20.

276 18 43
                                    

Leciałam na łeb na szyję aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Jako policjant całkowicie ufałam Halsteadowi i wiedziałam, że da radę zapewnić bezpieczeństwo mojemu dziecku. Jednak jako matka....

Nie chciałam aby był z J.J.em sam na sam. Mój syn to gaduła, a Jay wyciąga informacje jak mało kto. Jeśli zaczną ze sobą rozmawiać to po mnie. Mój syn nie wie wszystkiego, ale ma uszy, a ja i moja matka mamy donośny głos więc z pewnością wie więcej niż rozumie.

Wparowałam pod schody jak wyścigówka na autostradzie. Tuż przy drzwiach przystanęłam, bo usłyszałam coś czego się nie spodziewałam. Głośny radosny śmiech. No niby nic dziwnego,  ale jednak. Weszłam do domu. Drzwi były niezamknięte, za co byłam wdzięczna, bo to pierwszy powód, dla którego mogłabym popieprzyć Jaya. Jednak nie bardzo wiedziałam jak? Widząc jak bawi się z moim synem kolana mi zmiękły. J.J. śmiał się w niebogłosy udając samolot na rękach Jaya.... zawsze myślałam, że sześciolatek jest już za duży na takie coś... myliłam się. Poprostu ja byłam za słaba aby z nim tak szaleć.

- O część - zmachany Halstead w końcu zauważył moja obecność.

- Mama!!!! - chłopiec zeskoczył z ramion mojego partnera i pobiegł do mnie. - Czy Jay może jeszcze zostać? Obiecał, że pomoże mi zrobić rysunek na jutro do szkoły.

- Ty młody człowieku idziesz spać. Wiesz która godzina? - uśmiechnęłam się do niego. - Poza tym jutro nie pójdziesz do szkoły, bo ona nie nadaje się do zajęć. Będziesz u babci. - powiedziałam kucając przy nim. Zasmucony stanął ze zwieszoną głową. - Jay musi iść jutro do pracy - dodałam aby zrozumiał.

- Ale jutro po pracy możemy iść na lody? - wypalił Halstead, a moje mordercze spojrzenie posłane w jego stronę stanęło w pół drogi do celu gdy usłyszałam radość mojego dziecka.

- Dobra. Pomyślimy jutro, a teraz spać - posłałam syna do pokoju, ale ten najpierw pomachał do mojego partnera, potem dopiero poszedł. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Opieprzyć Halsteada, podziękować mu czy od razu wystawić za drzwi. Postanowiłam jednak nie wyjść na kompletną zołzę. - Dziękuję za przypilnowanie go.

- J.J. to świetny dzieciak.

- Wiem. To mój syn. - bąknęłam przechodząc do kuchni.

- Mogę liczyć na to, że kiedyś poznam prawdę? - usłyszałam za sobą, a woda, którą piłam o mało mnie nie utopiła.

- Przecież....

- Bonnie, postawie sprawę jasno - złapał mnie za łokieć i obrócił do sobie. - Możesz opowiadać bajki całemu światu, ale nie tylko ja widzę, że twój syn wygląda kubek w kubek jak ja w jego wieku. Więc albo mi powiesz prawdę albo sam się dowiem.

- Jay... - westchnęłam. Od środka mnie rozrywało i chciałam wykrzyczeć mu wszystko. Jednak J.J. był za ścianą a nie chciałam kłótni przy dziecku. Z powagą i może nawet lekką pogardą dla jego wypowiedzi spojrzałam mu w oczy. - Czasem widzimy czegoś czego nie ma. To, że lubisz mojego syna i wygląda on jak Ty, gdzie umówmy się mój syn wygląda normalnie jak każdy sześciolatek. To nie znaczy, że jest twoim dzieckiem.

- Bonnie Ty się słyszysz? Tu nie chodzi o to, że wygląda jak przeciętny sześciolatek, ale o to, że ma te same oczy i włosy jak ja! Ma też piegi...

- Dość! - podniosła glos. Prosił się o to od początku. - J.J. nie jest twoim synem!

********

Halstead wybiegł z domu Simpson jak burza. Trzasną drzwiami mimo, iż nie chciał. Jego partnerka nie dała mu  innego wyjścia. Usiadł za kółkiem swojego GMC i ze złości uderzył w kierownicę. Był wściekły, że nie chce mu powiedzieć prawdy. Przecież nie zamierzał jej go odebrać! Chce być tylko częścią jego życia... Na szczęście ma inne wyjście. Otworzył schowek, a z niego wyjął woreczek ze słomką, przez która pił J.J.. To nie było fair, ale Bonnie też nie jest fair w stosunku do niego. Ruszył przed siebie w kierunku szpitala.

********

Sama nie wiem co robię. Nie rozumiem swojego strachu i tego dlaczego tyle kłamię. Przecież mogłabym rozwiązać to jednym testem. Już nie chodzi o tamto morderstwo. Tylko o to czy moje dziecko ma szansę na normalną życie. Ale... co ja opowiadam? Jakie normalne życie? Z matką policjantką? W tym mieście jestem jak chodząca tarcza. Mało kto tu lubi policje. A jeśli już to i tak znajdzie się ktoś kto chętnie wpakował by mi kulkę w łeb, tylko za to, że noszę odznakę. Tak wiem to chore i kilka ostatnich lat nie narzekałam. Tyle, że tam było inaczej. Moja dzielnica była spokojna. Też działy się złe rzeczy, ale nie na tyle żeby się martwić czy wrócę do domu do dziecka.

Teraz nie dość, że pracuje prawie w centrum, to jeszcze w jednostce specjalnej, która ma metaforycznie tarcze na czole. A najgorsze, że kocham to co robię. Nie tylko policje, kocham wydział i nie zamieniłabym tego na nic innego w życiu. Cholera! W co ja się wparowałam. Siedzę na sofie i pije wino. Pierwszy raz od czterech lat mam kieliszek w rękach... A może i dłużej. Nie pamiętam. To mój największy problem. Nie pamiętam wielu rzeczy i zawsze wydawały się one nieistotne. Teraz nie mogę oprzeć się wrażeniu jakbym była wybrakowana. Z zamyślenia wyrwał mnie telefon.

- Simpson - westchnęłam czekając na odpowiedz. 

- Masz chwilę... - usłyszałam głos sierżanta. Od razu postawił mnie do pionu.

- Jasne. Co się dzieje?

- Zejdź na dół - usłyszałam napięty chrapowaty głos.

- Niech szef wejdzie do góry - zaproponowałam, a ten się zgodził. Odstawiłam szkło i zamknęłam drzwi do pokoju syna. J.J. już spał. Nim Voight zadzwonił otworzyłam drzwi. - Coś się stało? - zapytałam wpuszczają go do środka.

- Mam pilne wiadomości i mimo, iż nie powinienem, powiem Ci o nich przed poinformowaniem zespołu.

- Napije się szew czegoś?

- Nie przyszedłem na herbatkę - westchnął zdeterminowany. - Chodzi o pożar.

- To znaczy?

- Okazuje się, że podpalacz jest znany CFD. Szef Boden przesłał mi jego adres i wraz z Ruzekiem pojechaliśmy do niego.

- Kiedy? Przecież....

- Zaraz po tym jak kazałem Ci wracać do domu - wyjaśnił. Nie ukrywałam, że zawiodłam się. Szef dobrze wiedział jak bardzo chcę uczestniczyć w każdej części sprawy o podpalenie szkoły mojego syna. - Facet pękł po kilku minutach. Zdradził nam, że mężczyzna, który mu to zlecił przyjechał czarnym Dodgem z zielonym pasem na prawym boku.

- To ma mi coś powiedzieć.

- To wóz syna Briana Gusto - wyjaśnił.

- Czyli.... Gusto chciał... - nie mogłam tego przetrawić. Instynktownie spojrzałam na drzwi do pokoju J.J.'a. - To było ostrzeżenie czy...

- Nie wiemy. Mamy jeszcze inne informacje - odparł. - Na razie jesteś z synem pod opieką.

- Słucham? - nie zrozumiałam co do mnie powiedział, wciąż przetrawiałam poprzedniego newsa.

- Zostajesz z nim w domu. A pod koniec tygodnia przeniesiemy Cię do bezpiecznego domu.

- Że co? - podniosła głos. - Nie zamierzam się ukrywać.

- Tu nie chodzi o Ciebie, a o Twojego syna - poważna mina uciszyła mnie. To był cios poniżej pasa, ale skuteczny.



To be continued....

Shock memories - CHICAGO P.D. FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz