༄ Rozdział 1

175 31 116
                                    

Alfred tej nocy nie mógł spać spokojnie. Przewracał się z boku na bok, a myśl o rychłym zobaczeniu swojego nowego domu, obijała się po jego głowie, skutecznie odpędzając resztki senności.

Wyobrażał sobie jak może wyglądać to miejsce, a każdy nowy pomysł na prawdopodobny wygląd wnętrza, ekscytował go jeszcze bardziej. Przez jego wyobraźnię przewijały się obrazy obszernych, ciemnych korytarzy z masą tajemniczych drzwi, intrygujących ślepych zaułków i skrzypiących, zakamuflowanych w podłodze skrytek.

Westchnął, patrząc na zegar, ze zrezygnowaniem stwierdził, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Z niechęcią przyznał przed samym sobą, że wprowadzenie się tam w całkowitych ciemnościach i głuchej ciszy nie było najlepszym pomysłem... Postanowił czekać do świtu...

Każda godzina niemiłosiernie mu się wydłużała, a krótkotrwałe cykanie sekundnika nagle wydawało się niezwykle powolne. Zastanawiał się czy ten zegar nie spowalniał upływu czasu, ale potem dotarło do niego, że to niemożliwe...

Otworzył oczy, napotykając wzrokiem rozjaśnione neonami ściany i oświetlony sufit kawalerki. Pomimo nocnej ciemności było tu niemal tak jasno jak w dzień. Z tego faktu ani trochę się nie cieszył, bo wolał zasypiać w przyjemnym, kojącym mroku.

Leniwie podniósł się z łóżka i zaciągnął rolety, o których podczas kładzenia się do snu, zapomniał.

Odwrócił się spowrotem w stronę zegara i niemal jęknął z zawiedzeniem, widząc godzinę trzecią nad ranem. Ta noc zdecydowanie będzie jedną z dłuższych nocy w jego życiu...

Rzucił się na materac, zatapiając twarz w miękkim materiale poduszki i lądując ciałem na pozwijanej, wymiętej kołdrze. Tak bardzo chciał żeby czas przyspieszył... Już nawet nie dbał o tą nieprzespaną noc, tylko po prostu chciał zaspokoić swoją nieokiełznaną ciekawość, która wręcz wypalała resztę myśli Alfreda.

Spróbował leżeć spokojnie, chociaż na chwilę opanowując szalejącą wyobraźnię, zamknął powieki i wsłuchiwał się w dźwięki samochodów jeżdżących po nowojorskich ulicach.

**

Kiedy ponownie otwarł oczy, z ulgą stwierdził, że po wielu, ciężkich godzinach nareszcie nastał ten wyczekiwany poranek. Jego czarno-biały zegar ścienny pokazywał godzinę siódmą, a więc czas idealny na wyruszenie w stronę nowego mieszkania.

Entuzjastycznie zerwał z siebie kołdrę i uśmiechnięty podniósł się z łóżka nie narzekając nawet na dokuczliwe, rażące promienie słońca. Nic nie zniszczy mu tego pięknego dnia.

Otwarł szafę, wyciągając z niej jakieś jeansy, t-shirt w losowym kolorze i parę skarpetek wraz z ulubionymi bokserkami w amerykańską flagę.

Po wstępnym opanowaniu swoich potarganych włosów i ubraniu się, chwycił lekko wysuszoną kanapkę z serem, która leżała na kuchennym stole i popił resztką lodowatej kawy z poprzedniego dnia.

Zgarnął kluczyki do samochodu, leżące na szafce i połykając resztki swojego śniadania, wyszedł z kawalerki, zamykając za sobą drzwi.

Zbiegł w dół po klatce schodowej, potykając się kilka razy i przy okazji rozbijając leżącą tam butelkę po alkoholu. Już nie może doczekać się chwili kiedy wreszcie opuści to miejsce...

Otworzył drzwi swojego auta, sprawdzając czy jego niewielki bagaż znajduje się w bagażniku, a następnie siadł na miejscu kierowcy, dość ślamazarnie zapinając pas.

W chwili kiedy miał odpalać samochód po całej kabinie rozległ się dźwięk dzwonka jego telefonu. Warknął, już dosyć konkretnie poddenerwowany i wyszarpał swojego Samsunga z ciasnej kieszeni jeansów. Uspokoił się trochę, widząc połączenie do swojego brata.

- Hey Mattie! Słuchaj... Nie mam zbytnio czasu rozmawiać, więc zadzwoń do mnie później czy coś... Co tam chcesz? To coś ważnego?

- Alfred... Wiem, że jedziesz do tego domu, więc proszę cię, uważaj na siebie... Nic nie wiemy o tym miejscu, a przecież znasz te wszystkie plotki. Nie pakuj się w jakieś kłopoty, proszę cię...

Amerykanin roześmiał się, słysząc poważny i najwyraźniej lekko przestraszony ton głosu Matthew. Czasami jego braciszek potrafił być nadopiekuńczy...

- Nie martw się! Nic mi nie będzie, a teraz cię przepraszam, ale chciałbym już wreszcie wyruszyć... Bay!

- Alf-

Kanadyjczyk nie zdążył dokończyć zdania, bo Alfred czym prędzej rozłączył się, wyciszając dźwięk w telefonie i rzucając go na siedzenie pasażera. Nie mógł pozwolić żeby kolejna osoba przeszkodziła mu w dotarciu do celu.

Odpalił silnik, odjeżdżając z parkingu, po drodze przyjaźnie machając do sympatycznej sąsiadki, która właśnie wracała z porannych zakupów.

Temperatura powietrza była bardzo dogodna do jazdy, bo dzięki wczesnej godzinie na dworze było jeszcze rześko... To miła odmiana od panujących tu od kilku dni upałów. Już nawet klimatyzacja niewiele pomagała, bo słońce wyjątkowo dobitnie rozgrzewało karoserię samochodu.

Stanął na światłach, ze zniecierpliwieniem wpatrując się w sygnalizację, która uparcie pokazywała mu czerwone. Nienawidził czekać.

A jeszcze bardziej dobiło go to, że przed nim jechało całe mnóstwo aut, a w oddali dostrzegł dosyć duży zator... Dlaczego wszystko musi go odciągać od jak najszybszego dotarcia do domu?

**

Po dobrej godzinie stania w korku, nareszcie znalazł się już bardzo blisko swojego nabytku. Ruch wydawał się tu niewielki, więc już powinno pójść gładko.

W tej części miasta ulice były zdecydowanie węższe, a domy i mieszkania zdecydowanie niższe od tych znajdujących się w centrum (opis jest wzięty całkowicie z mojej wyobraźni, bo nigdy nie byłam w Nowym Jorku ~ Meliska). Było ciszej, spokojniej, a jedynymi, potencjalnymi rozpraszaczami nocnej ciemności były gęsto rozstawione latarnie uliczne. Z ulgą stwierdził, że może tu wreszcie zaznać spokoju, którego mu tak brakowało. Ach... Spokój i cisza, to jest to!

Kiedy ujrzał już przed sobą miejsce docelowe, przyspieszył, mocniej dociskając pedał gazu, a ręce zacisnął na kierownicy. W końcu nadejdzie ta, wyczekiwana z utęsknieniem, chwila. Nareszcie zobaczy ten dom, który od tak wielu lat go intrygował i przyciągał. Teraz w końcu jest jego...

Zawsze zastanawiało go położenie tego budynku, zbudowanego w stylu wiktoriańskim... Był on oddalony od innych domów, podczas gdy reszta była upchana bardzo blisko siebie. Budynek ten, zdawał się też posiadać swego rodzaju ogród, ale z tego co Alfred zauważył miejsce to było zamknięte za furtką, a kłódka nie wydawała się skłonna do łatwego oddania dostępu.

Zaparkował przed domem, podekscytowany do granic możliwości. Pospiesznie wyciągnął pęk kluczy z samochodowego schowka i wydostał niewielką walizkę z bagażnika. Trzaskając drzwiami, zamknął samochód i zaczął stawiać pierwsze kroki w stronę "nowego życia".

Mając przed sobą na wyciągnięcie ręki ten ceglany, stary budynek poczuł jak dreszcze podniecania spływają po jego ciele. Już za chwilę przekroczy próg i zbada wszystkie tajemnice skrywane przez ten dom.

Wszedł po kilku, kamiennych schodach i wreszcie stanął przed lekko odrapanymi drzwiami, wsuwając pasujący klucz do mosiężnego zamka. Nacisnął chłodną, metalową klamkę, powodując głośne skrzypienie zardzewiałych zawiasów.

Drzwi otwarły się przed nim, ukazując wnętrze jego nowego mieszkania...



















Cześć kochani!

Może troszkę polsatowe zakończenie, ale następny rozdział będzie już niedługo ;>

Mam nadzieję, że wam się spodobało...

Do zobaczenia!

☕︎ Nawiedzony dom ☕︎ [USUK] PORZUCONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz