciągając kolana pod brodę. To wszystko mnie przytłaczało a to miejsce nie pozwalało zapomnieć nawet na chwilę. Gdybym tylko nie poszedł w tedy z Blaise na ten spacer, gdybym nie próbował nic zrobić jak tamten gościu uciekał, moje maleństwo byłoby ze mną w domu.
-Dlaczego jesteś takim idiotą- znów skierowałem te słowa do siebie, karcąc się za całą swoją głupotę. Tonąłem w rozpaczy i poczuciu winy.
Kiedy to piekło się skończy?
A cóż to?
Pierwszy rozdział? No nie wierze!
I to tylko miesiąc po prologu? Jezu ten świat rzeczywiście stanął na głowie
Kto może niech się ratuje zanim będzie za późno.
ekhm... tak. Jak widać w końcu jest ten rozdział a w nim smutek, żal, rozpacz i szubienica.
Sprawdzałyśmy go wiele razy, jednak jeśli są jakieś błędy (jakiekolwiek) to prosimy o ich wskazanie ^^
Mamy nadzieję, że się podobało ^^
CZYTASZ
Zostań ze mną |abo|
Teen FictionSequel "Dziękuję, że mnie kupiłeś" Po ostatnich wydarzeniach Jeydan I Blaise powoli dochodzą do siebie. Mimo wielu przeciwnościom losu trzymają się dzielnie i wspólnie idą w życie.