3.

325 20 18
                                    


   

  Ta zmiana miała być prosta i sprawić mi dużo radości. Z takim nastawieniem wstałam z łóżka i z takim nastawieniem  przeżyłam połowę dnia. Jednak informacja o moim przeniesieniu wszystko zniszczyła. Wyszłam z gabinetu sierżanta z dokumentami potrzebnymi do jutrzejszej zmiany miejsca pracy. Nie dosyć, że każą mi pracować w innym dystrykcie, to jeszcze jako oficer dochodzeniowo śledczy w jednostce wywiadowczej, a gdyby tego było mało to do pracy zamiast pięć minut będę jechała przez dwie dzielnice. Chyba ktoś tam na górze się na mnie obraził. Jak to się stało? Jednego dnia jestem szczęśliwym oficerem na patrolu mojej ulubionej dzielnicy, a następnego mam być pasożytem z jednostki specjalnej. To nie dla mnie.

Wiem, wiem. Praca to praca. Nic się nie zmieni. Dalej jestem tą dobrą łapiącą tych złych, ale to nie jest do końca prawdą. Tutaj na patrolu pracuje swoje godziny, czasem osiem czasem dwanaście. W zależności od grafiku jaki dostanę. Mam wolne dni i nie martwię się tym co się dzieje gdy nie mam mnie w pracy. Oczywiście zdarza się, że w wolny dzień ściągają mnie na komendę. Szczególnie przy grubszych aferach, jednak jest to sporadyczne. Mam tu też sierżanta Mikaelsona, który stara się mi pomagać, gdy zajdzie taka potrzeba. Jednostka specjalna tak nie działa. Praca jest nieregularna, godziny jakie będę musiała spędzać "za biurkiem" nie mają nic wspólnego tym co wypisuje się w grafikach. No i będę pod większą presją, jak i zagrożenie będzie dużo większe. Jednym słowem mam bardziej przesrane niż mogło by mi się wydawać. I to nie tak, że nie chce mi się pracować. Ja po prostu nie mogę tak pracować!

Jadąc do domu, jestem już tak zmęczona, że myślę tylko o moim łóżku i niczym więcej. Jednak ta wizja jutrzejszego dnia nie daje mi spokoju. Czuje się jak przed pójściem do nowej szkoły. Boję się i to nie jest motywujące. Noc objęła całe miasto. Nie wiem jak i kiedy znalazłam się na Maxwell Street. Kawałek dalej już widziałam miejsce mojej kaźni. No cóż, skoro już tu jestem. Wysiadłam wozu i wdrapałam się pod schody do wnętrza budynku. Potem czekały na mnie kolejne. Tam było już miejsce docelowe. Za biurkiem siedziała kobieta, policjantka, sierżant.

- Dobry  wieczór  - przywitałam się. - Zastałam sierżanta Voighta? - na moje słowa kobieta podniosła wzrok z nad gazety i przez dobrą chwilę patrzyła na mnie jak na ducha. - Wszystko... - zaczęłam, ale z bocznych schodków schodził właśnie sierżant Voight. - Przepraszam - stanęła pewnie na jego drodze. Wydawał się równie zaskoczony co pani sierżant gdy mnie zobaczył. - Możemy porozmawiać. - Wiedziałam, że wie kim jestem. W końcu sam mnie wybrał.

Wskazał gabinet tuż obok nas. Weszłam tam, a on za mną, po czym zamknął drzwi. Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Starałam się dobrać słowa tak, aby nie urazić starszego stopniem w dodatku mojego przyszłego szefa. Ciężko było opanować emocje, które kipiały we mnie.

- Chciałam zapytać dlaczego? - to najprostsze co przyszło mi do głowy.

- Dlaczego co? - odparł z uśmiechem sugerującym  politowanie. Oj, niech tego nie robi. Jeszcze bardziej mnie tym wkurza.

- Dlaczego załatwił Pan moje przeniesienie do swojej jednostki?

- Jesteś dobrą policjantką... - zaczął jakby sam w to nie wierzył.-   Poza tym potrzebujemy nowej twarzy w wydziale.

- Jest wielu lepszych ode mnie - wyjaśniłam utrzymując go  jego przekonaniu, że nie do końca mnie szuka. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak myśli. - Mogę nawet wskazać kto nadaje się bardziej ode mnie.

- Ah tak?

- Tak. Jeśli tylko sierżant chce... - zatrzymał mój słowotok gestem dłoni.

- Nie chce - wyjaśnił. - Sama udowodniłaś teraz, że jesteś najlepszą kandydatką do wydziału. - Co? Ja? Kiedy niby?

- Ale...

-  Skończyliśmy. Do jutra. - pożegnał się i wyszedł. Zostawiając mnie jak rybę bez wody na środku pustyni.

Wybiegłam z posterunku mająca nadzieję złapać go jeszcze przed budynkiem, ale nic z tego. Odjechał. Zbyt długo stałam jak słup soli. Teraz to już nic nie mogę zrobić. Trzeba się będzie jutro zmierzyć z rzeczywistością.

Poranek dawno nie był dla mnie tak ciężki. Czwarta trzydzieści, pobudka wymusiła na mnie włączenie myślenia. Chociaż i tak nie spałam za wiele. Wróciłam do domu dosyć późno. Potem długo zastanawiałam się nad wyjściem z tej sytuacji, a kiedy skończyłam była już prawie pierwsza. Zwlokłam się z łóżka i z nadzieją, że jest niedziela zerknęłam na kalendarz. Niestety wtorek, jak nic. To była najgorsza rzecz tego dnia, a przypomnę nie spałam od pięciu minut. Sama nie wiem dlaczego tak negatywnie podeszłam do tematu. Stojąc w łazience przed lustrem patrzyłam na swoją zmarnowaną twarz i ganiłam się za to, że nakręcam się bez powodu. Przecież nie może być, aż tak źle. W końcu po coś ci wszyscy ludzie lgną do wydziałów uciekając ze statu zwanego patrolowaniem. Tyle, że ja nie lgnę. Z kilku powodów. Najważniejszym jest moje życie osobiste, które ucierpi przez prace w wydziale. Kolejny powód będzie ze mną pracował. Nie wiem czy dam radę. Przemyłam twarz i weszłam pod prysznic. Zimna woda obudziła mnie do końca. Potem szybkie śniadanie, po drodze musiałam jeszcze wstąpić w jedno miejsce i ruszyłam w kierunku dystryktu dwudziestego pierwszego.


Przy biurku siedziała ta sama pani sierżant to wieczorem. Czy ona w ogóle wychodzi z pracy? Właśnie o tym mówiłam! Praca dwadzieścia cztery godziny na dobę! To chore! Bez nakręcania się podeszłam do niej i z wymuszoną uprzejmością przywitałam się, czego ona wczoraj nie odwzajemniła. 

- Dzień dobry! - powiedziałam najspokojniej jak mogłam. Sierżant spojrzała na mnie tak jak zeszłego wieczora. - Jestem...

- Wiem - odparła szybko przerywając mi. - Wydział jest na górze. - wskazała schody. Przytaknęłam i skierowałam się na nie. Zastanawiające, czy ta kobieta jest taka dla wszystkich czy tylko dla mnie? Pewnie w końcu kiedyś się dowiem. Stanęłam przed bramą. Myślałam, że otworzy się automatycznie... jednak pomyliłam się. Zerknęłam na panią sierżant, która gapiła się na mnie jak na święty obrazek. 

- A jak mam tam wejść? - powiedziałam z wyrzutem. Kobieta zamrugała parę razy i wcisnęła jakiś przycisk pod biurkiem. Usłyszałam sygnał i pociągnęłam bramę. Otwarła się, a mnie przeszedł dreszcz. Ręce zaczęły się pocić i zabrakło mi śliny w ustach. Wzięłam głęboki oddech, pokonując pierwsze kilka schodków, było coraz lepiej. Do momentu aż nie stanęłam u szczytu schodów, omiatając wzrokiem cały wydział i jego pracowników.




to be continued...

Shock memories - CHICAGO P.D. FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz