Wczorajszego dnia wydarzyło się dużo. Za dużo. Prócz akcji z Alanem, Mia postanowiła mi dać długi, naprawdę długi, nieskąpy w przekleństwa ( przez co, aż się przejęłam, że to ja ją zdemoralizowałam) wykład. Powiedziała, iż następnym razem mnie nie posłucha, w takich sprawach i zrobi wszystko po swojemu, czyli, tak jak powinno, oczywiście, było się stać. Próbowałam jej tłumaczyć, że wcześniej nie stwarzał zagrożenia, no prawie ani nie sądziłam, że przyjedzie, nie tak szybko. Przez ten incydent oraz nieszczęsną twarz Daniela(ha! dobrze mu tak), zamiast dnia, planowo, wolnego musimy się dziś zjawić na planie. Przez najbliższe parę dni jest nim urocza, aczkolwiek urządzona nieco w retro stylu, kawiarenka, w której "pracuję" zastępując moją "koleżankę".
Wracając do domu Mia pożyczyła sobie mój samochód, zabierając je, przy okazji. na przegląd, bo przecież mógł przeciąć ci przewody...Och litości. Niestety Eli pracuję przez co jestem zmuszona (taksówka prędko by tu nie zajechała, kochane godziny szczytu...) zabrać się z Dylanem. Gotowa do odjazdu czekam, oparta o jego auto, po chwili pojawia się w garażu i z rozbawieniem kręci głową, chwyta kask. O nie. Rzuca nim do mnie, a ja ,ledwo co, go łapie.
- Chyba cię pogrzało, nie wsiądę na to coś! - stawiam kask na podłodze i aż mnie korci być tupnąć obcasem. Ale rzecz jasna, nie robię tego. Nie mam pięciu lat (Nie, po prostu wykorzystam to przy innej sytuacji. Ten gest nie jest zarezerwowany dla dzieci).
- To nie wsiadaj, łaski mi tym nie robisz - ubiera rękawiczki. Cholera.
- Daj mi kluczyki. - wystawiam dłoń - Pojadę twoim - wskazuję głową na pojazd.
- Oooo nie. - krzyżował ręce na piersi i posłał mi krzywe spojrzenie - Nie powierzę ci swojego samochodu. Nie ma szans.
- A ja nie powierzę ci swojego życia na tej piekielnej maszynie - i tak. Zrobiłam to. Tupnęłam tym cholernym obcesem, jak jakiś przedszkolak.
- Czy ty właśnie? - ledwo powstrzymywał śmiech, zakrywając dłonią usta.
- Nie - rzuciłam szybko, po czym spojrzałam na niego z powagą.
- Jedziesz ze mną, czy nie? - założył kask. Mój wzrok latał między "odzieżą ochronną" leżącą u mych stóp a motorem. Z nerwów zaczęłam przygryzać wargę, ale kiedy poczułam mało przyjemny, metaliczny posmak przestałam i zadecydowałam co (MUSZĘ) robić.
- Najwidoczniej, nie mam innego wyjścia - prycham z niezadowoleniem.
- Daj spokój, przecież już ze mną jechałaś. - stwierdza.
- Niby tak. - potwierdzam od niechcenia.
- I to nie raz! - siada na maszynie i patrzy na mnie wyczekująco.
- Ale tam była cała ekipa filmowa, jakieś zabezpieczenia na drodze i mnóstwo światków. - specjalnie przeciągając podnoszę kask i umieszczam go na głowie, no i po co ja prostowałam włosy, hm? - A teraz masz idealną szanse, by spowodować wypadek i się mnie pozbyć!
- I na co by mi to było? Jakoś mi się nie widzi pójście do kicia. - poklepuję miejsce za sobą - Wsiadaj. - robię to - W końcu. - wydaję się być trochę zirytowany.
- Gdybyś jednak - zaczynam - nie wypłacisz się do końca życia z odszkodowaniem.
- Wystarczy mi kasa po tobie? - pyta na co uderzam go w ramię.
- Schodzę. - przytrzymuję mi nogę. - Ej!
- Już. Nie dramatyzuj tak, bo się spóźnimy. - przewracam oczami, ale się uciszam. Odpala motor. - Wiesz, że musisz się mnie złapać?
- Wiem, wiem - wzdycham i obejmuję go w pasie. Perspektywa jazdy bez trzymanki i ewentualnego spadnięcia z pojazdu wydaję się wręcz kusząca. Mocno kusząca. Wyjeżdżamy z garażu, chłopak coś do mnie mówi, ale zagłusza go silnik (i pewnie kask), taka sytuacja mi ani trochę nie przeszkadza. Naprawdę. Zamykam oczy i staram się udawać, ignorując go, że jadę z kimś innym, kimś zupełnie innym. Kimś kogo naprawdę lubiłam. Przez co po policzku płynie mi pojedyncza, cholernie samotna, łza. Pieprzony Azjata.
Zdjęcia poszły zadziwiająco szybko, ale również scena nie była jakaś wymagająca (zero bliskości z szatynem). Według scenariusza, było to pierwsze z naszych spotkań, spowodowane przez Michaela, który musiał podrzucić mi jakieś papiery na studia i przyszedł ze swoim przyjacieloznajomym - Dylanem. Szmatka gadka, kawka, niewinne spojrzenia i iskierki w oczach. Ble. A aktualnie siedziałam na podjeździe wraz z Michaelem, ja czekałam aż Dyl skończy rozmawiać z reżyserem, cholera wie o czym, ale siedzi u niego w kanciapie od ponad dziesięciu minut, a brunet czekał, w sumie to nie chciał powiedzieć na kogo, na tajemniczego ktosia.
- To...kiedy zostanę wujkiem? - Żartowanie sobie z nas, stało się jego nowym hobby.
- Przypominam ci - po raz setny - że to twoja wina - posyłam mu "groźne" spojrzenie.
- Jasne, jasne. Już przepraszałem. - wyrzuca ręce do góry. - może ci to wyjdzie na dobre - dodaje, ciszej, ale z przekąsem.
- Co proszę?! - wybałuszam oczy i otwieram buzie ze zdziwienia.
- Nic - zbywa mnie, nie racząc mnie choćby sekundowym (ani mili sekundowym) spojrzeniem, swoją całkowitą uwagę poświęcił postaci między drzewami w parku na przeciwko. Zrobił parę kroków do przodu i pomachał, przez co mój kompan podniósł się. Teraz widziałam, że to mężczyzna, dziwnie blady mężczyzna. - Chyba już muszę iść, ktoś na mnie czeka.
- Wiem, widzę. - również wstaje. - Nie wygląda na kogoś stąd - zauważam, a Michael w końcu się o mnie odwraca.
- Ten twój też - wskazał na Dylana, który właśnie wyszedł z przyczepy, po czym się zaśmiał, ale mi zbytnio do śmiechu nie było. Przewróciłam oczami i fuknęłam.
- Idź, idź, może po miłej randce ze śniadaniem będziesz milszy - poklepałam go po ramieniu, a powieka nawet mu nie drgnęła, jakby właśnie na to liczył. Posłał mi łobuzerski uśmiech.
- I nawzajem - lekko się zarumieniłam i mimowolnie rzucam okiem na Azjatę, ale tylko na momencik. Podziękuję.
- Nie sądzę. Chyba jest bardziej w twoim typie niż moim - oboje parskamy śmiechem. - Następny razem mi go przedstaw - delikatnie pcham go w stronę parku.
- Jasna sprawa. - Powiedział i przebiegł przez ulicę, po czym obdarzył bladego długim uściskiem, a ten wyglądał przy Michelu bardzo drobno. Chwycili się za ręce i zniknęli za drzewami. Przez głowę przeleciało mi, że też chciała bym pójść z kimś na spacer, nawet bez trzymania się za ręce. Lecz póki co nie uważam bym mogła wyjść z kimś, kto nie jest moim "mężem". Wzdycham.
- Gotowa? - pyta podchodząc i przyprawiając mnie niemal o zawał serca. Na twarzy miał jeszcze niezmytą charakteryzację, która dobitnie przypominała tę z naszej pierwszej sceny. Okropny wybór chronologii nagrywania, naprawdę.
- Jasne - odpowiadam. Staram się sobie wybić to wspomnienie z głowy. Zbyt bajkowe i nie prawdziwe. Patrzę na szatyna, który piszę coś na telefonie i momentalnie mi przechodzi. Zamiast niego, po myślach krąży mi obraz pizzy, jakiegoś filmu (byle nie romansidła) i wina. Piszę do Eli z propozycją na wieczór. Zgadza się! Ale dodaje, że niestety nie poznam dziś jej wybranka, gdyż jest na delegacji, może to i dobrze. Pora na babski wieczór! Z winem!
~~~
Coś o niczym...
Do następnego!
YOU ARE READING
Białe Noce
RomantiekPrzez całkowity przypadek wzięłam ślub z gościem, którego nawet nie specjalnie lubię. Pora na dwa okropne lata. UWAGA: Pojawiają się przekleństwa oraz drastyczne sceny. Przedstawione wydarzenia nie są zgodne z obowiązującym prawem (chyba, nie znam...