prefacio

133 7 2
                                    

Jaskółki oznajmiły wiosnę już w lutym, kiedy jeszcze nie stopniały zimowe śniegi. Oznaczało to rozpoczęcie przygotowań do największego festiwalu w całym kraju, na który zawsze zjeżdżały się tłumy. Ten splendor nie mógł się równać nawet z tym, co pojawiało się na straganów podczas jarmarku bożonarodzeniowego, już nie wspominając o tym, że nie trzeba było sobie odmrażać tyłka podczas maszerowania na zimowym powietrzu. Wręcz przeciwnie — w powietrzu wisiała wiosna, dni stawały się nie dość, że dłuższe, to jeszcze cieplejsze, więc można było wreszcie zamienić zimowe kurtki na wiosenne i pooglądać cuda wystawione na straganach na głównym rynku oraz występy tancerzy. Wśród arcydzieł rozstawionych na stołach znajdowały się nie tylko wyroby piekarnicze i cukiernicze — w tym nieprzebrane ilości kolorowych lizaków we wszystkich możliwych kształtach, słodkich bułek z rodzynkami i cukrowych kogutów na patyku — ale także rękodzieła: porcelana, rozmaite figurki i rzeźby, obrazy, książki; cała magia świata zaklęta w szkle, drewnie i metalu. Nic też dziwnego, że co roku wiosennego festiwalu wyczekiwały z utęsknieniem zwłaszcza dzieci.

Flora chłonęła to wszystko z szeroko otwartymi oczami, ściskając w rączce dopiero co kupionego za własne kieszonkowe lizaka. Musiała trzymać się przyjaciółek, podekscytowanych równie mocno, co ona sama — inaczej mogłaby łatwo się zgubić. Wszystkim dziewczynkom udzieliła się świąteczna atmosfera: chichotały i wymieniały żarciki, których Flora do końca nie rozumiała, ale dzielnie przytakiwała. Panujący gwar uniemożliwiał jej nadążanie za rozmową, co jakiś czas wyłapywała jednak pojedyncze słowa. Najczęściej powtarzały się „chłopak", „zabawa", „ślub", „urodziny", „wyzwanie" i „lalka". Miała ochotę dramatycznie westchnąć.

— Flora, chcesz zacząć?

Spojrzała na Albę, z ekscytacją owijającą sobie wokół palców koniec długiego warkocza. Jej oczy lśniły i Flora miała przeczucie, że wcale jej się nie spodoba to, co przyjaciółki wymyśliły.

— Co...?

— Widzisz — Alba protekcjonalnie objęła ją ramionami, starając się brzmieć poważnie jak na swoje siedem lat — wszystkie z nas już w ostatnim roku wzięły ślub i się całowałyśmy z chłopakami... Olivia nawet dwa razy! Tymczasem ty...

Flora zaczęła się wiercić. Zdecydowanie jej się nie podobał kierunek, w którym zmierzała rozmowa.

— Ale ja nie chcę...

— Tsk, tsk. To tylko wyzwanie, Florita.

Wbrew sobie poczuła zaciekawienie, choć nie była pewna, czy dobrze zrozumiała słowa Alby. Oblał ją rumieniec.

— Wyzwanie?

— Mmm. Chodzi o to, żebyś pocałowała pierwszego chłopaka, którego spotkasz. Jeżeli przyjmiesz wyzwanie i je wykonasz, w nagrodę zdobędziesz swojego księcia i największą watę cukrową, jaką znajdziemy!

Flora potrafiła zrobić naprawdę wiele dla waty cukrowej, zwłaszcza sponsorowanej przez przyjaciółki, lecz wykonanie tego wyzwania nie wydawało się dobrym pomysłem. Jak niby miała to zrobić...?

— Przyjmujesz wyzwanie czy nie?

Poza tym znalezienie własnego księcia też całkiem kusiło, więc w końcu podjęła decyzję.

— Tak. Przyjmuję.

— Do dzieła.

Alba popchnęła ją na środek ścieżki, w sam tłum ludzi. Przez moment stała zdezorientowana, nie wiedząc, co ma robić, w końcu jednak zaczęła się rozglądać. Miała pocałować pierwszego napotkanego chłopaka, prawda? Musiała go w takim razie znaleźć.

Wypatrzyła go przy jednym ze straganów. Wyglądał na starszego od niej, lecz ją zaintrygował — czy to za sprawą szopy włosów, czy fascynująco brązowych oczu, czy prądu, który ją przeszedł, kiedy ich spojrzenia się spotkały.

W tej chwili zyskała pewność, że jeżeli ktokolwiek ma zostać jej księciem, to będzie to właśnie on.

Trzymając się nieco nieporadnie jego ramienia, wspięła się na palce — i go pocałowała. 

verde | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz