Dług za dług

179 11 2
                                    

Wstałam na długo przed wschodem słońca, żeby zdążyć, zanim rozpocznie się nabożeństwo w pobliskiej katedrze, a i tak byłam spóźniona. Kiedy wpadłam do środka kościoła czekała tam już na mnie grupka elegancko ubranych dzieci z chóru i młody ksiądz który, pomimo że jest w naszym mieście niecały rok, okazał mi najwięcej serca ze wszystkich mieszkańców.
Na szczęście nie byłam tak spóźniona, jak myślałam i zdarzyliśmy przeprowadzić próbę, zanim jeszcze do kościoła zaczęli schodzić się ludzie.
Starałam się unikać spotkań z ludźmi z lokalnej społeczności, w szczególności tych zebranych wokół kościoła.
- Na pewno nie zostaniesz? Dodałoby to dzieciom otuchy - próbował mnie przekonać mężczyzna.
- Dobrze ojciec wie, jak na mnie patrzą - odezwałam się, do niewiele ode mnie starszego mężczyzny, owijając szalik wokół szyi - Już i tak są problemy z tego, że pomagam księdzu prowadzić dziecięcy chór.
- Nie ma co się przejmować. W tym miejscu wszyscy jesteśmy dziećmi Pana - powiedział z typowym dla niego szerokim uśmiechem.
Cóż może to i prawda, ale każdy rodzic ma swoje ulubione dziecko, a ja na pewno nim nie jestem.
Uśmiechnęłam się tak ciepło, jak tylko mogłam.
- Może następnym razem.
- Dobrze. Wiedz jednak, że zawsze jesteś tu mile widziana.
- Pamiętam ojcze.
Mężczyzna chwycił moje dłonie i wsunął w nie coś zimnego i metalowego.
- To za serce, jakie okazujesz tym dzieciom.
- Nie mogę - zaczęłam, ale mężczyzna uciszył mnie skinieniem ręki.
- Potraktuj to jako zapłatę od Pana za swój trud. On zawsze nagradza swoje dzieci.
Wsunęłam monety do kieszeni. To nie był pierwszy raz, kiedy mężczyzna wspomagał mnie finansowo.
- Dziękuję.
- Nie, to ja dziękuję. Uważaj na siebie drogie dziecko.
- I ty na siebie ojcze - powiedziałam, pochylając lekko głowę.
Wyszłam z katedry. Słońce dalej nie ukazało się na niebie, ale zaczęło już się lekko przejaśniać. Gęsta mgła osiadła na ulicach miasta.
Ruszyłam w stronę wąskich uliczek, prowadzących do biedniejszych części miasta. Nie zdążyłam jednak dobrze opuścić placu, kiedy drogę zagrodziło mi dwóch, moich starych znajomych.
- Witaj An - odezwał się Peter, uśmiechając się do mnie złośliwie.
- Czego chcecie - rzuciłam ze zmarnowanym wyrazem twarzy.
Jeszcze ich mi brakowało.
- Przyszliśmy odebrać dług.
Uniosłam lekko jedną brew.
- Moja rata jest dopiero za tydzień.
- Termin uległ zmianie - odpowiedział, nie kryjąc radości jego towarzysz, było mu chyba Jo.
Westchnęłam, sięgając do kieszeni po kilka monet, które dostałam od duchownego.
- Bierzcie - powiedziałam, wręczając im je. - Więcej teraz nie mam.
Wyższy z mężczyzn, zabrał ode mnie monety, po czym schował je do sakiewki przy pasku.
- Na resztę czekamy jutro, w stałym miejscu i o stałej godzinie.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Darowalibyście sobie już ten cmentarz o trzeciej w nocy- powiedziałam, wywracają oczami.- Nie jesteście przez to straszniejsi.
- Ale na pewno bogatsi - odpowiedział Jo, odsłaniając przy tym brak przednich zębów.
Mężczyzna szturchnął brata, po czym obaj oddalili się.
Kiedy znikneli z mojego pola widzenia, westchnełam ciężko, puszczając ręce luzem.
"Czemu życie zawsze musi toczyć się nie po mojej myśli?"
- Problemy finansowe?- usłyszałam głos za moimi plecami.
Podskoczyłam, odwracając się nerwowo.
Za mną stał mężczyzna, którego poznałam ubiegłej nocy.
- Możliwe - powiedziałam, stając przed nim twarzą w twarz. - Ale to chyba nie jest twoja sprawa.
- Możliwe - powtórzył po mnie spokojnym głosem. - Ale, może mógłbym pomóc.
- Niby jak? - prychnęłam.
- Spłacę twój dług, a ty go dla mnie odpracujesz.
W pierwszym odruchu zdziwiła mnie jego śmiałość i bezpośredniość, jednak zdążyłam już poznać takich jak on. Zmarszczyłam brwi.
- Mam zamienić jedno bagno na drugie? - zakpiłam, uśmiechając się przy tym gorzko - Nie znam cię i nie mam zamiaru wchodzić z tobą w żadne układu. Nie jestem już taka głupia. Przepraszam bardzo, ale na mnie już pora.
Po tych słowach po prostu odeszłam. Mężczyzna nic nie powiedział, ale jeszcze przez jakiś czas czułam jego spojrzenie na moich plecach.

***

Kiedy tylko wróciłam do baru, poprosiłam Garryego o wypłacenie mojej części zarobku, wraz z dzisiejszym występem w przód. Dostałam całą moją działkę, bez zbędnego gadania, czy marudzenia. Jak na kogoś, kto również siedzi w kieszeni "Wielkiego Szefa" Garry był bardzo w porządku człowiekiem, który po prostu chciał trochę zarobić.
Czas do spotkania zleciały mi bardzo szybko i ani się obejrzałam, przekraczałam żelazną bramę pokaźnego cmentarza miejskiego.
Szłam opatulona starym płaszczem, który udało mi się odratować ze szczątków mojego spalonego domu rodzinnego. Nie wyglądał aż tak źle, no może był już wydarty i nadpalony na krawędziach, ale wciąż był ciepły i co najważniejsze, był jedynym płaszczem, jaki miałam, więc nie wybrzydzałam i cieszyłam się, że mam chociaż to.
Ciemność przede mną rozjaśniały mi lampy z alejek cmentarnych, ponieważ przez gęste chmur na księżyc nie był co liczyć.
Szłam brukowanym chodnikiem, obsadzony z obu stron drzewami, aż w końcu ujrzałam umówione miejsce - Pomnik upamiętniający założycieli pierwszej osady na tych terenach.
Czekało tam już na mnie moich dwóch starych znajomych.
Przyśpieszyłam kroku, żeby mieć to już jak najszybciej za sobą.
Wtedy usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Rozejrzałam się dyskretnie, zwalniając krok. Zza drzew i pomników zaczęły wychodzić kolejne osoby.
Nie do końca rozumiałam, co się tu dzieje. W końcu, jakby chcieli mnie załatwić, to wystarczyłaby ta dwójka. Serce zabiło mi szybciej, w pierwszym odruchu chciałam rzucić się do ucieczki, ale nie było już odwrotu, więc wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi zebrałam w sobie całą odwagę i ruszyłam dalej.
Kiedy w końcu znalazłam się na niewielkim brukowanym placu pośrodku którego znajdował się wspomniany pomnik, bracia odwrócili się w moją stronę.
- Mam pieniądze - powiedziałam do nich, ale oni nie odpowiedzieli nic, nawet się nie ruszyli, po prostu stali i patrzyli na mnie.
Spojrzałam po nich nerwowo. Ich spokój nie podobał mi się coraz bardziej.
- Mam pieniądze - powtórzyłam. - Bierzcie je i idźcie.
- Gdyby to było takie proste - rozległ się głos.
Zamarłam, gdy za pomnika wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna o ciemnych włosach i przepięknych chłodnoniebieskich oczach.
Cofnęłam się lekko.
- Billy? - wydusiłam z siebie z niedowierzaniem, patrząc na mężczyznę ubranego całkowicie na czarno.
Mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko.
- Wolę jak się do mnie mówi "szefie", ale ty złotko możesz nazywać mnie, jak tylko chcesz.
Spojrzałam na niego przerażona.
- Co tu się dzieje?
- A nie widać kotek? Wracasz do nas! - powiedział z entuzjazmem, rozkładając szeroko ręce, jakby chciał mnie przytulić.
Zdziwienie na mojej twarzy momentalnie zniknęło. Zmarszczyłam brwi.
- Nigdzie z wami nie idę - powiedziałam stanowczo, zaciskając pięści.
- Och kochana, to nie było pytanie. Wracasz do nas, czy tego chcesz, czy nie - powiedział, podchodząc do mnie coraz bliżej.
Chciałam cofnąć się jeszcze trochę, ale zmusiłam się, żeby pozostać w miejscu. Musiałam wziąć się w garść, nie mogłam sobie pozwolić na okazywanie strachu, tego szaleńca to zawsze tylko bardziej nakręcało.
- Nie przyłożę więcej ręki do twoich brudnych interesów. Nie chcę tak żyć - powiedziałam tak stanowczo, jak tylko potrafiła.
- Ależ oczywiście, że nie chcesz, ale musisz - powiedział, chwytając moją brodę i unosząc moją głowę w górę, żebym spojrzała w jego kryształowe oczy. - Bo masz u mnie dług - rzucił z satysfakcją, po czym odsunął się ode mnie i zaczął powoli chodzić do około mnie. - Nikt nie kazał ci brać u mnie pożyczki, mogłaś spokojnie zdychać na ulicy, jako wolny człowiek - powiedział, przejeżdżając palcem po moich ramionach, rysując niewidzialną linię łączącą je, starałam się ukryć to że cała trzęsę się pod jego dotykiem. - Jako jedyny wyciągnąłem do ciebie rękę. Kiedy przybyłaś tutaj dwa lata temu. Byłaś wtedy czymś gorszym niż szczur. Samotnie podróżująca kobieta, bez grosza przy duszy, bez przeszłości, której nikt nie chciał nawet pozwolić wyjadać resztki ze śmietnika - nachylił się do mojego ucha i zaczął szeptać. - O to, kim byłaś. To ja cię znalazłem i uratowałem od śmierci w rynsztoku, nawet pomogłem znaleźć normalną pracę, kiedy o to poprosiłaś. Wtedy to ja wyświadczyłem przysługę tobie, teraz ty musisz wyświadczyć mi.
Mężczyzna wyprostował się i stanął znowu naprzeciw mnie.
- Spłacę się z dodatkową nadwyżką, obiecuję, ale nie każ mi wracać.
- Właśnie tu jest problem moja droga, że muszę ci kazać. Z tobą wszystko zawsze szło jakoś gładko - powiedział, rozkładając ręce. - Byłaś moją szczęśliwą gwiazdą, a teraz, w tych ciężkich czasach, każda odrobina szczęścia się przyda, ale ze względu, na nasze stare dzieje pozwolę ci się wybronić z tego. Jeżeli do godziny oddasz mi cały dług, puszczę cię wolno i zapomnimy o całej sprawie.
Przygryzłam dolną wargę, patrząc prosto w jego iskrzące się oczy. Dobrze wiedział, że nie mam takiej kwoty, robił to po to, żeby się nade mną trochę poznęcać. Dać promyk szansy, której nigdy nie sięgnę.
- Godzina, to aż nad to - rozległ się męski głos z oddali.
Wszyscy rozejrzeli się. Spomiędzy drzew wyłoniła się postać mężczyzny w wysokim cylindrze i ciemnym płaszczu.
- O to cała brakująca kwota, wraz z odsetkami - powiedział płynnie, wyciągając z wnętrza płaszcza kopertę.
Billy spojrzał na niego, po czym, na mnie.
- Znasz go An? - rzucił z rozbawieniem.
Spojrzałam na niewzruszony wraz twarzy Vladimira. Bałam się. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Tak bardzo nie chciałam znaleźć się znowu pod całkowitą kontrolą Billa, ale z drugiej strony, nie wiedziałam, co czeka mnie, jeżeli przyjmę propozycję tajemniczego mężczyzny. Wiedziałam jednak jedno, za nic w świecie, nie chciałam znowu wracać do tej bandy.
- Tak - kiwnełam głową, przełykając ślinę. - Znam go.
- No tak - zaśmiał się. - Kolejny dług. Ciekawy jestem, jak go spłacisz, skoro możesz pożegnać się z pracą w barze.
- To już nie twój problem - powiedział Vladimir, podchodząc do szefa i z zamachem przykładając mu do piersi kopertę. - Teraz ona pracuje dla mnie.
Vladimir, odwrócił się w moją stronę.
- Idziemy - powiedział twardo.
Nie miałam innego wyjścia, ruszyłam więc za mężczyzną, w stronę wyjścia z cmentarza.
Kątem oka zobaczyłam, jak jeden ze zbirów, chce ruszyć za nami, ale Billi go powstrzymuje.
Kiedy znaleźliśmy się na ulicy, podjechała do nas dorożka.
- Co właściwie mam dla ciebie robić? - zapytałam końcu, kiedy woźnica otworzył przed nami drzwi.
- Będziesz moi zarządcą w rezydencji. Nie mam czasu na codzienne sprawy.
- Ale ja nie umiem zajmować się takimi rzeczami - powiedziałam, patrząc, jak mężczyzna zasiada wewnątrz powozu.
- To się nauczysz. Wsiadaj, nie mam dla ciebie całej nocy- powiedział zmęczony moim gadaniem.
Spojrzałam na jego idealnie nieruchomą posturę. W półmroku powozu wyglądał jak najbardziej złowrogi posąg, jaki w życiu widziałam. Byłam przerażona, ale nie mogłam już nic zrobić. Podjęłam decyzje.
Wsiadłam do powozu, a drzwi za mną zamknęły się, uniemożliwiając mi odwrót.

***

Jechaliśmy w całkowitej ciszy, przez całe miasto i drogę polną, aż dotarliśmy do całkiem sporego dworu.
Rzadko oddalałam się od miasta, ale parę razy udało mi się zawędrować w te okolice i mogłabym przysiąść, że ten dwór był opuszczony. Zresztą dalej tak wyglądał. Z przodu oplótł go już pnącza bluszczu. Schody wymagały czyszczenia, w chodniku płytki były popękane, a fontanna nie wyglądała na zbyt sprawną. To wszystko nadawało jakiegoś niepokojącego nastroju temu miejscu i do tego jeszcze ta dziwna mgła.
Weszliśmy do środka.
- Odziedziczyłem ją po wujku - odezwał się w końcu Vladimir. - Zmarł paręnaście lat temu, nie mając żadnych dzieci, zostałem więc jego jedynym spadkobiercą. Do tej pory nie miałem zbytnio czasu, żeby przyjechać i zająć się tym miejscem, ale ostatnio stwierdziłem, że przyda mi się zmiana otoczenia.
Spojrzałam po holu, który nie wyglądał najczyściej. Na meblach zalegał kurz, a w rogach wisiały olbrzymie pajęczyny.
- Zabrałeś kogoś ze sobą? Jakąś pomoc domową? Sprzątaczki? Kucharza?
- Tylko woźnicę. Więcej osób nie potrzebuję, od tego mam zarządcę.
Westchnęłam, nie miałam jeszcze zielonego pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć w murach tej rezydencji, ale już wiedziałam, że czeka na mnie masa pracy.
- Harrord wskaże ci twój pokój. Rano pojedziesz z nim do miasta zabrać swoje rzeczy i załatwić parę spraw bieżących. Woźnica wszystko ci wytłumaczy. Jestem zmęczony, idę się położyć. Nie wasz się mnie budzić ani, co gorsza, wchodzić do mnie do pokoju. Wszystkie wątpliwości omawiaj z woźnicą. Wstaję wieczorem, a chodzę spać rano, więc najlepiej będzie, jak jemu będziesz zgłaszała wszelkie uwagi, on mi je potem przekaże. Zrozumiano?
Wydawało mi się to dość dziwne, ale osoby wyższego stanu często miały jakieś swoje dziwne fanaberie.
- Myślę, że jak na razie tak.
- To świetnie. Tak trzymaj, a nasza współpraca zakończy się bez żadnych zgrzytów.
Mężczyzna ruszył w górę po szerokich drewnianych schodach. Nagle jednak zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- I zapomniałem o najważniejszym. Żadnych wyjść do miasta niezwiązanych z twoją pracą tutaj.
- Ale...
Mężczyzna uciszył mnie skinieniem ręki.
- Od teraz jesteś tylko moim zarządcą. Nikim więcej, nikim mniej.
Patrzyłam z przerażeniem, jak postać mężczyzny znika w mroku górnego korytarza.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie.
A kiedy już jakiś dziwny uścisk zniknął z mojego gardła, przy moim boku znalazł się woźnica.
- Pokarzę pani pokój - powiedział, ochrypłym głosem.
Weszliśmy po schodach i skręciliśmy w prawo. Mężczyzna prowadził mnie długim korytarzem, aż dotarliśmy do jednego z ostatnich pokoi.
Otworzył przede mną drzwi, które zaskrzypiały cicho.
- O to pani pokój.
Weszłam do środka. Wewnątrz paliła się lampa naftowa, która oświetlała pokój. Na olbrzymim podwójnym łożu z baldachimem znajdowała się starannie złożona koszula nocna. Pokój wyglądał na świeżo co wysprzątany. Mój nowy pracodawca musiał wiedzieć, że zdecyduję się z nim przyjść. Nie wiem, co mnie wtedy bardziej mnie zdenerwowało, to że Vladimir z góry założył, że przystanę na jego propozycję, czy to, że faktycznie tak się stało.
Obróciłam się w stronę woźnicy, żeby go o to zapytać, ale mężczyzny już nie było.
Westchnęłam więc ciężko i po prostu zamknęłam drzwi.



Moonlight Lovers: Pamiętnik różyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz