༄ Rozdział 2

168 35 107
                                    

Zatrzasnął drzwi za sobą, spotykając się z całkowitą ciemnością. Praktycznie wszystkie okna były zasłonięte starymi, zakurzonymi zasłonami, a te które zostały odkryte były raczej w dalszych częściach domu, co powodowało gęsty mrok w przedpokoju jak i większości obszernego salonu.

Z tego co zauważył większość pomieszczeń była pokaźnych rozmiarów, więc nie było mowy o ciasnocie. Kuchnia, do której doszedł była conajmniej cztery razy większa od prowizorycznego pomieszczenia do gotowania w jego kawalerce... Zresztą tak samo jak reszta pokoi... Każde miejsce w tym domu wydawało się obszerne i utrzymane wręcz w idealnym porządku. Żadnych zbędnych przedmiotów czy mebli, zasłaniających zadbane parkiety. Gdyby nie gruba warstwa kurzu i mnóstwo pajęczyn, można by powiedzieć, że ktoś tu sprząta...

Spiął się, słysząc skrzypnięcie podłogi pod ciężarem swoich stóp. Na wszelki wypadek spojrzał za siebie, ale odetchnął z ulgą, widząc przed sobą jedynie starą kanapę.

Mocniej zaciskając dłoń na uchwycie walizki, ruszył dalej przed siebie, oglądając obrazy pozawieszane na ścianach i ledwo trzymające się przy suficie żyrandole. Chcąc uniknąć ewentualnego uszczerbku na zdrowiu, spowodowanego przygnieceniem przez metalową konstrukcję, raczej unikał przechodzenia bezpośrednio pod nią. Nie zamierzał skończyć w szpitalu... Albo jeszcze gorzej...

Stanął naprzeciw schodów prowadzących na piętro. Wyciągnął telefon w celu oświetlenia sobie drogi, bo zarówno na schodach jak i na górze było bardzo ciemno, znacznie mroczniej niż w dole domu. A jak na złość nigdzie nie mógł znaleźć włącznika do światła...

Zaczął stawiać pierwsze kroki na drewnianych schodach, uważając żeby czasem się nie potknąć albo nie trafić na spróchniały kawałek deski, uszkadzając sobie nogę. Kółka walizki obijały się na każdym uskoku, a hałas odbijał się echem w korytarzach, powracając do uszu Alfreda ze zwielokrotnionym oddźwiękiem. Troszkę niepokoiła go panująca tu cisza, a to upiorne echo wcale nie pomagało w opanowaniu lekkiego strachu.

Kiedy stanął na szczycie schodów, dostrzegł wyszukiwany od dłuższej chwili włącznik. Ucieszył się, że w końcu udało mu się go dostrzec, są więc szanse, że w nocy nie będzie musiał oświetlać sobie drogi telefonem.

Zawiódł się jednak kiedy po kliknięciu pstryczka, zobaczył iskry i poczuł lekkie kopnięcie prądu. Błyskawiczne oddalił rękę z zawiedzeniem i odrobiną strachu stwierdzając, że tym razem szczęście mu nie dopisało.

Rozglądając się po obszernym korytarzu, jedne drzwi szczególnie zwróciły jego uwagę. Były delikatnie większe od innych, a ich struktura, w przeciwieństwie do reszty, nie była gładka... Dotknął ręką wyrzeźbionych liści, a następnie z lekką niepewnością nacisnął mosiężną klamkę. Całe szczęście, że ten pokój był otwarty...

Zawiasy zapiszczały przeraźliwie, ukazując wnętrze pomieszczenia. Ogromny pokój sypialny z masywnym, małżeńskim łóżkiem ustawionym niedaleko okna, dużym, pomiestnym biurkiem i stolikiem kawowym. Stało tu kilka miękkich foteli i jeden, stary fotel bujany, z którego smętnie zwisał zakurzony koc. Jednak Alfred pomimo dość przytulnego wystroju sypialni, czuł niepokój, który nie był dla niego komfortowym uczuciem. Miał wrażenie, że ktoś go tu obserwuje, a ciche skrzypienie podłogi jeszcze bardziej go przerażało. Uznał to jednak za swoje fanaberie i wymysły... Tak samo jak wrażenie, że ten fotel bujany lekko się kiwa... Musiało mu się wydawać...

Podszedł bliżej, przyglądając się łożu z niewielkiej odległości. Dostrzegł, że podobnie jak w drzwiach, na ramie łóżka widniały piękne, misterne rzeźbienia skryte pod konkretną warstwą kurzu. Nachylił się nad drewnem, zdmuchując szary pył, który natychmiast uniósł się w powietrze, tworząc wrażenie brudnej mgły. Zakaszlał kilka razy, przecierając okulary z ciemnego osadu...

☕︎ Nawiedzony dom ☕︎ [USUK] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz