Rozdział 6

119 21 96
                                    

Zakon Czarnego Miecza pogrążył się w chaosie. Nikt nie wiedział, co począć ze świadomością, iż smokom udało się przetrwać. Każdy zdawał sobie jednak sprawę z tego, że opuszczenie przez nich kryjówek oznaczać mogło tylko nadchodzące zagrożenie. Lavena jako mistrzyni starała się uspokoić panujące obecnie nastroje i wzmagającą się panikę. Jednakże ona sama również trapiła się tym, co działo się tuż obok niej.

Jakby to niewystarczająco zaprzątało jej umysł, będąc niedawno w mieście usłyszała plotki, jakoby regent dopuścił się zdrady, mordując prawowitego władcę i samemu wstępując na tron. W ciągu swego długiego życia nauczyła się, iż nawet plotki mogły zawierać ziarno prawdy i to ją martwiło.

Obawiała się o przyszłość Zakonu, bowiem regent nie ukrywał niechęci do jej pozycji. Zakon stanowił w pełni samodzielny organ i był niezależny od króla Husanu. Lavena zaś dzierżyła w swych dłoniach ogromną władzę i nikt nie miał prawa w jakikolwiek sposób kwestionować jej decyzji, co nie było regentowi na rękę. Arthyen do tej pory zdawał się akceptować istnienie Zakonu, ponieważ wiedział, że nie miał szans na rozbicie go. Teraz, jeśli rzeczywiście zgarnął koronę oraz tron, uległo to zmianie i Zakon znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, które służyło jej za sypialnię. Nikt nawet nie pomyślałby, że ktoś mógłby mieszkać w tak nieludzkich warunkach. Nie dało się ujrzeć tu ozdób ani wygodnych mebli. Tylko prycza ustawiona przy kamiennej ścianie zdradzała, czym było to miejsce. Na ścianach zaś na specjalnie do tego przeznaczonych wieszakach wisiał oręż. Szlachetna stal odbijała płomienie świec i kusiła, by wziąć ją w dłonie. Jednakże dla Laveny najbardziej liczył się wysadzany klejnotami sztylet, z którym właściwie się nie rozstawała. Podczas składania przysięgi wierności Zakonowi, został jej wręczony przez poprzedniego mistrza - Edana. Wydawał się stworzony dla niej, bowiem idealnie pasował do jej dłoni, a rubiny miały symbolizować jej potęgę oraz siłę.

Znienacka do jej sypialni wbiegł młody mężczyzna, którego policzek przecinała szpecąca blizna. Z jego oczu wyczytała, że stało się coś poważnego. Natychmiast wstała ze swej pryczy i spojrzała na niego pytająco.

– Do Zakonu przybył sam regent. Pragnie z tobą mówić – oznajmił prędko, nie robiąc nawet przerwy na wzięcie oddechu.

– Dobrze. Prowadź – nakazała mężczyźnie, opuszczając pokój. Kobieta nie pytała o nic, nie zamierzając marnować czasu, lecz poczuła gniew.

Nie wiedziała, kto i dlaczego wprowadził go do kryjówki Zakonu, ale postanowiła prędko odnaleźć winnego i ukarać go. Rozpowszechnianie tajemnic Zakonu było niemal równoznaczne ze zdradą, a tego nie mogła puścić płazem. Obawiała się, iż ta rozmowa nie mogła skończyć się zbyt dobrze. Ostatnim razem, kiedy miała okazję rozmawiać z Arthyenem, każde jego słowo przyprawiało ją o narastającą wściekłość. Wiedziała, że ta dyskusja przebiegnie w podobny sposób. Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Nie pragnęła prowadzić wojny z regentem, lecz gdyby zagroził Zakonowi, nie miałaby innego wyboru.

Dotarli do średnich rozmiarów groty, zwanej przez wszystkich Salą Obrad. W centrum znajdował się długi, prostokątny stół, przy którym stały proste krzesła wykonane z drewna. Świece rozpraszały panujący tu mrok, nadając temu miejscu specyficznego klimatu i rzucając światło na twarz przybysza.

Oczyma granatowymi niczym noc pełna gwiazd obserwował otoczenie. Dumne rysy twarzy wskazywały na pochodzenie z wysokiego, szanowanego rodu. Jasne włosy niemal zlewały się w jedno z alabastrową cerą. Samą swą obecnością wzbudzał u innych strach, bowiem miał w sobie coś z selparda - niebezpiecznego, a zarazem majestatycznego. Na jej widok kąciki jego ust uniosły się, lecz Lavena nie nazwałaby tego gestem okazującym życzliwość.

Nuriel. Czas MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz