tres

67 4 2
                                    

Letnia rezydencja rodziny królewskiej mieściła się na skraju lasu. Flora nazywała ją domem, ale w rzeczywistości była rezydencją, i to imponującą, w przeważającej części zbudowaną z drewna, składającą się z kilku pięter i posiadającą też duże okna sięgające w wielu pomieszczeniach od podłogi do sufitu, dzięki czemu las oraz promienie słoneczne zdawały się wpadać prosto do wnętrza. Flora jako dziecko bardzo lubiła obserwować cienie kładące się na znajomych przedmiotach, roślinach i ścianach, szczególnie wieczorami, kiedy światło było wyjątkowo miękkie i złote; zawsze ją to fascynowało, próbowała złapać promyki w swoje drobne, dziecięce ręce za każdym razem, gdy odwiedzała to miejsce. Teraz również przeszedł ją dreszcz, gdy stała przed wejściem do tego znajomego domu, z którym wiązało się wiele, wiele najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Nie odwiedzała go już tak dawno, że odrobinę się bała przekraczać próg.

Dziwne uczucie.

— Wszystko w porządku?

Zerknęła na Leóna mocującego się z kluczami i na jej twarz mimowolnie wystąpił uśmiech.

— Tak, wszystko w porządku. Ja tylko... dawno tu nie byłam, wiesz?

— Mhm. — Nie mogła oderwać wzroku od jego dłoni, gdy wkładał klucz do zamka i przekręcał paroma szybkimi ruchami. — Ja też. Kiedy ostatni raz...? Dwa lata temu? Trzy?

Przepuścił ją przodem — ich ciała się o siebie otarły w wąskim przejściu — i Flora poczuła się tak, jakby wstąpiła do zupełnie innego świata. Już zdążyła zapomnieć, jak olbrzymi był ten dom, jak doskonale wtapiał się w otaczający go las. Myślałby kto, że to miejsce zagubione pośrodku niczego przypominałoby chatkę czarownicy albo równie przerażającej istoty, lecz nie, w gruncie rzeczy tętniło i życiem, i światłem, głównie za sprawą rustykalnego stylu wykorzystującego ogromną przestrzeń do stworzenia wrażenia przytulności i jednocześnie elegancji. Niewątpliwie wpłynęły na to duże okna, które Flora dobrze pamiętała z poprzednich wizyt, ale również wszechobecne drewno, rośliny oraz stonowane dodatki, stylizowane na stare, w ciepłych barwach, bardzo lubianych przez matkę Leóna, obecną królową.

Niedawno padał deszcz, więc widoczna za oknami zieleń wydawała się ciemniejsza niż zwykle i kładła się cieniem na wnętrzu. Nie było słońca, ale nie zmniejszyło to zachwytu Flory.

Momentalnie poczuła się jak w domu.

Usłyszała za sobą głos Leóna, wnoszącego właśnie do środka swój plecak oraz sportową torbę Flory, więc prędko odwróciła się w jego stronę z pytającym wyrazem twarzy. Natychmiast się zreflektował i powtórzył pytanie, już nieco wyraźniej:

— Chcesz spać w tym pokoju, co zawsze?

Przytaknęła bez wahania.

— Jasne. Tylko będę musiała się później wrócić po drugiego ze zwierzaków...

— Jasne. Rozpakujemy się i możemy coś zjeść, co? Prosiłem Mercedes, żeby nam podrzuciła jakieś jedzenie i wyposażenie lodówki, żebyśmy mogli coś sobie uszykować.

— Okej.

Dlaczego te wypowiedziane w pośpiechu słowa zabrzmiały tak niezręcznie? Dlaczego obydwoje poczuli się dziwnie, stojąc naprzeciwko siebie w zupełnie opustoszałym domu? Być może to kwestia tego, że ostatnio nie spędzali już wcale tak wiele czasu sam na sam, że wszystkie te wspólne chwile zostały zjedzone przez koronę, zajęcia na uniwersytecie, pracę, co zmuszało ich do ponownego nawiązania nici porozumienia. W tym miejscu też nigdy nie byli sami — zawsze przyjeżdżali z rodzicami Leóna albo jego dalszymi krewnymi, a teraz... Teraz czuli się dziwnie. Nieswojo. Obco. Trochę jak na nieznanym terenie.

verde | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz