4

122 15 31
                                    


Weszłam do taksówki, jednocześnie tłumiąc ziewnięcie. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem. Każda godzina przed dziewiątą była dla mnie środkiem nocy. Był to jeden z powodów, dla których we własnej firmie zarządziłam elastyczny grafik pracy. Każdy mógł dostosować godzinę przyjścia do swoich własnych, ustalonych jednak odgórnie przez biologię, potrzeb. Dlaczego miałabym zmuszać nocnego marka do przychodzenia na ósmą, skoro przez połowę dnia będzie zupełnie bezużyteczny? Matka natura wiedziała, co robi. Każdy człowiek ma nieco inny zegar biologiczny, ponieważ w przeszłości musieliśmy ograniczyć czas, gdy byliśmy wystawieni na atak drapieżnika. Dzięki tym różnicom, nocne marki czuwały w nocy, a ranne ptaszki przejmowały wartę o poranku. Jakim prawem człowiek uważa, że może zmienić coś, co tak perfekcyjnie zaprojektowało życie?

- Cześć, laska - rzuciła radośnie Eva, siadając koło mnie. Oho, ranny ptaszek. - Gotowa do pracy, czy mam się do ciebie nie odzywać przed pierwszą kawą na lotnisku?

- Ehe. 

- Rozumiem. Czyli kawa. 

Dojazd  zajął nam trzydzieści minut. Dłużej niż planowałam, ale nie czułam presji, ponieważ zawsze zmuszałam Evę do przyjazdu wcześniej. Godzina lub półtorej zapasu sprawiały, że stres mnie opuszczał. Inna sprawa, że odlot niemal za każdym razem się opóźniał. 

- Znowu wzięłaś ze sobą milion rzeczy - powiedziałam, zerkając na walizkę przyjaciółki. Była dwa razy większa od mojej. Przystanęłyśmy przed halą odlotów, żeby mogła zapalić. 

- A tam. Skoro możemy sobie na to pozwolić, czemu miałabym nie korzystać? 

- Nie wiem, w sumie to zwisa mi to i powiewa.

- Sam, proszę cię. 

- Jest rano, nikt mnie nie słyszy, a ten dupek i Adam będą pewnie na ostatnią chwilę, jak to samce. Chyba mogę sobie pozwolić na odrobinę rozwiązłości językowej? 

Eva nie odpowiedziała. Stała jak wmurowana, a w jej oczach czaił się strach z nutką rozbawienia. 

- Czyżbyś z rana nie była jednak damą, droga Sam? - usłyszałam za plecami i strzeliłam sobie mentalnie w twarz.

- To nie twoja sprawa, jaka jestem z rana - powiedziałam, odwracając się w jego stronę. Wyglądał oburzająco nienagannie. Miękkie włosy, lśninąca cera, zadbany dwudniowy zarost na kwadratowej żuchwie i olśniewający uśmiech. Czarne, materiałowe spodnie i równie czarna koszula. Nie zrezygnował nawet z marynarki, tak jak zrobiłaby to większość mężczyzn przy podróży samolotem. Była po prostu z innego materiału. Takiego, który nie pogniecie się za bardzo, nawet, jeśli złapiesz delikwenta za kołnierz i walniesz jego głową w popielnicę stojącą nieopodal. 

- Myślę, że spędzimy jeszcze wiele poranków razem. - Nawet się nie zająknął. Eva zgasiła papierosa i kaszlnięciem stłumiła chichot. 

- Cóż. Będą to zdecydowanie chłodne poranki - odpowiedziałam i ruszyłam do środka, łapiąc przyjaciółkę za łokieć. Daniel nie zrównał się z nami, ale szedł kilka kroków z tyłu. Czułam na sobie jego palące spojrzenie i miałam dziwne wrażenie, że jego wzrok powędrował w miejsca, na których nie powinien się skupiać. Tego dnia założyłam swój miękki, czarny kombinezon ze złotym łańcuszkiem oplatającym talię. Na stopy wsunęłam wygodne baleriny, a mahoniowe włosy spięłam w wysoki koński ogon. Wiedziałam, że w tym wydaniu moje pośladki widać naprawdę wyraźnie i nigdy mi to nie przeszkadzało. Do teraz. 

Adam czekał przy kolejce do odprawy. Wyglądał na zaspanego, ale również prezentował się naprawdę dobrze. Luźne lniane spodnie i koszula do kompletu dodawały mu chłopięcego uroku, choć nie mógł mieć mniej niż trzydzieści lat. Sama dobiegałam tej magicznej liczby i dawno przestałam pytać ludzi o wiek. 

- Dzień dobry! Wyspane?

- Oczywiście - skłamałam z uśmiechem. Gdyby to był przyjaciel, przyznałabym, że jeżeli za moment nie dostanę mocnej kawy, to ktoś zginie. Jednak randka nam nie wyszła i mimo, że Eva była z nim w dobrych stosunkach, ja nadal odczuwałam dystans. 

Odprawa nie zajęła dużo czasu. Miałam już swój wypracowany system i wiedziałam co jak spakować, żeby nawet kontrola przebiegła szybko. Adam zaproponował wędrówkę po sklepach bezcłowych, a Eva zgodziła się, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo. To tyle, jeśli chodzi o nasze plany. Nie chciałam wyjść na niegrzeczną, więc ostatecznie zdecydowałam się im towarzyszyć. Na pierwszy ogień poszedł duży, jasny sklep z alkoholami z całego świata. Mieli w nim niemal wszystko to, co kiedyś piłam i wiele trunków, które widziałam po raz pierwszy. Podczas naszych podróży zazwyczaj siadałyśmy gdzieś na śniadanie, więc jeszcze nie miałam okazji robić tu zakupów. Skoro już tu weszliśmy, równie dobrze mogłam wybrać coś dla siebie. 

- Proszę.

Zapach czystego zbawienia. Zapach raju i wiecznego szczęścia. Kawa. 

- Ile cyjanku dorzuciłeś? - spytałam, biorąc od Daniela papierowy kubek. Zerknęłam przez dziubek i widząc niezmąconą mlekiem otchłań, niemal się rozpromieniłam. 

- Wystarczająco, żeby zamknąć ci usta. - Uśmiechnął się krzywo i odszedł w kierunku regału z cygarami. Pomyślałam, że pasowałyby do whiskey, którą sama zdążyłam właśnie wsadzić do koszyka. Miałam szczęście i udało mi się zdobyć Temple Bar, w której zakochałam się podczas wyjazdu do Dublina. Nie tak łatwo było ją dostać poza samym pubem. Szkocka nie była zła, ale ja jednak pozostałam wierna Irlandii. 

Przyglądałam się jego sylwetce i nawet niespecjalnie się z tym kryłam. Sączyłam pyszną kawę, po kolei oceniając kształt jego ramion, pleców i pośladków. Na tych ostatnich zatrzymałam się na dłużej. Materiałowe spodnie delikatnie opinały się na ciele, wyraźnie udowadniając, że ich właściciel poświęcał odpowiednią ilość czasu na trening. Zastanawiałam się, jakie były w dotyku. Twarde jak skała, czy może dało się wyczuć miękkość? Czy chwytałam je tej nocy, gdy wzięłam go za Adama? 

Poczułam ciepło w dole brzucha i odniosłam niejasne wrażenie, że to wcale nie kawa. W tym samym momencie brunet odwrócił się i nasze oczy się spotkały. Nie odwróciłam wzroku. Nie mogłabym, nawet gdybym chciała. Przyłapał mnie, a teraz pochwycił spojrzeniem ostrym, jak u drapieżnika. Powoli ruszył w moją stronę, oblizując usta. Poczułam zapach tytoniu, skóry i drzewa sandałowego. Zanim się zorientowałam, już odgarniał kosmyk moich niesfornych fal za ucho. 

- Dobry wybór - szepnął, opuszczając rękę. Wstrzymałam oddech, zadzierając głowę, by nie zerwać kontaktu wzrokowego. Teraz był już tak blisko, że gdybym choćby drgnęła, nasze ciała zetknęłyby się ze sobą. Jego oczy miały w sobie o wiele więcej głębi, niż wcześniej myślałam. Wydawały mi się po prostu błękitne, ale zauważyłam piwne obwódki wokół tęczówek. Seksowne zalążki heterochromii. Mogłabym w nich niemal zatonąć i nie myśleć już nigdy o prawdziwym świecie. 

Poczułam opuszki jego palców na dłoni.

- Te cygara idealnie współgrają z Twoją whiskey.

Wyrwał mi butelkę. 

I odszedł. 


Nowy rozdział 26.06 w piątek. 


Far from love - ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz