༄ Rozdział 4

159 30 99
                                    

Alfred uśmiechnął się w stronę wyraźnie poirytowanego Arthura. Teraz, kiedy duch był bliżej niego, mógł dokładnie przyjrzeć się wszystkim szczegółom jego wyglądu.

Jasne włosy roztrzepane miał we wszystkie strony, a kilka kosmyków spadało na jego czoło, częściowo zasłaniając szerokie, ciemne brwi. Niżej, szmaragdowo zielone oczy jaśniały pięknym blaskiem, który delikatnie odbijał się w gładkiej fakturze dość długich, gęstych rzęs. Jego cera za życia musiała być bardzo jasna, przynajmniej tak stwierdził po odcieniu bieli w jakim była... Wyglądała niemal jak u porcelanowej figurki. Na policzkach miał sporo drobnych piegów, które wyglądały całkiem uroczo, barwiąc miejscami jego twarz na ciemniejszy kolor. Usta wykrzywione miał w lekkim grymasie, a w jego policzkach wytwarzały się małe dołeczki.

Ręce skrzyżował na piersi, dociskając je do materiału ciemnoszarej kamizelki, którą miał założoną na elegancką koszulę z kilkoma rozpiętymi guzikami u góry. Jego spodnie szyte w szerokim kroju, kolorem dopasowane były do górnej części odzieży, a czarne, błyszczące buty dopełniały jego stylizację... Może była ona nieco przestarzała, ale to nie zmienia faktu, że idealnie podkreślała wszelkie atuty wyglądu Arthura.

- To... Na ile tu zostajesz?

Dopiero głos, który teraz do niego dotarł, spowodował otrząśnięcie się Alfreda z tego lekkiego transu. Przeczesał nerwowo swoje włosy, nie za bardzo wiedząc co zrobić ze swoimi dłońmi. Zrobiło się nieco niezręcznie, bo chyba wpatrywał się w Arthura trochę zbyt długo... A duch najwyraźniej to zauważył...

- A nie powiedziałem ci tego wcześniej? Zamierzam tu zamieszkać! Już za parę dni przywiozę tu swoje rzeczy i ogarnę trochę ten dom...- przerwał, zauważając sceptyczny wzrok jakim został przeskanowany - Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko, dude!

Arthur tylko westchnął, przymykając delikatnie powieki. No tak... Nie miał na to żadnego wpływu i prawdopodobnie zaraz jego ukochany dom zmieni się nie do poznania. Lecz z tym będzie już musiał się pogodzić...

- Nie, nie mam nic przeciwko... To w końcu jest teraz twój dom...- na chwilę się zatrzymał - No, a przede wszystkim... Nie nazywaj mnie "dude", Alfredzie...

Zmarszczył brwi ze złością, powodując tym głupkowaty uśmiech u Amerykanina, który fuknął z rozbawieniem. Arthur potrafił być naprawdę zabawny nawet jeśli się złościł.

- Dobrze, dobrze... To jak mam cię nazywać? Art? - Arthur podniósł brwi z zażenowaniem - To może... Arthie?

- Ty chyba sobie żartujesz?! Mów do mnie Arthur, jeśli w ogóle musisz. Po prostu Arthur...

Alfred tylko się zaśmiał doprowadzając Arthura do czystego szału. A przecież mógł udawać złego ducha i go stąd wygonić... Samotność potrafi zmieniać ludzi...

W jednym momencie Amerykanin spoważniał, przypominając sobie pewną, ważną rzecz, która w ciągu kilkunastu minut uleciała mu z pamięci. Zmarszczył brwi, ostrożnie siadając na łóżku i badawczo wpatrując się w Arthura, który był lekko zszokowany tak nagłą zmianą nastroju. Tego zdecydowanie się nie spodziewał...

- Arthur... Rozejrzałem się tutaj trochę i zajrzałem do łazienki...- obserwował jak nagle twarz Arthura jeszcze bardziej bieleje - Znalazłem tam opakowanie po lekach nasennych... Dlaczego one tam były?

Duch wpatrywał się chłodnym, wypranym z emocji wzrokiem na białą ścianę za plecami Amerykaniana. Alfred zauważył, że zacisnął pięści, a jego ręce lekko drgały... Wyglądał jakby przypomniało mu się coś, o czym chciał zapomnieć... I teraz blondyn miał w głowie same przykre scenariusz.

- To nie jest twoja sprawa...- wypowiedział cicho, przymykając rozedrgane powieki.

- Przepraszam nie dosły-

- TO NIE JEST TWOJA SPRAWA! - Arthur zacisnął ręce w pięści ze złością wpatrując się w Amerykaniana.

Alfred lekko przestraszony, cofnął się do tyłu, ale cały czas obserwował oczy ducha. Był pewien, że oprócz złości jest w nich teraz tak wiele smutku... Zielone szmaragdy zaszkliły się słoną cieczą, a Alfred już był pewien, że z tą łazienką zdecydowanie jest coś na rzeczy.

Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Arthur zniknął, pozostawiając za sobą jedynie szarawą mgiełkę i kilka nienamacalnych kropel łez zawieszonych w powietrzu.

Usiadł na łóżku, intensywnie myśląc nad reakcją Arthura i tym co zastał w tej upiornej łazience. Ukrył twarz w dłoniach, żałując, że tak na niego naskoczył... Przez niego przypomniał sobie coś bardzo złego o czym najwyraźniej nie chciał pamiętać, a tym bardziej rozmawiać...

Miał wrażenie, że to musi mieć związek z jego śmiercią, ale im więcej oswajał się z tą myślą, tym bardziej czuł się źle, wyobrażając sobie w głowie same czarne scenariusze...

Czy Arthur rzeczywiście mógł odebrać sobie życie...?

Klepnął się kilka razy w policzki, chcąc odgonić od siebie natłok negatywnych i przerażających myśli.

Nigdy nie potrafił sobie nawet wyobrazić jak to jest chcieć popełnić samobójstwo, a tym bardziej nie myślał, że kiedykolwiek spotka się z taką osobą... Zwłaszcza już po jej śmierci...

Dotarło do niego, że przez całe dotychczasowe życie próbował być bohaterem, a tak naprawdę nie uratował nikogo... Nie był w stanie pomóc tylu osobom, które się skrzywdziły lub zostały skrzywdzone... A przecież taki był jego cel, taki zawsze chciał być. Superbohater, który ocali wszystkich z opresji. Superbohater, któremu będą bić brawa, a ci, których uratował będą rzucać mu się na szyję...

Teraz poczuł, że nigdy nie będzie w stanie uratować życia innym... Przecież był tylko Alfredem F. Jonesem, był tylko jednym człowiekiem... Jednym człowiekiem na cały świat...

Ale gdyby tak każda osoba miała swojego bohatera...

W tej chwili poczuł tak ogromną chęć pomocy Arthurowi, że nawet gdyby cały świat zwaliłby mu się na głowę, on i tak starałby się to zrobić...

Pomoże mu wreszcie odejść z tej Ziemi i nic go od tego celu nie odciągnie.

Uniósł kąciki ust w optymistycznym uśmiechu, a nowe postanowienie przywróciło w niego siły i chęć działania. Tylko od czego zacząć... Nie znał się na duchach kompletnie, a jedyna jego wiedza na ich temat opierała się na strasznych historiach z filmów czy też opowieściach innych ludzi. Wątpił też, że w miejskiej księgarni czy bibliotece znajdzie o nich cokolwiek, więc sprawa nieco się komplikowała... Ale w końcu nikt nie powiedział, że będzie łatwo...

Podniósł się z łóżka i zaczął maszerować po pokoju, pogrążony w intensywnym myśleniu.  Spoglądał na półki jakby starając się znaleźć odpowiedź, na której tak bardzo mu zależało. Skanował wzrokiem puste ściany, szukając wskazówek i patrzył we wszelkie zakamarki, starając się dostrzec w nich coś więcej niż warstwę kurzu i pajęczyn...

Bez skutku...

Jednak kiedy miał spowrotem pogrążyć się w melancholii, dostrzegł książkę leżącą na zabytkowym biurku. Była ona otwarta na początkowej stronie, a lekko pożółknięta kartka częściowo kryła się pod warstwą szarego pyłu... Ale to nie to najbardziej zwróciło uwagę Alfreda...

Na tej stronie widniała duża, wyraźna pieczątka o treści "Własność biblioteki domu Kirklandów". Po raz kolejny pojawiła się nadzieja, a ekscytacja przejęła jego dotychczasowe myśli.






















Jeny... Tak dawno nic tu nie wrzucałam, więc postanowiłam coś napisać... Szkoda tylko, że kompletnie nie mam weny :'>

Do zobaczenia!

☕︎ Nawiedzony dom ☕︎ [USUK] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz