༄ Rozdział 6

184 28 101
                                    

Wyjrzał przez zabrudzoną powierzchnię grubej szyby, zamierając w niemym zachwycie. W dole widział ogromny ogród, o którego okazałej powierzchni dowiedział się dopiero przed chwilą. Był pewien, że jeszcze w życiu nie spotkał się z przydomowym pasem zieleni takich rozmiarów...

Ogród był dosyć zaniedbany, ale i tak wyglądał lepiej niż można by się było spodziewać... Wąskie alejki częściowo zatarasowane były przez rozrośnięte krzewy róż i rozłożyste gałęzie magnolii. Rosło tu kilkanaście starych jabłoni i parę młodych śliw, które rosły blisko solidnego ogrodzenia w wysokiej, dawno niekoszonej trawie. W oddali stała rozwalająca się altanka, w której znajdowało się kilka niewielkich ławek, porośniętych teraz zielonym nalotem i niski, drewniany stolik ze sporymi ubytkami desek, tworzących blat.

Pomimo widocznego zaniedbania to miejsce miało niezwykły urok, podobnie jak cała reszta wiekowej posiadłości. Alfred pożałował, że nigdy nie będzie mu dane zobaczyć tego domu takiego, jaki był w latach swojej świetności. Wtedy kiedy tętnił życiem, a ludzie dbali o jego czystość i porządek... Musiał prezentować się naprawdę pięknie...

Już miał się kierować do wyjścia, ale w oczy rzuciła mu się drabina przystawiona do ściany domu bezpośrednio pod ramą okna. Ucieszył się niezmiernie, momentalnie sięgając do metalowej klamki, która w tej chwili była jedną rzeczą powstrzymującą go od znalezienia się w ogrodzie.

Pociągnął ją do siebie, próbując otworzyć stare ramy okna, wsłuchując w głośny protest ze strony zardzewiałych zawiasów, które nie były używane od kilkunastu lat.

Zmarszczył brwi, poprawił swoją mało stabilną postawę i szarpnął mocniej, zaciskając swoje dłonie na gładkiej, chłodnej powierzchni. Jednak i tym razem okno nie dawało za wygraną, blokując jedyną drogi do starej drabiny.

Alfred westchnął ciężko, ze złością wpatrując się w zastane zawiasy okna. Nie zamierzał go wyłamywać, a w tej chwili wydało mu się to jedynym rozwiązaniem. Nie zamierzał niszczyć dawnej własności Arthura...

Rzucił ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę bujnej roślinności i odwrócił się spowrotem do wnętrza biblioteki. Przecież przyszedł tu żeby poszukać czegoś o duchach... Na ogród znajdzie się jeszcze czas...

Oświetlając drogę przed sobą, stawiał pewne kroki, a determinacja malująca się na jego twarzy zdecydowanie świadczyła o niesamowitym zawzięciu i niespotykanej u Alfreda motywacji do wykonania postawionego celu. Zazwyczaj jeśli miał zrobić cokolwiek, co wymagało większego wysiłku umysłowego, odpuszczał na samym początku, nawet nie próbując znaleźć odpowiedzi. Tym razem było inaczej...

Z zapałem przeszukiwał wzrokiem zakurzone półki, spoglądając jak kolejne litery alfabetu migają mu przed oczami. Co jakiś czas otrzepywał swoje dłonie z kurzu, a szare drobiny osiadały na czubkach jego białych trampek.

Szczególną uwagę skupiał na literze "D", ale kiedy zauważył, że żaden tytuł nie wskazuje na powiązanie tej półki z duchami, zabrał się za przeszukiwanie kolejnych.

Światło latarki z telefonu szalało po bibliotece, rzucając cienie na białe ściany, które w kilku miejscach zabrudzone były woskiem ze świec. Wysokie półki odbijały się bladoszarą poświatą żeby zaraz potem ponownie zniknąć między rzędami zakurzonych ksiąg, w ciężkich, bogatych oprawach.

Dotarł do litery "N" z uwagą przyglądając się każdemu grzbietowi księgi i jego serce radośnie zabiło kiedy natrafił na tytuł, którego z utęsknieniem szukał.

"Nadprzyrodzone zjawiska i magiczne stworzenia - tom I"

Drżącą z podekscytowania dłonią sięgnął po opasły tom, w głowie już wyobrażając sobie swoją wymarzoną rolę bohatera.

☕︎ Nawiedzony dom ☕︎ [USUK] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz