F I V E !

325 27 10
                                    




Wells nie żyje. Ta wiadomość odbijała się echem w mojej głowie cały ranek. W ostatnim czasie nie byliśmy zbytnio blisko, ale jako dzieci kolegowaliśmy się. Nie płakałam. Bardziej byłam zła, zła na to, że to miała być moja warta, ale Wells zaproponował, że zastąpi mnie, ja natomiast zostałam przy Jasperze. W gorszym stanie była Clarke, załamała się, ale próbowała nie poznać tego po sobie. Ja chyba przyzwyczajam się, że tutaj ludzie umierają.

Po południu pomagałam przy budowie ogrodzenia, które miało w teorii zatrzymać ziemian. Razem z Charlotte wiazalysmy pnie linami, które wycięłam ze spadochronu gdy usłyszałam jak ktoś upada. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam ciemnoskórego chłopaka, więc szybko podeszłam mu pomóc.
- Wszystko w porządku? - zapytałam pomagając mu wstać.
- Tak... Napiję się wody i będzie okej. - uśmiechnął się lekko, a wtedy John Murphy musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Ej! - podszedł do nas szybkim krokiem, a gdy podniosłam wzrok ujrzałam Bellamiego który ciężko wzdycha i rusza za nim. - Myślisz, że ziemianie poczekają, aż skończysz? - zapytał ironicznie.
- Spokojnie John. Chciał się tylko... - zaczęłam tłumaczyć.
- Nie wtrącaj się królewno. - uśmiechnął się kpiąco, na co we mnie się zagotowało. - Może poproś tą małą, niech Ci pomoże. - wskazał na Lotte, która przysłuchiwała się naszej wymianie zdań.
-Muszę się tylko napić wody. - kucnął ponownie, widać było, że był zmęczony.
- Murphy daj mu pić. - wtrącił Bell podchodząc do nas, rzucił w moja stronę krótkie spojrzenie po czym podszedł do Charlotte. - Bierzemy? - zapytał wskazując na część konstrukcji na co dziewczyna złapała za jeden koniec. Razem z Bellem zaśmialiśmy się. - Żartowałem. - powiedział z uśmiechem na twarzy, po czym podniósł belkę i ruszył w kierunku innych, a ja odprowadziłam go wzrokiem.
Patrzenie na oddalającego się czarnowłosego przerwał mi krzyk nowo poznanego chłopaka.
- Murphy! Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam gdy zobaczyłam, że nasikał na kucającego.
Ciemnoskóry popchnął Johna, a po chwili dobiegli do nich inni, żeby ich rozdzielić.
-Co ci odbiło?! - zapytał wściekły.
- Chciałeś pić. - wzruszył ramionami Murphy. Na co zacisnęłam pieści.
- Do roboty! - dodał na koniec po czym oddalił się, a ja głośno prychnęłam. Podeszłam spowrotem do blondynki i powiedziałam pod nosem.
- Dupek. - na moje słowa dziewczynka zaśmiała się lekko, a ja uśmiechnęłam się po czym wróciłam do moich zajęć.Jednak rozglądając się po obozie zauważyłam wychodzą O razem z Jasperem.
- Tavia! Jasper! - krzyknęłam po czym do nich podbiegłam. - Gdzie idziecie? Dobrze się już czujesz? Macie broń? Idziecie sami? - zasypałam ich pytaniami.
- Na spacer, tak, oczywiście i tym razem tak. - powiedział rozbawiony brunet.
- Uważajcie na siebie, gdyby Jasper gorzej się czuł wracajcie natychmiast, a noi nie odchodźcie zbyt daleko. - pogroziłam i palcem po czym sama się zaśmiałam.

Gdy Jasper wraz z Octavią wrócili do obozu zawołali mnie do namiotu, tłumaczyli tylko, że muszę coś zobaczyć. Zaprzestałam dotychczasowego zajęcia i ruszyłam za nimi. W środku był już Bellamy i Clarke. Zdziwiona spojrzałam na Blake'a na co on tylko wzruszył ramionami sam nie widząc co się stało. Spojrzałam na stół i zobaczyłam na nim nóż i palce, na co zakryłam usta dłonią.
Clarke wyciągnęła dłoń w stronę noża po czym zaczęła oglądać go z każdej strony.
- To nóż zrobiony z części kapsuły. - zauważyła.
- Co to znaczy? - zapytał Jasper.
- Kto o tym jeszcze wie? - zapytał Bell.
- Nikt. Przynieśliśmy to od razu tutaj. - powiedziała O pochylając się nad stołem.
- To nie ziemianie go zabili. - zwróciłam na siebie uwagę. - To był ktoś od nas. - spojrzałam na nich lekko przestraszona.
- W obozie jest morderca. - dokończył za mnie brunet.
- Co najmniej jeden. To się nie może roznieść. - westchnął ciężko czarnowłosy.
Clarke rzuciła się do wyjścia, ale powstrzymał ją Bellamy łapiąc jej ramiona, na co moje serce się ścisnęło. Okej... To było dziwne.
- Bądź rozsądna. Mamy palisadę i patrole. Lepiej niech myślą, że to ziemianie. - odsunął się krok w tył.
- Oh woda na Twój młyn. - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Niech się boją i pracują dla ciebie co? - zapytała.
-Tak, żebyś widziała. Strach przed ziemianami wzniósł palisadę. Chcesz poprosić mordercę żeby się zgłosił? - zapytał unosząc brwi.
- Bell, to nie w porządku. - odezwałam się, lecz oni mnie zignorowali, milutko.
- Oh nie muszę pytać. - powiedziała po czym podała mu nóż. - J. M. John Murphy. - powiedziała ostro.
-Czekaj czekaj... Murphy jest dupkiem, ale nie zabiłby nikogo. - Stanęłam przed Bellamym. - Zresztą, ktoś mógł zabrać jego nóż, nie mamy dowodów Clarke. - spojrzałam w jej oczy.
- Ludzie mają prawo widzieć. - szturchnęła mnie mijając po czym wybiegła z namiotu, a ja zaraz za nią krzycząc by nic nie robiła.
-Ty sukinsynie! - krzyknęła popychając go.
- Clarke nie! - darłam się za nią, chciałam już podejść, ale złapał mnie Bellamy.
- O co ci biega? - zapytał śmiejąc się.
- Poznajesz? - zapytała wyciągając z kieszeni jego własność.
-Mój nóż, gdzi go znalazłaś? - wciągnął po niego rękę, lecz Clarke schowała broń za swoimi plecami.
-Zabiłeś Wellsa! - rzuciła oskarżycielskim tonem.
- Czekaj... Co? - zapytał wyraźnie zdziwiony. - Przecież Wellsa zabili ziemianie. - podszedł bliżej.
-Clarke... - podeszłam do nich wyrywając się Bellamiemu. - Nie możemy oskarżać go zbyt pochopnie. - spojrzałam na nią.
- On to zrobił i za to odpowie. - wysyczała.
-Clarke! Nie mamy dowodu, że to Murphy, każdy mógł zabrać mu nóż! - wyrzuciłam bezradnie ręce w górę.
- Wierzysz w te brednie Bellamy? - zapytał spoglądajac na czarnowłosego, na co mój wzrok też powędrował w jego kierunku. Jednak Bell nic nie odpowiedział.
- Wszyscy słyszeli jak mu groziłeś! Nienawidziłeś go! - odepchnęła go lekko Clarke.
- Dużo osób nie pałało do Wellsa sympatią Clarke. - stanęłam obok Murphiego.
- Bronisz go? - zapytała zdziwiona.
- Nie Clarke, myślę racjonalnie i nie daje się ponieść emocją. - założyłam ręce na piersi.
- Ale tylko on walczył z nim na noże. - wskazała na Johna.
- A jednak go nie zadźgałem. - powiedział nie odrywając od niej wzroku.
- Jaspera też chciał zabić! - krzyknęła O, nie wiedziała chyba, że dolała tylko oliwy do ognia.
- Ludzie! Co z wami?! Nie możemy osądzać go jeśli... - nie skończyłam bo przerwał mi Murph.
- To jakaś kpina, nie zamierzam się tłumaczyć. - po czym wyminął Clarke.
-Co proszę? - zapytał po raz pierwszy Bellamy.
- Bellamy on tego nie zrobił. - podeszłam do nich, po czym spojrzałam w oczy Blake'a.
- Palce Wellsa leżały obok jego noża. - powiedział cicho.

- Odpowiada nam taka społeczność? - zabrała głos Clarke, na co spojrzeliśmy na nią. - Jesteś przeciwny zasadą, czyli możesz bezkarnie zabijać? - zwróciła się bezpośrednio do Murphiego.
- Nikogo nie zabiłem. - podszedł do niej.
- Wyrugujmy go! - usłyszałam z tłumu.
- Ludzie co z wami? - zapytał przestraszona.
- Ona pewnie mu pomogła! - ponownie tłum zawrzał.
- Co? Nie... - nie dokończyłam, bo tłum zaczął skandować "wyrugować" na co spojrzałam przestraszona na Bella, wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.

Złapałam Johna za kurtkę i chciałam odejść, ale ktoś postawił nam nogę przez co upadliśmy na trawę.

Pierwsze kopnięcie było w brzuch, na co skuliłam się podpierając się na ręce. Kolejne w plecy. Położyłam się oslaniajac głowę. Przez dłonie widziałam, że z Murphym nie było wcale lepiej.
- Zostawcie ich! - krzyczała Clarke, lecz na marne.
- Puścić ją! - zagrzmiał Bellamy, ale nie dopuszczono go do mnie.

W końcu jedna z dziewczyn zawiązała mi kawałek materiału tak bym nie mogła nic mówić, a inny podnieśli mnie trzymając tak bym nie upadła. Okolice nerek i pleców bolały niemiłosiernie. Siłą zaczęli ciągnąć nas w nieznanym mi dotąd kierunku. Stanęli na jakiejś skarpie po czym rzucili Murphiego, a mnie popchali. Udało mi się zbiec po niej, ale na samym końcu poleciałam na twarz. Zapomniałam wspomnieć, że skrępowali mi również ręce, więc nie mogłam uchronić się przed upadkiem.

Podnieśli nas po czym przez grubą gałąź przewiesili dwa sznury. No widzisz Kane, tak właśnie miałaś skończyć.

Gdy byłam na nogach widziałam jak O, Clarke i Bell próbują przebić się przez tłum, lecz nie skutecznie.

Złapali mnie za ramiona i postawili na jakieś skrzyni, a zaraz obok mnie stał tak samo Murphy. Założyli mu pętle na szyi, a ta sama dziewczyna, która zakneblowała mnie uczyniłato samo mi. Tłum krzyczał coś, ale przez okropny ból głowy głosy zlewały mi się w jeden huk.

- Bellamy! Ty to zrób! - odezwał się ten sam chłopak któremu dzisiaj pomogłam. Bellamy rozejrzał się po wszystkich, po czym jego wzrok spoczął na mnie. Z moich oczy wyleciało kilka łez, nie chciałam umierać, nie teraz. Jako setka nie powinniśmy mordować siebie nawzajem.

Tłum ponownie zaczął skandować.
- Bellamy! - i tak w kółko.
Pokiwałam głową na nie by tego nie robił.
Nie miał wyjścia, tłum wywarł na nim presję.

Bellamy podszedł do Johna, a gdy Clarke próbowała go powstrzymać odepchnął ją.

Stało się. Bellamy kopnął skrzynkę spod nóg Murphiego. John zawisł na szubienicy na co krzyknęłam stłumionym głosem.

Podszedł do mnie na drżących nogach, ale nic nie zrobił, bo uwaga wszystkich skupiła się na Finnie.
- Co wy robicie?! - przedarł się przez tłum.

Czułam się coraz gorzej, widok zaczął mi się zamazywać, a nogi były jak z waty.
- Stop! - usłyszałam krzyk Charlotte, na co lekko podniosłam głowę. - Oni nic nie zrobili! To ja! - zamarłam, Lotte? Tylko jak?

Clarke zabrała siekierę Blake'owi po czym odcięła linę Johna, a Bellamy zdjął pętle z mojej szyi po czym rozplątał mi ręce. Zachwiałam się i gdyby nie Bellamy zderzyłabym się z twardą ziemią. Złapał mnie, ja unioslam wzrok do góry, spojrzałam na niego, ale moje powieki zaczęły wydawać się coraz cięższe. W końcu przymknęłam oczy i nie widziałam już, ani lasu, ani setkowiczów, anie Bellamiego, tylko ciemność.

𝖆𝖎 𝖍𝖔𝖉 𝖞𝖚 𝖎𝖓 ; bellamy blakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz