Nie jesteś człowiekiem...

114 9 2
                                    

Mężczyzna pozwolił mi u siebie zostać, jego decyzja nie zdziwiło mnie ani trochę, jednak nie zmienia to faktu, że byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Był człowiekiem o naprawdę wielkim sercu i jednocześnie moim jedynym przyjacielem. Zawsze kiedy wracało do mnie to, co ludzie tacy jak ci mieszkajacy w tym miescie, zrobili moim rodzicom, on stawał mi przed oczami. Myślałam wtedy, że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie, których życie równoważy całe zło wyrządzone przez ich braci i siostry. Miałam ogromne szczęście że starzy bogowie postawili mi na drodzę tego o to niepozornego czlowieka, o szczero złotym sercu.
Cały czas bałam się, że Vladimir przyjdzie po mnie i zmusi do powrotu, chciałam spłacić mój dług u niego, ale nie na takich warunkach. Jednak mężczyzna po mnie nie przyszedł i przez ponad dwa tygodnie żyłam w spokoju, chodząc na próby do opery, pomagając przy chórze dziecięcy, parę razy nawet duchownemu udało się mnie przekonać, żebym zaśpiewałam w katedrze, na mniejszych nabożeństwach. Był to bardzo dobry dla mnie czas, który wspominam z radością w sercu. Miałam wtedy wrażenie, że w końcu wszystko się układa i to uczucie tylko wzmożyło się kiedy nadszedł dzień premiery opery. Zeszłam ze sceny jako nowa osoba. Myślałam wtedy, że w końcu odnalazłam swoje miejsce na ziemi i że nic nie jest w stanie zniszczyć moich marzeń.
Po występie większość ekipy zbierała się na świętowanie sukcesu opery. W całkowitych, bądź częściowych strojach udawali się na mini bankiet, ja jednak postanowiłam nie dołączyć do nich, tylko wrócić do garderoby i przebrać się. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, żeby opowiedzieć wszystko mojemu przyjacielowi, który z powodów obowiązków, nie mógł być obecny na całym występie.
Przebrałam się w ciemną suknie i założyłam płaszcz. Poprawiałam się jeszcze w lustrze, kiedy usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi.
Odwróciłam się gwałtownie. Przed sobą zobaczyłam postać długowłosego mężczyzny w ciemnym płaszczu.
- Dość tej zabawy. Pora wracać - powiedział to z takim spokojem, że po plecach przeszły mnie ciarki.
- Spłace się - powiedziałam, wyciągając z kieszeni białą kopertę. - Weź to. Nie pokryje całego długo, ale odzyskasz całą kwotę. Opera była sukcesem, dostaniemy dodatkowe wynagrodzenie. Zaproponowano mi jedną z głównych ról w następnej operze. Spłacę dług z odsetkami w ciągu półroku.
Mężczyzna nawet nie spojrzał na kopertę, cały czas wpatrywał się w moje oczy.
- Nie taka była umowa.
- Nie znam się na byciu zarządcą. Nie mam bladego pojęcia, co mam robić. Nie będziesz miał ze mnie żadnego pożytku, a tak chociaż odzyskasz pieniądzę i zatrudnisz za nie kogoś lepszego.
- Nie chcę pieniędzy. Nie chce też nikogo innego. Chcę, żebyś wróciła ze mną do rezydencji.
Zacisnełam mocno dłoń na kopercie. Wiedzialam że powinnam z nim iść. Nie splaciłam swojego długu, a nie mogłam zostawić tutaj nic, co by mnie trzymało.
- Jeżeli teraz z toba wrócę, nie opuszczę już rezydencji?
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Cóż, możliwe że trochę mnie z tym poniosło. Jeżeli tylko będziesz wywiązywać sie ze swoich obowiązków, będziesz mogła robić ze swoim wolnym czasem co tylko chcesz i gdzie tylko chcesz, jednak wolałbym, żebyś na noc wracała do rezydencji, albo chociaż uprzedzała mnie, albo Harrorda o swoich późnych powrotach. Lubię mieć pewnośc, że wszyscy moi pracownicy są bezpieczni.
Spojrzałam na niego nieufnie, ale co mogłam zrobić, miałam u niego dług do spłacenia, a jego warunki nie były wcale takie złe.
- Dobrze - westchnełam, przymykając oczy. - Wróce z tobą do rezydencji.
Vladimir uśmiechnął się lekko, wskazując ręką wyjście.
- W takim razie, zapraszam do powozu.
Tym razem nie jechaliśmy w ciszy. Od razu jak powóz ruszył Vladimir odezwał się do mnie.
- To był bardzo dobry występ.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Oglądałeś operę?
- Oczywiście że tak. Uwielbiam je, przypominają mi dom - tu urwał i zamyślił się, spoglądając na zsunięte okna powozu. - Ale role pierwszoplanowe wyglądały jak grane od niechcenia.
- Niemal całą obsadę rozłożyła grypa. Postacie z dalszego planu udało się zastapić, ale nie chciano wymieniać głównych aktorów. Większość z nich nie mówiła nic przez cały tydzień żeby być w stanie dzisiaj zaśpiewać.
Vladimir spojrzał na mnie, jakby moje słowa nie zrobiły na nim żadnego znaczenia.
- Mam nadzieję, że ty nie zachorowałaś. Nie dostaniesz żadnego wolnego dnia.
- Raczej nie - odpowiedziałam, nie wiedząc, czy żartuje, czy też nie.
Nagle powóz gwałtownie się zatrzymał. Poleciałam do przodu, wpadając prostos w ramiona Vladimira.
- Nic ci nie jest?
- Chyba nie - odpowiedziałam, czując, jak zaczynam się rumienić.
Mężczyzna pomógł mi sie podnieść.
Usłyszeliśmy stłumiony krzyk.
- Poczekaj tutaj. Sprawdzę, co się stało.
Vladimir wyszedł z powozu. Usłyszałam głuchy łoskot, a następnie serie stłumiony krzyków. Niewytrzymałam, odsunełam lekko firankę.
Zamarłam. Zobaczyłam dwóch mężczyzn leżących na ziemi, jednym z nich był Vladimir, a nad nim stał olbrzymi mężczyzna z uniesionym nad sobą toporem.
Czas jakby się zatrzymał. Widziałam jak Vladimir odruchowo próbuje się zasłonić ręką. Widziałam jak krew ścieka z jego ręki. Miałam nadzieję, że nie jest jego.
Wyciągnełam rękę w stronę mężczyzny z toporem.
- Nie!
Nagle mężczyzna zamarł w bezruchu, upuścił topór, a następnie sam zwalił się na ziemię obok niego.
Wybiegłam z powozu, żeby pomóc Vladimirowi.
Uklękłam przy nim.
- Co to było? - wychrapał, łapiąc oddech.
Spojrzałam na powalonego mężczyznę.
- Wolisz nie wiedzieć - wyszeptałam, zarzucając sobie jego ramię i chwytając go pod bok.
- Pani poczeka, ja pomogę - usłyszałam głos woźnicy, o którym kompletnie zapomniałam, a który też musiał przyjąć parę ciosów, wnioskujac po rozwalonym łuku brwiowym.
Uklękł przy nas i zarzucił sobie drugą rekę Vladimira na barki, po czym powoli go podnieśliśmy.
- Zaatakował mnie znikąd. Gdyby nie Pan, juz byłoby po mnie - tłumaczył przejęty, kiedy powoli pomagaliśmy wejść Vladimirowi do powozu.
Poczułam coś mokrego na ramieniu. Spojrzałam na mój płaszcz i zobaczyłam, że przesiąknął krwią. Dopiero wtedy zauwazyłam, że w ramieniu mężczyzny pozostała głęboka rana po nożu.
Chwyciłam od razu moją apaszkę i szybko zawiązałam ją mocno na ranie.
- Musimy jechać i to jak najszybciej - rzuciłam do woźnicy, który tylko skinął głowa i szybko wyskoczył z wnętrza powozu, zamykając z trzaskiem drzwi.
Krew coraz bardziej przesiąkała przez mój prowizoryczny opatrunek. Nachyliłam się nad mężczyzną, który spojrzał na mnie jakby z przerażeniem.
- An? - wyksztusil.
Chwyciłam jego szalik.
- Nie obraź się - rzuciłam, ściągając go z jego szyji.
Mężczyzna zdawał się zdezorientowany, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.
Owinełam szybko jego ramie szalikiem. Po czym przyłozyłam ręcę do opatrunków i uciskając go mocno, zaczełam samoczynnie mamrotać słowa pod nosem.
Poczułam ciepło pod moimi palcami.
Vladimir obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Co ty...?
Uśmiechnełam się tajemniczo, widząc, że krwawienie ustaje.
- Tego też wolisz nie wiedzieć.
Kiedy tylko zatrzymaliśmy się pod rezydencją, od razu wybiegłam po potrzebne mi rzeczy do opatrzenia Vladimira, podczas, gdy woźnica obiecał zabrać go do jego pokoju.
Wpadliśmy na siebie na korytarzu, kiedy ja szłam z przewieszoną przez ramię wyładowaną torbą medyczną i miską wody w rękach.
- Chodź ze mną - rozkazałam woźnicy, zmierzając do gabinetu.
Położyłam miskę na biurku, a zamiast niej chwyciłam kartkę i pióro, po czym zaczełam szybko spisywać listę zakupów.
- Co pani robi?
- Postaram się oczyścić ranę, ale może wdać się zakażenie i rano dostanie gorączki, wtedy będę potrzebować tych rzeczy - rzuciłam, podając mu kratkę i obracając się już w stronę drzwi.
- Lepiej chyba będzie, jezeli ja się nim zajmę. Znam Pana Vladimira dłużej.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- Moja rodzina od pokoleń zajmuje się medycyną. Przez całe swoje życie pomagałam w opiece nad ludźmi. Naprawdę poradzę sobie.
Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ja już wyszłam z gabinetu, zabierając ze sobą miskę pełną wody i ruszyłam prosto do pokoju Vladimira.
We wnątrz panował półmrok, rozjaśniany, przez lampę umieszczoną na stoliku.
Podeszłam do jego łóżka. Torbę położyłam na ziemi, a miskę umiejscowilam na stoliku nocnym, żeby było mi wygodnie do niej sięgać. Mężczyzna zakaszlał.
- Nareście, myślałem, że już o mnie zapomniałe... - urwał nagle, kiedy spojrzał na mnie zamglonymi oczami. - Co ty tu...
- Nic nie mów. Marnujesz energię - powiedziałam, odkręcając małą buteleczkę i wlewając część jej zawartości do wody.
- Powinnaś stąd iść - zaczął, ale ja zignorowałam jego słowa.
Spojrzałam na mężczyznę miał na sobie koszulę. Woźnica musiał już zabrać resztę ubrań.
Zabrałam się za rozpinanie jego guzików w koszuli.
Mężczyzna zdawał sie nie wiedziec do końca, co się dzieje.
- Skoro masz tyle energi, żeby gadać, to podnieś się.
- Słucham?
- Muszę z ciebie ściągnac koszule.
- Ale... - dopiero w tym momencie zdawało że się ocknął.
- Och, zamknij się, albo cię zaknebluje - powiedziałam, nie mając najmniejszej ochoty teraz z nim dyskutować. - Wstawaj.
Pomogłam mu usiąść, po czym ostrożnie ściągnełam z niego koszule, bojąć się, że w niektórych miejscach krew z rany mogła juz zaschnąć do koszuli.
Kiedy koszula wylądowała już na podłodzę, Vladimir odchylił się lekko w tył, zupełnie, jakby chciał się już położyć, przytrzymałam go jednak.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Od razu zabandarzuję twoje ramię.
Mężczyzna nie odpowiedział nic. Uznałam to więc za zgodę
Wziełam pierwszy kwałek materiału i zanurzyłam jego kraniec w wodzie z naparem, który miał zmniejszyć możliwość stanu zapalnego.
Ostrożnie zaczełam przemywać ciętą ranę, na jego przedramieniu, klnąc w duszy, że nie ma tu lepszego źródła światła. Starałam się to zrobić najszybciej, jak sie tylko da, widząc że Vlad, powoli kołysze się do przodu i do tyłu.
Wziełam do ręki ciasno zwinięty bandarz, po czym dokładnie owinełam jego ramię, spinając je tak, żeby opatrunek na pewno pozostał na swoim miejscu.
- Możesz już się położyć - powiedziałam spokojnym głosem, przewieszając się przez niego i kładąc rękę na jego lewym, zdrowym ramieniu i lekko popychając go.
Mężczyzna uległ mojemu dotykowi i powoli położył się.
Wziełam czysty kawałek materiału i zabrałam się za przemywanie jego reszty ran.
Nagle reka zaczeła mi drżeć, a przynajmniej na poczatku tam myślałam, gdyż okazało się, że to nie ja się trzęsę, tylko Vladimir. Spojrzałam na jego twarz, która była wykrzywiona w bólu, a po czole spływał mu zimny pot.
Zatrzymałam się w bezruchu. Zaczęłam w głowie wertować wszystkie możliwe tego przyczyny, aż nagle mnie olsniło.
- Trucizna - wyszeptałam.
Szajka nie często jej używała, ale czasami jeżeli robota była dostatecznie ważna, wtedy jedna z osób dostawała niewielką fiolkę trucizny, którą polewała ostrze. Kilka razy nawet sama taką przyżądzałam.
Przygryzłam dolną wargę.
"Aż tak zaszłam ci za skórę Billy?"
Wypuściłam materiał z rąk i od razu chwyciłam torbe medyczną. Zarzuciłam ją sobie przez ramie i wybiegłam z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.
Wbiegłam do kuchni. Rzuciłam na blat torbę i zaczełam przegrzebywac szafki, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mi pomoże przygotować odtrutkę.
W końcu rzuciłam na blat niewielkie miseczki, możdzież, przyprawy i parę łyżek, przeróżnego rozmiaru.
Otworzyłam torbę medyczną i zaczełam szybko przegrzebywac jej zawartość, wyciągając co bardziej potrzebne mi rzeczy.
Mechanicznie zaczełam odtwarzać recepturę.
- Trzy krople... Pół łyżeczki... Dwa nasiona... Trochę wody... Płatki... Cholera! Płatki!
Wybiegłam do ogrodu.
- Krwawnik, krwawnik, gdzie ty na wszystkich starych bogów jesteś! Jest! - wykrzyknełam uradowana.
Wbiegłam do środka i zmiażdzyłam go dokładnie w moździedzu, po czym dodałam do reszty składników.
Wymieszałam dokładnie, szepcząc szybko słowa, które nauczyła mnie jeszcze moje matka.
Wziełam miseczkę z fioletową cieczą do ręki i kompletnie zapominając o torbie i reszcie specyfików, wróciłam na górę.
Vladimir siedział na łóżku, przyciskając głowę do kolan.
Podeszłam do niego.
- Pij - powiedziała, podsuwając mu odtrutkę.
Mężczyzna nie protestował. Wziął miskę w ręcę, po czym przyłożył do ust i wypił całą jej zawartość.
Odebrałam od niego naczynie.
- To powinno pomóc. A teraz połóż się.
Vladimir jednak nie wykonał mojego polecenia, tylko trząsąc się, znowu przyłożył głowe do kolan. Wyglądało jakby walczył sam ze sobą.
Przełożyłam więc rękę pod jego brodą i położyłam ją na lego lewym ramieniu, żeby położyć go.
Poczułam naglę kujący ból w przedramieniu. Krzyknełam, odskakując do tyłu wyszarpując przy tym swoją rękę.
Spojrzałam na nią. Była zakrwawiona, i znajdował się na niej poszarpany ślad po ugryzieniu.
Chwyciłam szybko czysty materiał i owinełam nim przedramie.
- Ty... - wyszeptałam, patrząc prosto na mężczyznę, który dalej trwał w tej samej pozycji, trzęsąć się. - Ty, jesteś wampirem!
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko skulił się jeszcze bardziej i zacisnął wargi, na których znajdowała się moja krew.
Stałam tak chwile w przerażeniu. Nie wiem, jak mogłam tego wczesniej nie zauważyć. Jaka ja byłam głupia.
Przełamałam jednak swój strach i usiadłam na skraju jego łóżka. Podsunełam mu drugą rękę.
- Pij - powiedziałam krótko.
Mężczyzna odwrócił głowę w drugą stronę, w akcie zaprzeczenia.
Położyłam rękę na jego policzku i delikatnie obróciłam jego głowe w swoją stronę.
- Pij, albo sama cię nakarmię, a to przyjemne nie będzie.
Wampir nie spojrzał na mnie, ale widziałam zawachanie w jego ruchach.
- Z wami, tak zawsze? - zdążyłam zapytać, zanim poczułam ostry ból.
Chciałam krzyknąć, ale zdążyłam zasłonić usta drugą ręką. Poczułam jak po policzkacz zaczeły spływać mi łzy. Siedziałam jednak cicho, cały czas przyciskając mocno dłoń do ust. Poczułam jak zimno rozchodzące się po moim ciele. Palce u ręki zaczeły mi drętwieć. Nagle bój przestał promienować, a moja ręka opadła bezwładnie. Chwyciłam ją i mocno przycisnełam do siebie, starając się poruszyć palcami.
Vladimir odwrócił głowe w drugą stronę.
Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy.
- Odejdź.
- Co?
- Twój dług jest spłacony. Nie chcę cię więcej widzieć w moim domu.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". Jeżeli potrzebujesz czegoś, to weź z tego domu, co tylko chcesz, ale nie chcę cię więcej widzieć.
Wstałam bez słowa, patrząc cały czas na mężczyznę, który odwrócił ode mnie głowę. Po czym opóściłam jego pokój.
W drzwiach wpadłam na Harrorda, niósł torbę, którą zostawiłam w kuchni.
Otworzyl usta, żeby coś powiedzieć, jednak powstrzymał się, widząc, materiał lekko już przesiakniety krwią, którym owinelam sobie rękę.
- Zajmij się nim proszę - powiedziałam spokojnie, patrząc się gdzieś w bok. - Ja... Ja muszę odpocząć.
- Jak sobie pani życzy.
- Dziękuję - powiedziałam, po czym zniknęłam w głębi korytarza.

Moonlight Lovers: Pamiętnik różyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz