Alfred uśmiechnął się w stronę wyraźnie poirytowanego Arthura. Teraz, kiedy duch był bliżej niego, mógł dokładnie przyjrzeć się wszystkim szczegółom jego wyglądu.
Jasne włosy roztrzepane miał we wszystkie strony, a kilka kosmyków spadało na jego czoło, częściowo zasłaniając szerokie, ciemne brwi. Niżej, szmaragdowo zielone oczy jaśniały pięknym blaskiem, który delikatnie odbijał się w gładkiej fakturze dość długich, gęstych rzęs. Jego cera za życia musiała być bardzo jasna, przynajmniej tak stwierdził po odcieniu bieli w jakim była... Wyglądała niemal jak u porcelanowej figurki. Na policzkach miał sporo drobnych piegów, które wyglądały całkiem uroczo, barwiąc miejscami jego twarz na ciemniejszy kolor. Usta wykrzywione miał w lekkim grymasie, a w jego policzkach wytwarzały się małe dołeczki.
Ręce skrzyżował na piersi, dociskając je do materiału ciemnoszarej kamizelki, którą miał założoną na elegancką koszulę z kilkoma rozpiętymi guzikami u góry. Jego spodnie szyte w szerokim kroju, kolorem dopasowane były do górnej części odzieży, a czarne, błyszczące buty dopełniały jego stylizację... Może była ona nieco przestarzała, ale to nie zmienia faktu, że idealnie podkreślała wszelkie atuty wyglądu Arthura.
- To... Na ile tu zostajesz?
Dopiero głos, który teraz do niego dotarł, spowodował otrząśnięcie się Alfreda z tego lekkiego transu. Przeczesał nerwowo swoje włosy, nie za bardzo wiedząc co zrobić ze swoimi dłońmi. Zrobiło się nieco niezręcznie, bo chyba wpatrywał się w Arthura trochę zbyt długo... A duch najwyraźniej to zauważył...
- A nie powiedziałem ci tego wcześniej? Zamierzam tu zamieszkać! Już za parę dni przywiozę tu swoje rzeczy i ogarnę trochę ten dom...- przerwał, zauważając sceptyczny wzrok jakim został przeskanowany - Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko, dude!
Arthur tylko westchnął, przymykając delikatnie powieki. No tak... Nie miał na to żadnego wpływu i prawdopodobnie zaraz jego ukochany dom zmieni się nie do poznania. Lecz z tym będzie już musiał się pogodzić...
- Nie, nie mam nic przeciwko... To w końcu jest teraz twój dom...- na chwilę się zatrzymał - No, a przede wszystkim... Nie nazywaj mnie "dude", Alfredzie...
Zmarszczył brwi ze złością, powodując tym głupkowaty uśmiech u Amerykanina, który fuknął z rozbawieniem. Arthur potrafił być naprawdę zabawny nawet jeśli się złościł.
- Dobrze, dobrze... To jak mam cię nazywać? Art? - Arthur podniósł brwi z zażenowaniem - To może... Arthie?
- Ty chyba sobie żartujesz?! Mów do mnie Arthur, jeśli w ogóle musisz. Po prostu Arthur...
Alfred tylko się zaśmiał doprowadzając Arthura do czystego szału. A przecież mógł udawać złego ducha i go stąd wygonić... Samotność potrafi zmieniać ludzi...
W jednym momencie Amerykanin spoważniał, przypominając sobie pewną, ważną rzecz, która w ciągu kilkunastu minut uleciała mu z pamięci. Zmarszczył brwi, ostrożnie siadając na łóżku i badawczo wpatrując się w Arthura, który był lekko zszokowany tak nagłą zmianą nastroju. Tego zdecydowanie się nie spodziewał...
- Arthur... Rozejrzałem się tutaj trochę i zajrzałem do łazienki...- obserwował jak nagle twarz Arthura jeszcze bardziej bieleje - Znalazłem tam opakowanie po lekach nasennych... Dlaczego one tam były?
Duch wpatrywał się chłodnym, wypranym z emocji wzrokiem na białą ścianę za plecami Amerykaniana. Alfred zauważył, że zacisnął pięści, a jego ręce lekko drgały... Wyglądał jakby przypomniało mu się coś, o czym chciał zapomnieć... I teraz blondyn miał w głowie same przykre scenariusz.
- To nie jest twoja sprawa...- wypowiedział cicho, przymykając rozedrgane powieki.
- Przepraszam nie dosły-
- TO NIE JEST TWOJA SPRAWA! - Arthur zacisnął ręce w pięści ze złością wpatrując się w Amerykaniana.
Alfred lekko przestraszony, cofnął się do tyłu, ale cały czas obserwował oczy ducha. Był pewien, że oprócz złości jest w nich teraz tak wiele smutku... Zielone szmaragdy zaszkliły się słoną cieczą, a Alfred już był pewien, że z tą łazienką zdecydowanie jest coś na rzeczy.
Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Arthur zniknął, pozostawiając za sobą jedynie szarawą mgiełkę i kilka nienamacalnych kropel łez zawieszonych w powietrzu.
Usiadł na łóżku, intensywnie myśląc nad reakcją Arthura i tym co zastał w tej upiornej łazience. Ukrył twarz w dłoniach, żałując, że tak na niego naskoczył... Przez niego przypomniał sobie coś bardzo złego o czym najwyraźniej nie chciał pamiętać, a tym bardziej rozmawiać...
Miał wrażenie, że to musi mieć związek z jego śmiercią, ale im więcej oswajał się z tą myślą, tym bardziej czuł się źle, wyobrażając sobie w głowie same czarne scenariusze...
Czy Arthur rzeczywiście mógł odebrać sobie życie...?
Klepnął się kilka razy w policzki, chcąc odgonić od siebie natłok negatywnych i przerażających myśli.
Nigdy nie potrafił sobie nawet wyobrazić jak to jest chcieć popełnić samobójstwo, a tym bardziej nie myślał, że kiedykolwiek spotka się z taką osobą... Zwłaszcza już po jej śmierci...
Dotarło do niego, że przez całe dotychczasowe życie próbował być bohaterem, a tak naprawdę nie uratował nikogo... Nie był w stanie pomóc tylu osobom, które się skrzywdziły lub zostały skrzywdzone... A przecież taki był jego cel, taki zawsze chciał być. Superbohater, który ocali wszystkich z opresji. Superbohater, któremu będą bić brawa, a ci, których uratował będą rzucać mu się na szyję...
Teraz poczuł, że nigdy nie będzie w stanie uratować życia innym... Przecież był tylko Alfredem F. Jonesem, był tylko jednym człowiekiem... Jednym człowiekiem na cały świat...
Ale gdyby tak każda osoba miała swojego bohatera...
W tej chwili poczuł tak ogromną chęć pomocy Arthurowi, że nawet gdyby cały świat zwaliłby mu się na głowę, on i tak starałby się to zrobić...
Pomoże mu wreszcie odejść z tej Ziemi i nic go od tego celu nie odciągnie.
Uniósł kąciki ust w optymistycznym uśmiechu, a nowe postanowienie przywróciło w niego siły i chęć działania. Tylko od czego zacząć... Nie znał się na duchach kompletnie, a jedyna jego wiedza na ich temat opierała się na strasznych historiach z filmów czy też opowieściach innych ludzi. Wątpił też, że w miejskiej księgarni czy bibliotece znajdzie o nich cokolwiek, więc sprawa nieco się komplikowała... Ale w końcu nikt nie powiedział, że będzie łatwo...
Podniósł się z łóżka i zaczął maszerować po pokoju, pogrążony w intensywnym myśleniu. Spoglądał na półki jakby starając się znaleźć odpowiedź, na której tak bardzo mu zależało. Skanował wzrokiem puste ściany, szukając wskazówek i patrzył we wszelkie zakamarki, starając się dostrzec w nich coś więcej niż warstwę kurzu i pajęczyn...
Bez skutku...
Jednak kiedy miał spowrotem pogrążyć się w melancholii, dostrzegł książkę leżącą na zabytkowym biurku. Była ona otwarta na początkowej stronie, a lekko pożółknięta kartka częściowo kryła się pod warstwą szarego pyłu... Ale to nie to najbardziej zwróciło uwagę Alfreda...
Na tej stronie widniała duża, wyraźna pieczątka o treści "Własność biblioteki domu Kirklandów". Po raz kolejny pojawiła się nadzieja, a ekscytacja przejęła jego dotychczasowe myśli.
Jeny... Tak dawno nic tu nie wrzucałam, więc postanowiłam coś napisać... Szkoda tylko, że kompletnie nie mam weny :'>
Do zobaczenia!
CZYTASZ
☕︎ Nawiedzony dom ☕︎ [USUK] PORZUCONE
FanfictionAlfred wprowadza się do starego, opuszczonego domu na obrzeżach Nowego Jorku. Według plotek rozsiewanych przez mieszkańców jest to miejsce nawiedzone, co, jak się później okazuje, nie było jedynie historyjką wyssaną z palca. Dzięki staremu dzienniko...