3

132 20 17
                                    

- Co to, do cholery, było? - Eva opadła na jedno z dwunastu krzeseł w sali konferencyjnej. Na długim stole pyszniły się owoce, słodycze i woda. Nietknięte. 

- Nie wiem. - Wzięłam do ręki jedno z jabłek i wgryzłam się w nie z radością. Ból głowy powoli odchodził w zapomnienie, ale jego powodu niestety nie mogłam wyrzucić z głowy. Pośredniego powodu, bo właściciwe to sama wlałam w siebie te niebotyczne ilości procentów. - Nic takiego nie miało miejsca, przecież ci mówiłam. 

- Sam, a może po prostu coś ci się przywidziało? Wiesz, Adam jest całkiem atrakcyjny, ale przy swoim szefie wygląda blado. 

- Kpisz sobie? - Rzuciłam jej ostre spojrzenie, akurat w momencie, gdy powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem - No bardzo zabawne. Ha, ha, ha. 

- Powinnaś się rozluźnić. Gość uratował ci tyłek przed swoim kolegą. Może nie było to najbardziej subtelne wybrnięcie z sytuacji, ale przynajmniej nie oświadczył wszem i wobec, że cię przeleciał. 

- Chyba. 

- Co chyba?

- Chyba mnie przeleciał. Mówiłam ci, że niewiele pamiętam. 

Zaczęłam chodzić po pokoju. Urządziłam tę salę z myślą o spotkaniach wewnątrz zespołu, ale również z naszymi partnerami. Kremowe ściany, duże okno, rozwijany ekran oraz projektor, a po środku drewniany stół. Zawsze wolałam naturę. Klasa i ciepło jednocześnie. Czego chcieć więcej? 

- No nic. Moje życie łóżkowe nie jest teraz najważniejsze. Musimy zamknąć wszystkie bieżące sprawy, zrobić rekonesans i się spakować. 

- Aha. Weź coś ładnego. Jak nie Daniel, to może jakiś mafijny książę. Na południu Włoch roi się od nich. Rząd już dawno przestał udawać, że cokolwiek tam kontroluje. 

Nie planowałam podrywać żadnych mafijnych książąt, ale i tak spakowałam kilka świetnych sukienek. Po prostu, nie miałam w szafie ciuchów, w których byłoby mi źle. Już dawno doszłam do wniosku, że należy kupować tylko najlepsze dla nas ubrania. Wcześniej, kiedy jeszcze nie miałam tylu pieniędzy, również kierowałam się tą zasadą. Ubranie miało być dobre jakościowo, podkreślające moje atuty i jednocześnie z klasą. Mniej, ale lepiej. To moja dewiza. 

Szkoda tylko, że nie stosowałam tej zasady w stosunku do mężczyzn. Pierwszą miłość miałam już dawno za sobą. Byliśmy ze sobą ponad trzy lata i zamieszkaliśmy w jednym mieszkaniu zdecydowanie za wcześnie. Żadne z nas nie dojrzało do takiej relacji i zawsze uważałam, że to właśnie brak dystansu nas zniszczył. Nie mieliśmy, kiedy być dziećmi. Ciężko jednak nas obwiniać. Rok po śmierci jego matki, umarła również moja. Tato mieszkał w innym mieście, a ja nie chciałam niszczyć mu życia przeprowadzką. Jednocześnie, nie chciałam zmieniać swojego. Na papierze byłam już dorosła, więc jedynym słusznym rozwiązaniem wydawało mi się zamieszkanie wspólnie. 

Potem było tylko gorzej. 

Zdrada, łzy, rozstanie. Kolejne związki były już tylko farsą. Dwa razy myślałam, że jestem zakochana, ale nie skończyło się to dla mnie dobrze. Znęcanie się emocjonalnie, moje załamanie psychiczne. Z silnej i pewnej siebie kobiety, zamieniłam się w kłębek nerwów. Dałam się zmiażdżyć w uścisku i przez długi czas nawet nie próbowałam się z niego wyrwać. Niemal pozwoliłam sobie również na zaprzepaszczenie wszystkich pieniędzy. Pieniędzy, które niby szczęścia nie dają, ale bez nich nie można myśleć o czymś więcej. Nie było ich oczywiście wiele, ale miały służyć do zabezpieczenia mojej edukacji oraz życia. Od tamtej pory skupiałam się jedynie na zabawie. Nie ograniczałam się i nie żałowałam. 

"Hulaj dusza, piekła nie ma" - zdecydowanie wpisywałam się w to stwierdzenie. Jednocześnie studiowałam, pracowałam, ale i imprezowałam tak mocno, jakby świat miał się skończyć. Na niemal każdym takim wyjściu znajdowałam sobie ofiarę w postaci jakiegoś przystojniaka i dążyłam do owinięcia go sobie wokół palca. Później wokół mnie kręciło się kilkunastu facetów, niektórzy się zakochiwali. Niektórym złamałam serce. Niektórzy byli z tej samej kategorii, co ja, więc po prostu dobrze się bawiliśmy. Polubiłam każdego z nich. Choć nie pamiętam ich imion, każdy wniósł do mojego życia coś wartościowego, choć wydaje się to śmieszne. Brylowałam tak dobre trzy lata. 

Do śmierci mojego taty. Śmierci, która nie powinna mieć miejsca, bo był to człowiek o wielkim sercu. W przeciewieństwie do mnie, pełny dobra. Całe życie poświęcił innym ludziom i gdy już niemal zaczęło się układać... obdarto go z marzeń. Wystarczyło, że przyszły święta i i żadnemu kompetentnemu lekarzowi nie chciało się zostać na dyżurze. Miał być następnego dnia rano. Rano było już za późno. 

A ja?

Pozostał tylko lód. Tam, gdzie powinnam mieć libido, zagnieździła się obojętność i nuda. Może się wydawać, że śmierć rodzica nie powinna mieć z tym nic wspólnego, ale to zwykłe pieprzenie. Nie da się myśleć cipką, kiedy cierpi się tak cholernie mocno. Gdzieś na miejscu serca została wyrwa. Na pewno nie niemożliwa do wypełnienia. Cynizm i ironia jeszcze tak mnie nie zniszczyły. 

Nie miałam jednak złudzeń, że przestałam się nadawać do jakichkolwiek bliższych relacji z ludźmi. Nie można oczekiwać ciepła i uczucia, kiedy samemu jest się jedynie obojętną na niemal wszystko powłoką. Jak pozwolić komuś wypełnić dziurę w duszy, skoro nie ma się nic do zaoferowania w zamian?

Zostałam sama. 

Dalej od miłości chyba jeszcze nigdy nie byłam. 


                                                                                             ***
Kolejny rozdział 25.06

Far from love - ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz