Rozdział 10

106 17 115
                                    

Pogrzeb Edana odbył się na jednej z najwyższych gór, zwanej Górą Pożegnań. Jej nazwa nie wzięła się znikąd, gdyż większość wojowników stąd właśnie odchodziła w poszukiwaniu rzeki Carenn. Wokół rozciągał się niesamowity widok. Niebo nabrało różowej barwy, co oznaczało, że niedługo wzejdzie słońce. Kiedy spojrzało się w dal, dało się dostrzec budynki osad oraz ludzi, którzy wyglądali niczym mrówki.

Lavena jednak nie widziała piękna otoczenia, bowiem nadal zalewał ją smutek po stracie bliskiej osoby. Wiedziała, że śmierć Edana pozostawi w jej sercu trwałą rysę, lecz miała świadomość, iż nie mogłaby o nim zapomnieć. Zbyt wiele dobrych chwil przeżyli wspólnie, aby była w stanie to uczynić. Poprzedni mistrz nie stanowił dla niej tylko mentora. Był kimś, kogo obdarzyła zaufaniem. Zdawała sobie sprawę, że nie istniała na świecie osoba rozumiejąca ją lepiej niż on. Kobieta żałowała, że nigdy nie powiedziała mu o tym, ile dla niej znaczył. Choć nie łączyły ich więzy krwi, czuła, że mogła nazywać go rodziną.

Ceremoniałowi przewodziła jedna z kapłanek najbliższej świątyni. Lavena od zawsze nimi gardziła, sądząc, że płaszczą się przed bogami, aby uniknąć kary za swe winy. Nie umiała tego zrozumieć. Bogowie nie byli tak dobrzy jak przedstawiały je kapłanki i dbali tylko o swe interesy.

Półbogini skupiła na kapłance swą uwagę, dopiero gdy ta ujęła w dłonie złotą, inkrustrowaną wazę. Otworzyła odrobinę szerzej oczy, by nie pozwolić płynąć łzom. Pragnęła ujrzeć ten moment. Kapłanka wypowiedziała szeptem słowa, jakie odsyłały zmarłego z tego świata.

– Arzen deghar tervien Hessan y Azer. Traghbadh viren fer aqier Carenn*.

Z naczynia wzleciały w górę prochy Edana. Mistrzyni czuła, że wywołało to w tłumie poruszenia, jednak zlekceważyła to, wpatrując się z tęsknotą i żalem w to, co zostało z mężczyzny. Nigdy sobie tego nie powiedzieli, ale kochali się wzajemnie tak jak ojciec oraz córka. Nagle zadął wiatr i zabrał ze sobą prochy. Lavenę przeszedł dreszcz i nie umiała już powstrzymać łez. Wówczas poczuła, że ktoś ścisnął jej dłoń.

Spojrzała na Ravelyna. W jego oczach widziała zmartwienie i troskę. Nie wyrwała ręki, ponieważ potrzebowała kogoś, kto byłby przy niej. Miała świadomość, iż samotność tylko by ją przygniotła. Rozdzierający smutek czynił ją bezsilną.

Wojownicy Zakonu zaczęli się rozchodzić, aż na Górze Pożegnań pozostali tylko oni. Ravelyn odchrząknął cicho, wyrywając ją z zadumy.

– Powinniśmy już wracać. Niedługo nadejdzie pora egzekucji Damhnait. –  Lavena westchnęła ciężko, przyznając mu rację w duchu.

Sądziła, że poczuje satysfakcję na myśl, że morderca zostanie ukarany. Obecnie jednak nie czuła niczego poza obojętnością, która czyniła jej serce czarną, ziejącą pustką dziurą. To było dziwne, bowiem jeszcze wczoraj domagałaby się skazania Damhnait. A teraz dotarło do niej, że to już niczego nie zdołałoby zmienić. Żadne zadośćuczynienie za śmierć bliskiej osoby nie było dostateczne.

Spokojnym krokiem skierowali się do siedziby Zakonu. Schodzili w dół względnie bezpieczną drogą, a gdy znaleźli się na miejscu, mężczyzna przyłożył swą dłoń do chłodnego kamienia. Wrota otworzyły się przed nimi.

– Wiesz, Ravelynie, zastanawiałam się, czy jeśli ataki nie ustaną... Mógłbyś zaprowadzić mnie do kryjówki smoków? – zapytała rzeczowo kobieta. Smoki były symbolem Hessana, co oznaczało, że w jakiś sposób wiązały się z jej dziedzictwem. Pragnęła ujrzeć ich siłę i potęgę, by uwierzyć, że było to prawdą. Przede wszystkim jednak musiała dowiedzieć się, z czym może przyjść się im mierzyć.

– Dobrze, Laveno – rzekł, a półboginię przeszedł dreszcz na dźwięk swego imienia w jego ustach.

Nadal nie miała pojęcia, jak powinna była nazwać to, co ich łączyło. Zdawała sobie sprawę, że on żywił względem niej silne uczucie, lecz nie była pewna, czy to miłość. Martwił się o nią, ciągle pragnął być przy niej i uważnie słuchał tego, co mówiła. Nie pojmowała, dlaczego oddał jej serce. Może i była piękna, ale wiedziała, że tu szło o coś innego. Nie wiedziała, co go tak do niej przyciągało. Nie była bowiem życzliwą, radosną kobietą, która przyciągała do siebie mężczyzn niczym pszczoły do miodu. Zagryzła wargi. Nigdy nie sądziła, że mogłaby kogoś pokochać. Uważała, że wieczne życie oraz miłość nie stanowiły dobranej pary. Właśnie z tego powodu tak długo odtrącała starania Ravelyna i nie dopuszczała do głosu swych uczuć. Zdała sobie jednak sprawę, że najprawdopodobniej była to walka skazana na porażkę.

Nuriel. Czas MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz