Wyszłam z mojego pokoju tuż przed wschodem słońca. Powinnam jeszcze poczekać, ale nie mogłam już po prostu wytrzymać. Chciałam pójść do biblioteki i poszukać jakichś wskazówek o moich rodzicach z dala od wścibskich oczów .
Za oknami robiło się powoli jasno i myślałam, że nikogo nie zastanę już o tej porze w bibliotece, byłam w błędzie.
— Witaj Eloise — usłyszałam miękki głos, zanim dobrze zdążyłam postawić nogę w bibliotece.
— Dobry wieczór Raphaelu, a raczej już dzień dobry. Nie śpisz jeszcze? — zapytałam, próbując zamaskować zdziwienie w moim głosie.
Mężczyzna wstał płynnie.
— Właśnie miałem iść się kłaść. A ty co robisz o tej porze w bibliotece?
— Chciałam trochę poczytać. A trudno mi to robić w nocy, skoro nie ma tu żadnego dobrego źródła światła. Może i jestem kielichem, ale nie widzę jeszcze w ciemności.
Wampir spojrzał na mnie, przechylając lekko głowę. Nie byłam pewna, czy uwierzył w moją wymówkę. Pewnie nie, ale nie dopytywał mnie o nic, tylko uśmiechnął się lekko.
— Wybacz, nie pomyśleliśmy o tym. Poproszę Beliatha, żeby przy kolejnym wypadzie do miasta, przyniósł do biblioteki jakąś lampkę.
— Dziękuję, za troskę. Doceniam to, ale nie chcę sprawiać zbędnych problemów.
— To nie problem, w końcu jesteś jedną z nas, jesteśmy rodziną — powiedział, uśmiechając się przyjacielsko. — W każdym razie życzę miłej lektury. Polecam coś włoskiego. Może skusisz się na Dantego Alighieri?
— Wezmę to pod uwagę — powiedziałam, kiwając lekko głową.
— Dobrze — powiedział, po czym opuścił pomieszczenie.
Poczekałam, aż jego kroki się oddalą, po czym zabrałam się za przegrzebywanie zbioru bibliotecznego.
Nie jestem do końca pewna, czego się spodziewałam. Dochodziła jedenasta, a ja nie dość, że nie przeglądnęłam nawet jednej dziesiątej książek i zwojów, to nie znalazłam nic przydatnego. Co prawda natrafiłam, na książki o roślinności z zaznaczonymi stronami. Myślałam, że to jakiś kod i przez dwie godziny próbowałam go odszyfrować, licząc na to, że rodzice zostawili mi jakąś ukrytą wiadomość, jednak w końcu doszłam do wniosku, że to Vladimir, musiał pozaznaczać strony z roślinami, które mamy w ogrodzie i po prostu jak głupia szukam dziury w całym.
Zmarnowana opadłam na krzesło i westchnęłam ciężko. Zrozumiałam, że do znikąd mnie to nie doprowadzi. Rzuciłam okiem na leżące na biurku książki.
— Może faktycznie poczytam coś na rozluźnienie — pomyślałam, rozsuwając książki.
Były dość zwyczajne, parę atlasów z roślinami, kilka powieści, ale wśród nich natrafiłam na dziwną książkę, starannie oprawioną w czerwoną skórę, ze złotą różą narysowaną na okładce, która była już mocno wytarta. Pierwsze, co wpadło mi do głowy, to, że wygląda ona, jak jakiś tomik wierszy i odłożyłam ją na bok. Nigdy nie byłam osobą lubująca się w liryce, jednak coś nie dawało mi spokoju. Na okładce brakowało nazwiska autora. Spojrzałam na nią raz jeszcze raz, po czym wzięłam ją z powrotem do ręki.
Jeżeli bliżej się przyjrzeć, to wyglądała ona na coś prywatnego, często noszonego przy sobie. Okładka była już wydarta, a kartki z boku wyglądały na pożółkłe i trochę przybrudzone, jakby od sadzy. Od razu pomyślałam, że to może być to, czego szukam, ale z drugiej strony, zapaliła mi się czerwona lampka. Co robiło to pośród książek, które zostawił wampir? Mogła ona należeć do któregoś z domowników i być prywatną rzeczą, której nie powinnam dotykać.
Ciekawość wzięła jednak górę nad rozsądkiem.
Otworzyłam książeczkę na pierwszej stronie. Moim oczom ukazał się już lekko wyblakły, ale nadal piękny odręczny napis: "Własność Any Rose". U dołu strony ktoś narysował piękną różę, a nad nią znajdowało się zamazane coś, co zapewne było kiedyś datą. Pierwsza cyfra, to była jedynka, potem była dziewiątka, albo ósemka, reszta była już kompletnie zamazana. Wyglądało to tak, jakby ten fragment książki został zmoczony i ktoś próbował po wytrzeć, ale tylko pogorszył sprawę.
Skupiłam się na nazwisku właścicielki, ale mówiło mi ono kompletnie nic. Nie znałam swojego drzewa genealogicznego na tyle dobrze, żeby stwierdzić, czy jest to ktoś z moich przodków, a właściwie, to nie znałam go właściwie wcale. Mogło też to należeć do któregoś z chłopaków. Od razu wykluczyłam Raphaela, w końcu było to pisane zwykłym językiem, a on nie widzi. Po co więc przynosiłby tą książkę do biblioteki? Przecież nie poczytać, ale z drugiej strony ta książka, mogła też znaleźć się tutaj zupełnie przypadkiem, moi rodzice mogli ją kiedyś zakupić, a ktoś po prostu zabrał ją tutaj, żeby przeczytać i nie odniósł na swoje miejsce.
Przetarłam ręką po szorstkim papierze. Był trochę pofalowany, musiał zmoknąć parę razy. Zatrzymałam na chwilę wzrok na dacie. Szkoda, że nie mogę jej przeczytać, mogłaby mi sporo pomóc.
"Mam tylko nadzieję, że nic oprócz daty z przodu nie ucierpiało."
Przewróciłam kartkę. U samej góry strony, zobaczyłam napisaną starannie datę "13 marca ".
CZYTASZ
Moonlight Lovers: Pamiętnik róży
FanfictionHistoria Vladimira z gry Moonlightlovers, z czasów, zanim osiadł w rezydencji i zaczął przygarniać pod swoje skrzydła innych zbłąkanych tak jak on.