Prowadzę nas do wyjścia, zostawiając w jadalni zszokowanych, oburzonych, zawiedzionych i rozgniewanych rodziców, a przynajmniej Florę. Podąża za mną krętymi korytarzami, pojedynczymi schodkami czy drzwiami, tworzącymi istny labirynt. Co chwile woła mnie po imieniu, ale za każdym razem gdy je wypowiada przyśpieszam kroku, marząc jedynie o tym by zrzucić ze stóp te pieprzone szpilki.
- Kelya - mówi po raz kolejny, chyba piętnasty, powoli zaczyna mi brakować tchu, mimo to, nie zwalniam ani na sekundę, potrzebuję świeżego powietrza, a ono jest na końcu tego przedpokoju, za kolejnymi drzwiami. - Weź się zatrzymaj - obraz mi się rozmywa, a wszystko pokryte jest czarnymi plamkami, muszę się stąd wydostać. - Keyla do cholery! - wiem co właśnie powiedział, choć słyszałam jedynie połowę tego zdania. W końcu dopadam klamki, ledwo trzymając się na nogach oraz krwawiących piętach, z impetem otwieram drzwi i prawie wywalam się na kamienną mozaikę spadając z wysokości trzech stopni. Łapczywie zaciągam się tlenem, azotem, śladową ilością węgla i jakimiś innymi pierwiastkami, dzięki czemu świat znów przybiera normalnych kolorów. Staje z rękoma opartymi o kolana zgięta w pół, co zupełnie nie przystoi damie, no i co?? - Kelya - powtarza podbiegając do mnie, kładzie mi dłoń na plecach, delikatnie je poklepując.
- Co?! - pytam podniesionym głosem, po czym się prostuję.
- Nie słyszałaś jak cię wołałem? - pyta trochę dysząc.
- Nie, nie bardzo - oglądam się za siebie sprawdzając czy nikt za nami nie poszedł.- Drzwi.
- Co? - patrzy na mnie zdezorientowany.
- Zostawiłeś drzwi na oścież. - stwierdzam kiwając głową w stronę budynku. Kieruję się w tamtą stronę chcąc je zamknąć, by móc sobie w spokoju stąd zwiać, ale Dylan mnie uprzedza (jedynie o kilka kroków, lecz wciąż o kilka kroków).
- Już nie. - przewracam oczyma- Wszystko w porządku? - zbywam go, odwracam się na pięcie i idę do samochodu. - Hej! - zatrzymuje mnie, przytrzymując mnie za ramiona. Posyłam mu zbulwersowane spojrzenie. - Nie ignoruj mnie. - wyrywam się i idę dalej. - Pytam czy dobrze się czujesz? - przystaję by zerknąć na niego, twarz odział w łagodność.
- Naprawdę musisz mnie o to pytać? - wyrzucam ręce do góry - Nie widać? Jesteś ślepy czy debilem?
- A ty musisz krzyczeć?
- Nie - odpowiadam spokojniej. Do pojazdu zostało mi nie więcej niż trzynaści e metrów. - Jest okej, tak do przeżycia. - dziesięć.
- To dobrze - osiem - nie wiem jak ty, ale ja tam się nie najadłem. Ach te mini porcje bogaczy - próbuję żartować, słaby ruch. Siedem.
- Nie jestem głodna - kiwa ze zrozumieniem. - ale mogła bym mieć ochotę na lody. - dodaje na co promienieje, słaby widok. Cztery.
- Ymm - chwilkę się zastanawia - jasne. Lody, zanotowane - przykłada palce do skroni. Dwa.
- Bierzemy na wynos, cokolwiek tam chcesz. - Jeszcze moment a będę rozważać odrąbanie sobie stóp jakąś strażacką siekierą (znajdującą się pewnie w większości lokali gastronomicznych, czyli akurat, po drodze). Metr. Zero. Wsiadamy do auta. Nareszcie!
- Oczywiście, myślisz, że zostawiliśmy Rem na zbyt długo samej?
- Chyba nie, powinna wytrzymać. - odpowiadam bez chwili namysłu. - To nie trwało nawet trzech godzin - dla potwierdzenia sprawdzam godzinę na telefonie, myliłam się minęło grubo ponad trzy godziny jak wyszliśmy z domu.
- No ale przez resztę dnia też siedziała sama
- Nic jej nie będzie - nie wiem czy to jego taktyka, czy po prostu bywa głupkiem z głupimi pytaniami, ale działa. Czuję jak napięte wcześniej mięśnie się rozluźniają, oddech mi spowalnia a ja się powoli uspokajam dochodząc do siebie. Otwieram również zaciśnięte w pięści dłonie. Wyjeżdżamy z osiedla wielkich domów, wspaniałych ogródków, wielkich fortun oraz idealnie idealnych rodzin.
YOU ARE READING
Białe Noce
RomancePrzez całkowity przypadek wzięłam ślub z gościem, którego nawet nie specjalnie lubię. Pora na dwa okropne lata. UWAGA: Pojawiają się przekleństwa oraz drastyczne sceny. Przedstawione wydarzenia nie są zgodne z obowiązującym prawem (chyba, nie znam...