Dzień jak nie co dzień

20 1 0
                                    

A więc postanowiłam, będę szczęśliwa. Zaraz po tych słowach obudziłam się.

- Tak właśnie tego mi brakuje... Szczęścia. - powiedziałam do siebie z brakiem wiary w głosie, normalni ludzie w moim wieku nie musieliby się tym przejmować, dlaczego taka jestem?! Nie mam do siebie siły...

- Rita! Kochanie chodź, bo spóźnisz się do szkoły. - usłyszałam z kuchni.

- Idę mamo. - krzyknęłam - Chciałabym zasnąć i się już nie obudzić. - mruknęłam do siebie.

Ociągając się, zeszłam z łóżka, wyciągnęłam z szafy jakąś bluzkę i jeansy, poczłapałam z nimi do łazienki. Woda w kranie była zimna, może to i lepiej. Umyłam się i ubrałam, piżamę niechlujnie wrzuciłam do pokoju i zbiegłam na dół. Przed wejściem do kuchni naciągnęłam swoje mięśnie policzkowe w głupawy uśmiech, nie wierzyłam w to, że Weronika (nie lubiła jak mówiłam do niej po imieniu, więc tego nie robiłam) się na niego nabiera.

- Cześć mamo! - powiedziałam z udawaną radością.

- Hej skarbie, wyspałaś się? - popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Nie, nie za bardzo, ale to nic wypiję kawę i mi się poprawi.

- Zjesz ze mną śniadanie?

- Przepraszam mamo, ale dziś nie mogę umówiłam się z Paulą na szybką powtórkę przed sprawdzianem z polskiego. - skłamałam.

- Dobrze, ale masz sobie coś kupić do jedzenia, śniadanie jest ważną częścią dnia, zresztą sama już powinnaś o tym wiedzieć. - miała rację, od dłuższego czasu mało jadłam, ale przecież muszę schudnąć, ważę stanowczo za dużo.

- Dobrze, kupię sobie drożdżówkę w sklepiku. - nie mogłam jej powiedzieć prawdy za bardzo mi na niej zależy, żeby jej powiedzieć o mojej głodówce.

- Dobrze. - powiedziała bez przekonania.

Podczas tej rozmowy zdążyłam sobie zrobić kawę. Korzystając z chwili ciszy, w której Weronika nic nie powiedziała, odpłynęłam w najczarniejsze zakamarki mojego mózgu. Ostatnio częstym tematem moich rozmyślań jest sens życia, tak wiem 18 lat to jeszcze nie czas na takie poważne tematy, jednak po co mam żyć? I tak umrę, po co mam wierzyć w cokolwiek, skoro nikt nie może mi wmówić, że śmierć mnie ominie to tylko kwestia czasu.

Nagle z zamyślenia wyrwała mnie Weronika :

- Ok, jadę do pracy, pamiętaj o śniadaniu... - przypomniała mi.

- Dobrze, pamiętam. - przerwałam jej, wiedziałam, że zaczęłaby swój monolog na temat jedzenia, chciałam sobie tego oszczędzić.

- Mogłabyś wstąpić do sklepu jak będziesz wracać? Wrócę dziś późno, a nie ma nic w domu.

- Jasne, nie ma problemu. - odkąd dostałam prawo jazdy tylko ja robię zakupy, mamy nigdy nie ma, po śmierci taty jestem sama.

- Kocham cię, buziaki, pa! - usłyszałam już zza drzwi.

Nienawidziłam tych słów... „kocham cię" co to w ogóle znaczy, to tylko puste słowa. Nic nie znaczą, te słowa nie rozwiążą żadnych problemów, zwłaszcza gdy słyszę te słowa od osoby, która wcale się nie interesuje moim życiem. Weronika może chce być dla mnie wsparciem, ale nie umie, rozumiem to nie każdy nadaje się do przypisanej mu roli, ja się nie nadaję do życia i w tym jest problem, mnie tu wcale nie powinno być. Wychodząc przypomniała mi, że jest już piętnaście po siódmej. Powinnam już jechać.

Ubierając buty, wyjrzałam za okno, był październik i słońce świeciło jasno. Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam. Przeglądałam listę zakupów, zamykając drzwi. Ślamazarnie usiadłam na miejscu kierowcy. Torbę położyłam na miejscu pasażera, odpaliłam silnik i ruszyłam. Podjechałam do najbliższego sklepu, kupiłam sok grejpfrutowy i pojechałam do szkoły. Jechałam 10 minut, bo liceum do, którego chodziłam było na drugim końcu miasteczka. Helenówek był małym miastem, żeby przejechać całe miasto główną drogą wystarczyło tylko 20 minut, ja mieszkałam w centrum jeśli można tak to nazwać.

ZmianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz