Rozdział 1. Radosne chwile

58 2 21
                                    

Słońce powoli znikało za koronami drzew. Na szczęście kilka jego promieni dalej przebijało się przez liście oświetlając leśne dróżki. Dzięki temu koń pędzący w wielkim gąszczu pełnym owadów i gadów, był w stanie omijać leżące na jego drodze przeszkody. Zwierzę pędziło jak wiatr, aż się za nim kurzyło. Kopyta uderzały o suchą ziemię, wystukując coś na podobieństwo znanej pieśni ludowej plemienia minotaurów. Mimo, że nie była to najciekawsza i wpadająca w ucho piosenka, w tym wykonaniu przyjemnie się jej słuchało. Wiatr lekko ale zwinnie przemieszczał się pomiędzy czarno pomarańczową grzywą, ciemnego jak noc rumaka a białymi włosami dziewczyny dosiadającej go. 

Młoda czarownica w pełnym skupieniu przyglądała się otaczającej ją naturze. Słyszała gdzieś w oddali skaczące po drzewach małpki, ćwierkające ptaki czy śmiechy dzieci, które powoli zbierały się do domu, to wszystko napawało jej serce wielkim spokojem, jednak mimo to wyglądała jakby przed kimś uciekała, a po prostu się bawiła, jak to na nastolatkę przystało. 

Piętnastoletnia dziewczyna spojrzała zza siebie. Nie zauważyła swojego brata z którym ścigała się przez las od dobrych kilku minut. Gdy tylko doszło do niej, że została sama od razu zagwizdała dając znać swojemu zwierzakowi aby ten się zatrzymał. 

– Dillion? – krzyknęła głośno. Miała nadzieję, że bliźniak usłyszy jej nawoływanie, nie spodziewała się jednak, że odpowiedź dostanie tak szybko. Zza krzaków stojących obok niej, w mgnieniu oka wyskoczył drugi, prawie tak samo wyglądający koń, a na nim wysoki, szeroko uśmiechający się młody mag.

– Co tak wolno? Ścigamy się dalej! – Krzyknął głośno i nawet nie zaczekał na jakąkolwiek odpowiedź. Po prostu ruszył przed siebie, zostawiając swoją siostrę w tyle. Czarownica jednak nie należała do osób które tak łatwo się poddają.

Kylven i Dillion, bo tak nazywało się rodzeństwo byli rozbrykanymi, pełnymi życia bliźniakami pochodzącymi z rodu czarownic i czarodziei. Oboje posiadali białe jak świeżo opadnięty śnieg włosy i w tym samym kolorze oczy. Jedyne co ich różniło to wzrost, Dillion przewyższał siostrę o kilka centymetrów i chodź nie było to aż tak widoczne, rodzeństwo zawsze się o to sprzeczało. Na świat przyszli kilka lat przed śmiercią króla Alve. 

Bliźniaki w zasadzie byli nie rozłączni. Wszędzie szli razem, mieli wspólnych przyjaciół, razem wpadali w tarapaty i razem z nich wychodzili, mieli nawet wspólny pokój i ani dziewczynie, ani chłopakowi jakoś to nie przeszkadzało. Dobrze się dogadywali, byli wręcz najlepszymi przyjaciółmi, a mama wychowała ich na odpowiedzialnych ludzi, przynajmniej tak jej się wydawało.

Tamtego chłodnego wieczoru, poza wyścigami w planach mieli jeszcze spotkać się ze swoimi przyjaciółmi. Trasa dłużyła się i dłużyła, jakby nie mogła się skończyć. Konie powoli zaczynały się męczyć, a nikt nie wiedział kiedy tak naprawdę będą na miejscu. Dillion podobnie jak Kylven, widząc stan koni od razu się zatrzymał. Wyścig został skończony ze względu na zwierzęta które domagały się chwili wytchnienia i wody. Brat i siostra zeszli z ich grzbietów śmiejąc się do siebie.

– Masz szczęście, bo gdyby nie to, wygrałabym – Białowłosa uśmiechnęła się szeroko pokazując język.

– Tak oczywiście, a gargulce zaczną latać – Chłopak poklepał swojego rumaka po grzbiecie. To zawsze on wygrywał każdy wyścig konny w jakim startował, nic dziwnego więc, że brat zaśmiał się z pewności siebie Kylven.

Dróżki pokrył mrok i ani czarodzieje, ani konie nie byli wstanie zobaczyć dokąd prowadziły. Gdyby nie fakt, że znali te lasy jak własne kieszenie, pewnie przez głowę by im nie przeszło aby do nich wejść. Nikt bowiem nie wiedział, czy pomiędzy drzewami nie kryją się Viviny – małe, ale bardzo złośliwe stworzenia wyglądem przypominające białe wiewiórki, tylko ponad poł metrowe, z ogromnymi wystającymi z pyska zębami. 

Nadnaturalna Rzeczywistość: Dziecię ZłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz