Bpuuu

8 1 2
                                    

Na szafce nocnej zauważam szklankę z wodą oraz aspirynę, czyżbym jednak zachowała wczoraj jasność umysłu? było by miło. Połykam tabletkę i ciurkiem opróżniam naczynie. Narzucam na grzbiet biały szlafrok, który leżał przewieszony przez krzesło i jak najciszej, wręcz na paluszkach wychodzę z pokoju. Definitywnie nie jestem gotowa na konfrontacje z tym...kimś. I na pewno nie bardziej gotowa na Dylana siedzącego przy blacie, cholipka. Spuszczam głowę podziwiając beżowe kafelki, naprawdę ładne. Klepie w klawiaturę z niezadowoloną miną, w normalnych okolicznościach taki stan rzeczy by mi nie przeszkadzał, ale chce, nie, muszę się dowiedzieć co się wydarzyło wczoraj. Muszę, nim usłyszę pretensje od matki, jak mam się bronić lub tłumaczyć jak nic nie będę wiedzieć? no nie da się. Zaparzam kawę.

- Dzień dobry - mówię niepewnie, a on tylko mruczy coś w odpowiedzi. - Co robisz? - wzdycha i spogląda na mnie jakbym mu kogoś zabiła ale jednocześnie byłoby mu mnie strasznie żal. Aż przebiega mnie dreszcz.

- Szukam. - jego ton jest zrezygnowany i to chciałabym teraz zrobić, pójść sobie, zostawić go w spokoju. Ugh.

- Czego? - zaglądam mu przez ramię.

- Kogo. - opuszcza klapę od laptopa i odwraca się w moją stronę.

- To...kogo? 

- Kogoś. 

- Och. - dopijam resztki i wkładam kubek do zmywarki - chyba wstałeś lewą nogą..

- Bo co, lewa to gorsza? - unoszę brwi - Zresztą, ty tak najwidoczniej wstajesz codziennie. 

- Ugh. Zostawię cię samego. - obracam się na pięcie i już mam przejść z kafelek na drewno (które z pewnością nie będzie aż tak chłodne) ale powstrzymuje mnie Dylan chwytając za nadgarstek. -  Co? 

- Wyglądasz jakbyś chciała o coś spytać - mówi już spuszczając z tonu. Powoli kiwam głową i staram się wycofać, tylko nie wiem czemu, przecież chce się dowiedzieć. Kładę swoją dłoń na jego by ją odsunąć od siebie i coś mi miga przed oczyma.

Lewituje. Nie, jednak nie. Ktoś mnie niesie na rękach, trzymam go za szyję. Ma taaaką gładką skórę i opaloną, czy to jest opalenizna? Przejeżdżam palcem po jego policzku, na pewno nie sztuczna. Śmieję się. 

- Keyli ciiiii - hola hola znam tego pana, ale...

- Haha masz takie zabawne policzki - szczypie je - umiesz je tak - prezentuje mu wydając z siebie "Bpuuu" - napchać jak chomik? 

- Nie, nie sądzę. 

- To proste, patrz - "Bpuuu" powtarzam - no spróbuj - uważam to za niezwykle zabawne. - Proszeeeeeeeee.

- Dobra, już dobra - wciąga powietrze i napuchuje* policzki  - Bpuuu.

- Jak masz na imię, młodzieńcze ze śmiesznymi polikami? - wbijam w nie palce, przez co się krzywi.

- Keyla, poważnie? - coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele, więc kiwam głową, trzy razy, z zamkniętymi oczyma. Niech ktoś wyłączy słońce. - Dylan, a to nie słońce. 

- O kurka wodna, powiedziałam to na głos? - otwieram jedno oko, śmieję się - Dylan! 

- Tak?

- Mój mąż! - czy ja krzyczę? wydaję mi się, że krzyczę. Dylan dotyka uchem ramienia. Ewidentnie krzyczę. 

- Masz rację. 

- Czemu się na to zgodziłam? Może i jesteś przystojny, ale nie lubię cię. Jesteś zbyt przystojny na nienawidzenie cię, nie ułatwiasz mi tego. Haha wyglądasz jak burak- bolą mnie oczy, głowa też. 

- Dlaczego mnie nie lubisz? 

- Bo coś zniszczyłeś - ziewam, a on wzdycha. Opuszcza mnie na łóżko.

- Co z tym facetem? - pyta wskazując na kogoś stojącego (cóż to, że stoi to za dużo powiedziane, kto się doprowadza do takiego stanu? ha!) przy ścianie, bez spodni. O mój boże!

- Fujka. Wyrzuci się go rano - stwierdzam ściągając sukienkę. Nie było by mi w niej wygodnie spać. - Odwrócił byś się. - mówię z przekąsem.

- Przecież na ciebie nie patrzę..

- Zero kultury! - słyszę huk, tamten dziwny kolo odpada na ziemię. - On też! 

- Nie musisz krzyczeć - mówi przykrywając mnie kołdrą.

- Ale ja nie krzyczę - znów zaczynam się śmiać. - Idź już sobie. 

- Dobranoc - zgasza światło, nie odpowiadam mu, po chwili znów go słyszę, jego kroki, po co mu takie głośne kroki? Próbuje coś powiedzieć ale wszystko w około cichnie.

Zalewa mnie rumieniec, poliki mają kolor purpury, jestem pewna, że pomidor by się przy mnie zawstydził. Wyrywam dłoń i spuszczam wzrok. Mam mocną głowę, naprawdę. Co oznacza, że wydałam fortunę w hotelowym barze, może dali mi zniżkę? Kogo ja chce oszukać, pewnie MI nabił jeszcze dodatkowy napiwek. To bardziej niż pewne. 

- Nie...raczej o nic nie muszę - wycofuję się w stronę łazienki. 

- Na pewno? - unosi jedną brew, wcale nie jest tak przystojny. Po wódce wszyscy wyglądają lepiej.

- Tak. - Obracam się do niego plecami. - Przepraszam za kłopot, wczoraj. - Dodaję ciszej odchodząc. Zamykam drzwi i osuwam się na kolejne chłodne kafelki. Chowam twarz w dłonie. Co ja najlepszego zrobiłam? Zaczęło się wczoraj tak niewinnie, lampka wina ze "starym znajomym" moim przyszłym niedoszłym mężem, gdyby nie mój "związek małżeński" z Dylanem to pewnie z nim stałabym na ślubnym kobiercu. Nie jest złą partią, ale żadne z nas nie chciało się pisać na ten aranżowany związek, ach te interesy za pomocą dzieci.  

- Dylan..? Mógłbyś wprosić tego kogoś z sypialni - podchodzę do niego na palcach, rozwalił się na kanapie.

- To twój gość. - Nie to nie, nie będę się go prosić. Prycham i przechodzę do pokoju. 

- Hejj - uchylam drzwi, wciąż śpi. Tykam go parę razy stopą w tors. - Pobudka. Wstajemy, halo. - Facet przeciera oczy dłońmi. 

- Gdzie ja jes... - podnosi wzrok krzyżując go z moim, patrzy na nogi, z powrotem na mnie, na nogi i jeszcze raz na mnie. - O boże! - Stary nie krzycz tak... - Czy my coś? Ten tego? - pyta zawstydzony oraz zażenowany, sobą jak mniemam.

- Nie.. - tak mi się wydaję, jestem tego prawie pewna. Choć może się całowaliśmy? Nie. Do niczego nie mogło dojść. To nie miało miejsca! To nie miało prawa się zdarzyć, więc pozostańmy przy tej wersji. 

- Och! Jak dobrze. Ulżyło mi. Widzisz...mam żonę, naprawdę nie chciał bym jej sprawić przykrości, a tym bardziej jej zdradzić - jasne, skoro tak mówisz.

- A ja męża - Ugh, ble ble - w pokoju obok. Więc jeśli byś mógł łaska ulotnić? - robi wielkie oczy. 

- Żartujesz, prawda?

- Nie - dla lepszego efektu kręcę głową.

- O boziu - widzę przerażenie malujące się na jego twarzy. - Nie dostanę w mordę? - parskam śmiechem.

- Niby za co? 

- No...

- Dylan, kochanie, czy nasz gość czymś ci podpadł? - słyszę, że się krztusi, ups?

- Nie zbyt. - odpowiada. 

- Więc śmiało możesz iść, niestety nie wiem gdzie się znajdują twoje spodnie. - podnosi się z podłogi i szybkim, trochę chwiejnym, krokiem idzie trafnie do wyjścia. - Do widzenia! - rzucam trzaskając za nim drzwiami. Chciała bym wrócić do domu, coś obejrzeć z Eli i ponabijać się z mojej głupoty. Przynajmniej nikt nie zabroni mi do niej zadzwonić.

- Eli! Musimy mnie zapisać do AA...

~~~

*neologizm pijanej Keyli
Miesiąc, a minął jak tydzień. Obym była tu częściej!
Do następnego!

Białe NoceWhere stories live. Discover now