Stałam razem z Clarke przy Jasperze ściskając w prawej dłoni bransoletkę od mojej mamy.
- Ma niskie tętno. - powiedziała młoda lekarka.
- Stul pysk! - usłyszeliśmy głos z dołu, na co Monty pracując przy opaskach prychnął. Nachyliłam się nad brunetem bawiąc się jego włosami.
- Nie słuchaj ich, wszystko będzie dobrze. - wymusiłam się na uśmiech. - Pójdę po wodę. - zadecydowałam i ruszyłam do drabinki.
- Okej damy sobie radę. - powiedziała Clarke zanim zdąrzyłam zejść.
Odsunęłam materiał zastępujący wejście i będąc już na zewnątrz założyłam bransoletkę spowrotem na nadgarstek. Coś przyciągneło moją uwagę, a mianowicie krzyki, jakiejś dziewczynki. Zmarszczyłam brwi i szybko udałam się w jej kierunek. Leżała otulona kurtką niedaleko ogniska. Wierciła się więc chyba śnił się jej koszmar, podeszłam bliżej lekko ją szturachając. Otworzyła oczy i gwałtownie się odemnie odsunęła.
- Spokojnie, to był tylko zły sen. - starałam się ją uspokoić. - Jak masz na imię? - zapytałam zmieniając temat.
- Charlotte. - powiedziała cicho.
- Ja jestem Melissa, ale mów mi Mel. - uśmiechnęłam się lekko, po czym usiadłam obok dziewczynki. - Masz prawo się bać, to normalne. Chcesz o tym pogadać? - zapytałam.
- Chodzi o rodziców. - jej głos zaczął się łamać. - Zostali wyrugowani, widzę to w snach. - spojrzała na mnie przez moment.
- Rozumiem Charlotte, moją mamę też to spotkało, wolała się wyrugować niż dać się chorobie. - spojrzałam na bransoletkę. - Za co tu trafiłaś? - spojrzałam na nią.
- Uh... Kiedy przyszli po rzeczy rodziców poniosło mnie, podobno zaatakowałam strażnika. - westchnęła.
- Wcale się nie dziwię. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco po czym spojrzałam w niebo. - Widzisz tą jasną gwiazdę? - wskazałam palcem. - To Arka, orbituje nad nami. Cokolwiek tam się stało, możemy zamknąć ten rozdział. Ziemia jest dla nas drugą szansą. - powiedziałam.
- Wierzysz w to? - spytała mnie.
- Próbuję. Ej nie płacz... - wytarłam jej policzek, na co się uśmiechnęła.
Przyciągnęłam ją do siebie po czym pozwoliłam oprzeć się jej o mnie. Gdy mała zasnęła, ponownie spojrzałam w niebo. Tato, czemu cię nie ma gdy cię potrzebuję?
Wyszłam z Bellamym i Johnem ćwiczyć rzuty. Muszę mieć chociaż troszkę jaką kolwiek wiedzę jak używać takiego sprzętu, chociaż wsumie ta "lekcja'' wygląda bardziej tak, że podnoszę mój noż z ziemii, bo nie chce się wbić w drzewo. Murphiemu wcale nie idzie lepiej.
- Przez wyjca nie mogę się skupić. - westchnął.
- Ten wyjec ma na imię Jasper, John. - wywróciłam oczami i zaakcentowałam jego imię.
- Długo nie pociągnie. - powiedział Bell rzucając siekierką w drzewo, na jego słowa również wywróciłam oczami.
CZYTASZ
𝖆𝖎 𝖍𝖔𝖉 𝖞𝖚 𝖎𝖓 ; bellamy blake
Fanfiction𝖆𝖎 𝖍𝖔𝖉 𝖞𝖚 𝖎𝖓 ❛Przy mnie nic ci nie grozi.❜ Gdzie nuklerana wojna zniszczyła cywilizację na naszej planecie, a po wielu latach ze statku z ocalałymi ludźmi, a dokładnej z Arki, zostaje wysłana na ziemię setkamłodocianych przestępców. 【Bell...